Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.12.2011, 10:02   #19
lukasz809b


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
lukasz809b jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
Domyślnie

8 tygodni i 26 tys. km. poźniej - Ukraina – w domu

Spory dzienny przebieg i udaje się wjechać na Ukrainę. Granica w trybie ekspresowym. Ruch minimalny, trzeba tylko celnika obudzić i chwilę potem Ukraina wita. Na sercu jakby lżej, bo tu i wiz już nie trzeba i jakby jedna bariera do domu mniej. Mimo, że zbliża się wieczór, krótkie rozważanie zakończone jest odważną decyzją – dziś trzeba przejechać za Kijów! Podejście o tyle karkołomne, że poprzednie dwie wizyty tam odbyły się strugach deszczu i zdecydowanie ze zgubieniem drogi. Doświadczenie jednak czegoś uczy i przy tankowaniu zasięgam języka, a jak, a którędy itp. W sumie prosto obwodnicą… tylko, że ta ma ponad 70km. Jazda. Sporo stresu bo ruch ogromny, ale udaje się. Kijów za plecami, teraz tylko miejsce na sen. Blisko dużego miasta poszukiwanie noclegu należy do czynności, zgoła nie do polecenia. Dużo ludzi, domów, małych wiosek itp. W końcu jest, skręt w prawo i jazda… e tu to raczej nie, widać będzie namiot ze wszystkich stron, a poza tym pod lasem domy. Odwrót... a zegar tyka i powoli się ściemnia. W końcu jest kolejna dróżka, ta wydaje się lepsza. Jeszcze dla tradycji trzeba ugrzęznąć w polu, wycofać się trochę poobjeżdżać, by wrócić w okolice drogi i tam na polu kukurydzy rozbić namiot. Śpi się całkiem, całkiem, dość ciepło, nad ranem nic nie zamarzło. I ta myśl, że może dziś uda się wjechać do kraju... tylko ta granica.


Początek kolejki do przejścia należy ominąć, nawet nie patrząc w tamtym kierunku. Następnie, tam gdzie ciaśniej warto jeszcze się trochę poprzepychać, by zostać zatrzymanym przez niezwykłej, blond urody celniczkę. Wymiana uśmiechów i gadka, że to już dwa miesiące, że niedźwiedzie i że Magadan... tak, tam i że w ogóle. Tym sposobem zostaje się niemal dyplomatą i zaszczyca nas obecność w kolejce dla „tych co przejadą szybciej”. 40 minut i Ukraina zostaje z tyłu. Na granicy Polski grzecznie przyjmuję pouczenie, bo normalnie to 300zł za niedostosowanie się do linii ciągłej… eee tam nie było widać, a w ogóle to tam powinien być stop... I wreszcie kraj, ojczysty język i jakby oddycha się nawet inaczej. Można zadzwonić w normalnej cenie i w sklepie po naszemu się dogadać. Napięcie powoli opada, choć polskie drogi też specjalnie nie rozpieszczają, szczególnie, że natężenie ruchu znaczne. Popołudnie… i pod blokiem.
Chwila na zadumę, że to już koniec, że dziś już ciepłe łóżko, woda w kranie, toaleta…, że po wszystkim. Że nie trzeba walczyć z komarami o chwilę wytchnienia, że sen nie będzie przerywany nerwowym budzeniem się i nasłuchiwaniem niedźwiedzi i, że nie trzeba będzie zrzucać szronu z namiotu i, że może buty w końcu wyschną na dobre i deszcz, nie będzie powodował nerwowych reakcji i epitetów rzucanych w kask. Taki prosty powrót do życia tego, które zostało porzucone dwa miesiące wcześniej.

Ciut trudno odnaleźć się w nowej-starej rzeczywistości. W mieszkaniu dostaje się duszności i ciągle brak powietrza, wanna to jakiś zupełnie niepotrzebny luksus, a tym litrem wody to można umyć siebie i pół motocykla. Szczęśliwe jeszcze kilka dni, zanim trzeba będzie wrócić tu całym sobą. Choć część mnie na pewno zostanie tam, w tych pięknych i surowych widokach gór przyprószonych świeżym śniegiem, przymrozkach i wieczornych ogniskach ze śpiewem, by „niedźwiedzie wiedziały” i samotnych tysiącach kilometrów drogi... która, sama w sobie jest celem.

Ostatnio edytowane przez lukasz809b : 23.12.2011 o 11:09
lukasz809b jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem