Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.12.2011, 09:44   #14
lukasz809b


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
lukasz809b jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
Domyślnie

Okolice TOMTORu ponad trzy tygodnie i dobre 11tys.km w drodze … a tu trzeba własnoręcznie remontować drogę.

Rankiem jazda w kierunku Tomtor-u. Dla rozgrzewki porannej, w piachu zakupuje się jedno z BMW, ale w 3 osoby dajemy radę je wypchnąć. Dalej trasa to szeroka na kilka metrów, w naszym rozumieniu raczej ścieżka leśna niż droga. Widać jednak troskę o nią, bo jedziemy po wyraźnych śladach równiarki.


Z Tomtor, warto skręcić w lewo by po około 40km odwiedzić Ojmiakon. Miejsce, które faktycznie odnotowało, widniejącą w podręcznikach temp. -71,2. Tomtor, o czym wspomniano wyżej, to również dobre miejsce na chwilę zastanowienia. Jeśli decydujemy się jechać dalej, „drogą na kościach” warto sprawdzić co z pogodą i może zdobyć prognozę. Jeśli pada… zdecydowanie sprawę trzeba dobrze rozważyć, przemyśleć czy nie będzie lepiej zawrócić i przeprosić się z Kołymą.

Jeśli jedziemy dalej, konieczne będą zapasy paliwa, do następnej stacji jest ponad 350km b. ciężkich warunków (i tu nie ufamy mapie, na której stacja, jest na skrzyżowaniu drogi starej i nowej), i jedzenia – na co najmniej tydzień. Z wodą… problem będzie raczej z jej nadmiarem, nawet jeśli nie padało miesiąc wcześniej… Po chwili rozmowy decydujemy się na kontynuowanie jazdy.



Początek drogi jest spokojny. Dla motocykli do przeprawy przez rzeki wystarczają te rozlatujące się mosty. Szwedzi w Toyocie radzą sobie albo brodami, albo z drżeniem serc korzystają jednak z konstrukcji jeszcze radzieckiej myśli technicznej, które czas świetności mają bardzo dawno za sobą. Stopniowo droga przechodzi w ścieżkę, szerokości na jedno auto, pomiędzy śladami kół na drodze beztrosko rośnie trawa, tym samym mówi o tym jak często z drogi się korzysta... Wieloletni brak jakichkolwiek remontów odbija się na stanie szlaku. Pojawiają się pierwsze „kałuże”. Kałuża - określenie trywialnej, w naszym rozumieniu przeszkody wodnej - tam to rozlewisko, które zajmuje całą szerokość drogi, o długości co najmniej kilku, w porywach do kilkunastu metrów.



Niektóre z nich można przejechać, inne trzeba próbować objechać, czasem nawet kilkadziesiąt metrów w głąb lądu. Oba rozwiązania są równie często stosowane. Całość wygląda następująco, dojeżdżamy do kolejnej kałuży, pozostawiając poprzednią … kilkadziesiąt metrów za sobą... Gasimy moto i osobiście pchamy się z butami w brudną breję. Jeśli woda jest pod kolana, to oczywiście przy krawędzi kałuży, bo na jej środku regularnie jest głębiej, i brak jest spektakularnych kolein pod wodą, przejeżdżamy. Wskazane jest uczynienie tego przy asyście minimum jednej osoby. Jeśli jest głębiej, albo w kałuży znajduje się błoto, które niemal wciąga szukającego przejazdu to szukamy objazdu przez okolice.


Warto nadmienić, że okolica potrafi zaskoczyć mile twardym podłożem, ale też może stanowić kolejne ogromne wyzwanie, do którego pokonania angażuje się 3 osoby jako pomoc przy pchaniu, wyciąganiu z bagna, czy podnoszeniu po położeniu maszyny. Jest ciężko, asysta komarów i much również stanowi nieodłączny element tej techniki jazdy. Po kilku, czasem po kilkudziesięciu minutach walki z jedną kałużą jesteśmy gotowi, by na sucho pokonać kolejne metry do następnej. Potem stop, spacer w breję i jazda prosto albo poszukiwanie przeprawy obok. W jeden z najcięższych dni, przy wspólnej, wytężonej pracy i wysiłku pięciu osób, niemal na granicy możliwości, z udziałem samochodu i bez deszczowej pogody pokonaliśmy dystans 80km. Warto podkreślić, że to wszystko spotkamy na drodze, wtedy gdy nie padało od około miesiąca…



Mocno zmęczeni kolejnym dniem walki, popołudniem dojeżdżamy do wyrwy w drodze. Sama droga to kilka metrów płaskiej powierzchni wyrwanej stromemu stokowi ogromnym wysiłkiem budujących tę drogę więźniów. Wyrwę spowodowała woda. Motocykle przejadą, ale samochód nijak się nie przeciśnie. Poszukujemy rezerw sił i powstaje plan by jeszcze dziś przeszkodę pokonać. Najpierw siekierą i łopatą wcinamy się na około metr w stok błota i korzeni. Ścinamy cztery pokaźne drzewa, ogołacamy z gałęzi i układamy nad wyrwą. Jedna osoba prowadzi samochód, druga pokazuje jak jechać, trzecia dba o linę wyciągarki, by ta nie zaplątała się pod koła auta. Szczęśliwie, po kilku godzinach jesteśmy na drugiej stronie. Oddychamy z ulgą. Dalej kolejna wyrwa, tym razem już niemal zasypana kolejnymi warstwami ścinanych przez naszych poprzedników drzew. Nie musimy budować kolejnej przeprawy. Po tygodniu prawdziwej walki docieramy do nowej drogi – Kołymy.


I tu również kolejna chwila refleksji. Jak można zauważyć, droga od Tomtor do skrzyżowania z Kołymą jest obecnie prawie nie używana. Ruch odbywa się dookoła, przez nową drogę. Przez cały ten odcinek spotkaliśmy tylko dwóch Szwedów (co oni tak jeżdżą?) na motocyklach, nowe Tenerki oraz pieszego Rosjanina (?) i już blisko skrzyżowania dwa rosyjskie samochody terenowe. Nasuwa się pytanie czy za lat kilka, te rozlatujące się mosty nad rzekami, bliższymi rozmiarem raczej Wiśle, nie zapadną się w rzeki, grzebiąc tym samym szansę na przejechanie tą drogą? O remontach w tej części drogi nie ma mowy.

lukasz809b jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem