Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21.12.2011, 11:57   #113
majki
 
majki's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,494
Motocykl: CRF1000, RD04
majki jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
Domyślnie Way back...

Sorka za opóźnienia ostatnio, ale w robocie mniej czasu na pisanie, a do tego jakoś wena klapnęła, pogoda się sypie, a poza tym został mi do opisania powrót, a jak wiadomo, "powroty są do doopy" (mimo, że ten był nie najgorszy )

Tak więc jestem 13ty dzień na wyjeździe. Odwrót w miarę szybki, ale wg kalkulacji powinienem być w Polszy akurat na koniec urlopu. W sumie już mi się kończą pomysły na zwiedzanie, gdyż tego rejonu nie rozpracowywałem wcześniej.

Budzę się rano, zwijam manatki, pakuję krówkę i niespiesznie opuszczam lokal. Nie wprowadzałem sobie żadnej, większej napinki na wyjeździe. Czasem ustawiałem budzik, żeby się nie obudzić np. o 12tej, ale przeważnie też nie wstawałem przed 8mą. No cóż, jestem leniuchem z zamiłowania. Motel czy tam zajazd chyba faktycznie nie miał za wielu gości, jeżeli miał wogóle jakiś poza mną, bo nie spotykam nikogo poza obsługą. No cóż, wyspać się wyspałem, woda w kranie była i to nawet ciepła, prąd w gniazdkach też, wiec było nieźle. Wsiadam na motóra i spadam w trasę. Dziś będzie przelot przez Macedonię i Serbię, aby na noc zadekować się w Łunii czyli piknej Romanii.

Jak zwykle w tych rejonach jest już gorąco i zapewne kolejny dzień będzie patelnia. Nie powiem, żebym do tego przywykł, szczególnie, że jestem z "chłodnego wychowu" i nigdy za skwarem nie przepadałem, już chyba wolę marznąć... Niestety wyjścia nie mam, więc pakuję się w tą niekończącą się saunę. Z Resen kieruję się przez małe górki na Bitola, a dalej na Prilep. Narazie ancfalt, ale jest trochę kręto, więc nie najgorzej, chociaż puszki popier.alają strasznie, łykają mnie nawet na winklach. Ale bez stresa, przeca nie jestem na wyścigach. Okolica mało ciekawa, trochu syfiaście, jakieś slumsy, a w Bitoli widząc kierunkowskazy na Grecję (kilkanaście km) zaczynam mieć jakieś dziwne myśli...ale stwierdzam, że nie ma co. Jechać tylko po to, żeby odhaczyć kolejny kraj, bez sensu. Poza tym jest za gorąco, a tam pewnie wcale chłodniej nie będzie. No i musiałbym nadłożyć sporo km, bo przejścia z Mac są coś rzadko, no i tam jeszcze jakiś kryzys, strajki, zamieszki, środek sezonu, eee tam, może kiedy indziej. Lecimy dalej . Droga nudna, ruch średni, ale jakoś się jedzie. W pewnym momencie widzę z prawej wróbelka na kolizyjnym. Zrobić nic nie mogę, więc ptaszydło wpada pod czachę, a ja dostaję snopem piórek po paszczy. Nic z motóra nie odpadło, więc jadę dalej. Sprawdzi się później.

W Prilep odbijam w M5 i po chwili się zaczyna czadzik.

100_0508.jpg

Mijam sztuczne jezioro, jakąś żwirownię (wszystko wokół jest zapylone białym syfem, aż oczy bolą od tej jasności, i do tego sporo tirów z urobkiem jeździ) i kawałek dalej gdzieś ginie asfalt. Robi się kamienisty, jasny, szuterek, a przed sobą widzę niezłe górki, które pewnie będę musiał przekroczyć.

100_0509.jpg

Droga idzie serpentynkami pod górę, mijam jakiś kościół na zboczu i naginam dalej. Żwirkowa nawierzchnia trochę miota motórem, ale jest git. Pnę się do góry, życia żadnego nie widać, skwar leje się z nieba. Po dłuższej chwili dobijam na przełęcz i zaczynam zjazd z drugiej strony. Na horyzoncie dalej nie ma nic ludzkiego. Fajne to odludzie, tylko żebym nie fiknął jakiejś głupoty, bo mnie tu nikt nie znajdzie pewnie przez tydzień. Serpentyny fajne, pokręcone, puste, szutrowe.

Prilep.JPG

Z drugiej strony jest trochę drzew i widoki się kryją w zieleni. Do tego powietrze chyba stanęło i jest spalarnia niezła, ważne, żeby się przemieszczać, to pęd powietrza cokolwiek daje.

100_0510.jpg

Po kolejnej dłuższej chwili szuterek przechodzi w zajefajny, szeroki dukt, na którym odkręcam dużo żwawiej. Łuki pokonuję slajdami i jest piknie. Ładnych kilkanaście kilometrów, równego, szerokiego szutru, w cieniu przydrożnych drzew. Po bokach pojawiają się pojedyncze domki, wille, gospodarstwa... mniodnie. Nawet fotki nie strzeliłem, tak mi się fajnie jechało.

Niestety szuter się kończy i zaczyna się asfalt. Pojawiają się puszki i znowu trzeba się przebijać do przodu. A było tak fajnie... Jadę na Veles. Puszki łykam po kilka i napieram do przodu. Kontrolka rezerwy daję znać żeby poszukać jakiegoś paliwka, więc wytężam wzrok, bo w POI nie ma żadnych stacji w okolicy. Miasteczko spore, coś będzie na pewno. Atakuję Lukoila na wyjeździe z miasta, ale niestety właśnie mają zrzut paliwa. Po anglisku mi mówią gdzie następna stacja. 3km dalej zjeżdżam na kolejną stację, pokazuję plastik płatniczy i leję do pełna. Tzn. Pan mi leje, bo nie ma samoobsługi. Wogóle to dosyć częsta opcja w tych rejonach. Czasem udawało się samemu zalać, ale przeważnie ktoś z obsługi musiał się tym zająć, niejednokrotnie zachlapując bak i okolice wachą. Paliwo do pełna, na stacji jakiś rogalik i jogurt i mamy jeszcze śniadanie odhaczone. Koleś przy kasie zagaduję standardowo: "skąd przybywam, dokąd jadę, coś tam o Polonii...". Nawet się fajnie gada, mimo, że języki mało podobne. Śniadanko na krawężniku stacji (przynajmniej jest cień) i obserwuję ruch uliczny.

Za Veles jadę dalej M5 na Kadrifakowo. Nudny, prosty asfalt.

100_0511.jpg

W miejscowości Lozovo odbijam w lewo ścinam kawałek przez pola i wioski kierując się na Sveti Nikole.

100_0512.jpg

Się jedzie, jestem wyluzowany i straciłem czujność łasicy. W Preshirovo skręcam na zakazie skrętu w lewo, mimo, że nawi karze jechać w prawo, ale policji nie widzę, co mi tam. Jadę sobie spokojnie ulicą. Za winklem wychodzi stróż prawa i mnie zatrzymuję. Kurde, skąd wie, przecież stąd nie widać tamtego skrętu, kamer tez nie ma, bo to jakaś mieścinka. JAK Coś tam brzęczy po swojemu, ja nic nie łapię gram głupa (nie panimaju). Trwa to chwilę, ja jego nic nie rozumiem, on mnie chyba też. W końcu koleś się poddaje i prosi o pomoc młodego taryfiarza. No i z tłumaczem, po angielsku mi wyjaśnia o co kaman. Tu jest jednokierunkowa i dlatego tam był zakaz skrętu. A ja jak ten dekiel pomyślałem, że przechytrzę nawigacją, bo się nie zna. Coś tam o mandacie zaczyna być mowa, więc pokazuję na gps i mówię, że mnie tak prowadzi, że nie zauważyłem znaku, że bardzo przepraszam, że nie chciałem itd. Taksówkarze wokół już mają ubaw, "idiota co się patrzy w mały wyświetlacz, zamiast na drogę" itd. P dłuższej negocjacji puszcza mnie wolno i każe bardziej uważać na drodze. Oczywiście przytakuję, przepraszam i dziękuję. Nawet mogę pojechać dalej pod prąd, w końcu zostało mi z 50m tej ulicy.
Naginam na Kumanovo i jest już tylko prosty, gorący asfalt.

100_0513.jpg

Pojechałem tędy, żeby ominąć płatny odcinek ałtobana z Veles do Kumanovo. Ogólnie na wyjeździe omijałem jak się dało autostrady i ekspresy, a szczególnie jak były płatne. Z Kumanova już rzut kamieniem na granicę z Serbiją. Oczywiście nawi na ślimakowym rozjeździe musiał mi jeszcze pokazać kto tu rządzi i przeciągnęła mnie raz w te raz w tamte, cały czas karząc zawracać na ślimakach przy autostradzie. Olewam ją i jadę tak jak mi się wydaje słusznie. Po chwili jest granica.

100_0515.jpg

Korzystając z chwili postoju sprawdzam czy są jakieś straty po spotkaniu z przedstawicielem latających zwierzaków. I znajduję taki widok:

100_0514.jpg

Owinął się skubany nieźle na mocowaniu kratki. Ale przecież nie będę teraz wydłubywał padliny z motóra. Później się ogarnie temat.

Serbię przelatuję tranzytem. Nic nie ma do zwiedzania, nie ma nawet gdzie zboczyć z głównej trasy. Alex też mi nic nie mógł polecić w tej okolic do zobaczenia, więc tylko jazda. Miały być jakieś fajne, przydrożne bary z super dużymi i dobrymi Pljeskvicami i Cevapi. Jak zgłodnieję to może zajadę. Ale się okazało, że nie widziałem w zasadzie żadnego takiego przybytku, a napewno przy żadnym przydrożnym barze nie było tłumu ciężarówek (znak, że dobre żarło). Cóż i tak jakiś mocno głodny nie byłem... Lecę E75, ciężarówek dużo, puszek też, męczący kawałek. A mówiłem już, że upał jest na zewnątrz? Nuda, zmęczenie, brak ciekawego zajęcia na drodze i tak mi mija kilka kolejnych godzin. W miejscowości Niś zjeżdżam do jakiegoś dużego, KLIMATYZOWANEGO sklepu i zakupuję coś do żarcia i picia, bo zasoby napojów są na wyczerpaniu, a to co zostało prawie parzy w język. Makabra. Siedzę z pół godziny pod sklepem, wcinając zakupione towary i próbując trochę ochłonąć. Uzupełniam puste butelki i muszę ruszać dalej, bo kawał drogi jeszcze przedemną.

W Knjażevac tankuję na jakiejś małej stacyjce (kartą się dało zapłacić). Znowu Pani musi mi zalać wachę, więc tylko mówię, kiedy ma przestać lać (chcę pod korek, jak zwykle). Odjeżdżając mało nie fiknąłem parkingówki jak próbowałem złożyć boczną stopką na plamie oleju. Czujność łasicy znowu zawiodła...
Dalej jest trochę fajniej, bo droga idzie na lekkie wzniesienia, więc jest lekko chłodniej i coś się dzieje na drodze. Niedługo słońce zaczyna się zbliżać do horyzontu, a ja jeszcze mam kawałek do granicy. Damy radę.

100_0516.jpg

Chwilę po zachodzie słońca melduję się w Kladovo. Przejście graniczne jest na tamie na Dunaju. Na granicy hardkor. Tłum samochodów i tirów w pełnym nieładzie. Przebijam się trochę trawnikiem, trochę między puszkami i ląduję ze 3 miejsca przed budką pogranicznika, zaraz za parą na skuterze. Gaszę silnik i czekam co będzie. Nikt się nie rzuca, ze się wpycham, jest dobrze. Ale na granicy brak jakiegokolwiek ruchu. Nic. Ludzie łażą wokół samochodów, coś tam gadają i niecierpliwie czekają. A "obsługi" nie widać. Mija dłuuuższa chwila i przyłazi pogranicznik razem z kierowcą wypasionej puszki, która stała przy budce, może miał osobistą? Nagle ruch się wznawia i idzie całkiem zwinnie. Pokazuję papiery i jadę dalej.

100_0517.jpg

Przed granicą Ro tłum jeszcze większy. No więc dzida między puszki, ludzie machają, żebym jechał, więc nie zwalniam i melduję się pod samą budką. A tam każdego trzepią: bagażniki, bagaże, schowki. Kurczaki, wjazd do Łunii. Żebym tylko nie musiał misternie spakowanych tobołów tu rozkładać...idzie pooowoooli. Skuter, który się podbił na chama pod okienko jest skierowany na bok do kontroli (mimo, że nie mieli nawet plecaka ). "No to będzie grubo" se myśle. Nagle podchodzi pogranicznik i zagaduję po angielsku "Polska? skąd, dokąd, czemu sam, jak się podoba...". Na szczęście czujność łasicy się włączyła chwilę wcześniej i nie wdaję się w zbyt zażyłą rozmowę. Ogląda papiry i po chwili temat schodzi co wiozę w bagażu "rzeczy osobiste czy coś więcej". Więc ładnie panu mówię, że ciuchy i jakieś graty wyjazdowe plus 2 butelki piwa i butelkę wina dla znajomych (zgodnie ze stanem faktycznym ). Koleś przytakuje, oddaje dokumenty i witając w Unii życzy szerokiej drogi. Ruszam spokojnie upewniając się czy jednak nie muszę na osobistą zjechać. Nikt nie krzyczy to się zmywam.

Cel: Drobeta Turnu Severin i jakieś spanie, bo już ciemno, a ja padam na paszczę. Pierwszy hotelik, pytanie o cenę i szczęka mi opada. Pytam o jakieś tańsze opcje w okolicy, a facet mi wyjawia, że może jakieś penziony znajdę dalej, ale on się nie zna. No to ruszam w miasto i lookam po szyldach. Dentyści, banki, sklepiki, notariusze, krawcy, apteki, ale penzionów niet. Zrezygnowany już mam ruszać dalej w trasę, licząc na jakiś zajazd/motel, gdy na skrzyżowaniu widzę duży, postkomunistyczny hotel. Rydzyk fizyk, zajeżdżam po przejściu dla pieszych pod wejście i idę pytać o cenę. Ze śniadaniem 80lei. Portier pokazuję mi pokój na 8piętrze, jest lux z PRLu. Biorę, a niech tam, może być fajnie. Pani w okienku wypisuje kwitki, ja stawiam motór pod samym wejściem i mam zapewnioną ochronę portiera i dwóch ochroniarzy.

Pokój jest gites

100_0518.jpg

Widok z okna na nocne miasto

100_0519.jpg

Chłodny prysznic, TV, jakaś wyżerka resztek z podróży, mapa, kontakt ze światem (w końcu w Unii jest taniej ) i idziemy .

Dzień był dłuuugi i męczący, a skóra na łydkach i karku ma już dość słońca od kilku dni...

dzień 13.JPG

http://mapy.google.pl/maps?saddr=E65...,4,5,6&t=h&z=7
majki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem