Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27.12.2011, 14:50   #19
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

DZIEŃ V 26.08.2011r 317km

Wyłażę z namiotu niezbyt wyspany. Namiotowe miasteczko jeszcze śpi, nic dziwnego, jak ja spałem to dudniło techno. Pogoda się załamuje, dmucha gorący, porywisty wiatr. Morze ciepłe i słone. Trzeba wymoczyć jajka. Frajda

71.jpg
Niestety trzeba ruszać. Zwijamy się. Droga porządna, równa, dwa pasy, ciągnie się wzdłuż morza przez miejscowości turystyczne. Nadmorska Bułgaria diametralnie różni się od reszty kraju. Po około 50 km odbijamy w góry. Kierujemy się na Malko Tarnowo i do granicy. W górach znów zaczyna się „afrykańska droga”. Winkiel za winklem, nawierzchnia dziurawa, wkoło lasy więc na nudę nie narzekamy. W Malko Tarnowo, w rozpadającym się miasteczku z czasów głębokiej komuny udaje nam się odnaleźć pompę więc tankujemy do pełna. To ostatnie tankowanie za rozsądną cenę. Docieramy do granicy. Pierwsi stoją oczywiście Bułgarzy. Widząc nasze rejestracje machają przyjaźnie żebyśmy jechali dalej. Stawiamy Afryczki i idziemy do środka budynku terminala. Musimy kupić wizę turecką i zdobyć cztery pieczątki. Niestety przed nami zajechały trzy autobusy i po terminalu ugania się masa gawiedzi. W okienku kupujemy wizę, 15 euraków lub 20 dolków i stajemy w długim ogonku po pieczątki. Okienko policji bułgarskiej – klap pieczątka, okienko policji tureckiej – klap pieczątka, okienko kontroli trafic – pokaż dowód rej, pokaż ubezpieczenie, a gdzie jedziesz? O jejku, powodzenia, uśmiech na drogę – klap pieczątka, okienko celników – cholera gdzieś poleźli. Poszukiwanie jaśnie państwa celników, pot płynie po dupie, są, oczywiście popijają czaj. Łaskawie przybijają ostatnią pieczątkę choć z widocznym niezadowoleniem, że ktoś śmiał im przeszkodzić ale że facetów w zbrojach chyba nie widują dość często nie musieliśmy czekać na dopełnienie ceremoniału wypicia herbatki. Dosiadamy Afryczek i podjeżdżamy do wyjazdowego kiosku. Sprawdzają pieczątki w paszportach i z uśmiechem życzą szerokiej drogi. Granica w dwie godziny, nie tak źle. Klik jedynka, hurra jesteśmy w Turcji. Piękna, szeroka betonowa droga wijąca się pośród skał. Ruch znikomy więc rura na przód, chce się żyć a i dupa już tak nie boli. Docieramy do Kirklareli. Trzeba zjechać z trasy, żeby wyłupać z bankomatu tutejszą kasę, zwaną dalej wariatami. Wjeżdżamy do miasta, trafiamy na szczyt komunikacyjny i brutalnie zderzamy się z realiami tureckiego ruchu, czyli wszyscy trąbią i wpychają się przed siebie zajeżdżając sobie drogę. Stwierdzam, że Łódzcy kierowcy to anioły a tu nie obowiązują żadne zasady ruchu. Oczy wkoło głowy a reszta zmysłów na rolgazie i hamulcu. Szok. Średnia prędkość około 4km/h. Ślimaczymy się w tłumie aut rozglądając się za bankomatem. Dojechaliśmy do centrum a bankomatu ni hu.. .Trzeba zasięgnąć języka, oczywiście w esperanto. „Gdzie BANKOMAT”? Zapytany Pan idzie po drugiego pana, ten po trzeciego, który mówi jakby trochę po słowiańsku. Fakt, uprzejmości Turkom nie można odmówić. Pan podprowadza mnie około 200m żeby pokazać, w którym kierunku musimy pojechać. Jedziemy, upał jak cholera a bankomatu niet. Wypatruję stojący radiowóz POLIS. Podjeżdżamy i pytam miejscowej władzy BANKOMAT. Na to otrzymuję dokładny opis jak do niego dojechać. Oczywiście ni cholery nie zrozumiałem. Wyciągam więc policyjną blachę i wyjaśniam, że nie zakumałem. Polisy się ożywili, wsiedli do radiowozu i pokazali żeby jechać za nimi. Jak się miło za nimi jechało, nikt nam nawet nie zajechał drogi a i bankomat się znalazł. Kiwnięcie ręki w podziękowaniu i cisnę do ściany z kasą. Do bankomatu kolejka jak u nas przed trzydziestu laty za cukrem. Staję w ogonku. Upał niemiłosierny, pot się leje po jajkach, czekam. Po około pół godzinie staję w reszcie przed ścianą. Pakuje kartę Maestro, wciskam klawisze i…. nic, kasy nie daje. Wkładam Mastercard – nic. Powtarzam operację drugi raz, trzeci. Ni cholery. Kolejka się niecierpliwi ale nie komentują. Nagle wyrasta obok mnie duży osobnik z dużym gnatem przy boku, straż bankowa. Zaofiarował pomoc. Wcisnął moją kartę i …. niestety efekt ten sam. Obejrzał dokładnie moje karty i wytłumaczył, że skoro mam karty z ING wiec muszę się udać do banku ING żeby je zrealizować. Wariactwo. Dokładnie mi wytłumaczył jak dojść do miejscowego banku ING. Oczywiście wszystko zrozumiałem. Cytuję: błe błe błe, błe błe, błe błe i błe błe i tam jest ING. Błe błe znaczy grzecznie podziękowałem panu. Wróciłem załamany do Manego, który stwierdził, że mam do dupy karty i sam stanął w kolejce. Jego osiągnięcia były takie same choć on jest w PKO ale już się nie dowiedział jak błe, błe do PKO. Lekko podłamani siadamy na Afryki. Po przejechaniu kilkuset metrów dostrzegam ścianę płaczu przy jakimś banku i oczywiście wianuszek ludzi. Staję w kolejce pełen nadziei, skutek ten sam więc postanawiam udać się do banku rozwiązać problem. Wyszukałem pana w nienagannej białej koszuli i czystą J angielszczyzną wyłuszczam temat „help plis bankomat no kesz” i wymownie pokazuję mu kartę. Słysząc mój nienaganny angielski pan postanowił mi wyjaśnić temat jednak w esperanto więc znów się dowiedziałem, że muszę znaleźć Bank ING. Nawet na kartce narysował mi jak do niego dojść. Mili Ci Turcy. Wyszedłem z banku i zrelacjonowałem Manemu temat. Jednak Many podczas oczekiwania na mnie i wypalania trzech wałków tytoniowych poczynił ciekawą obserwację; „patrz, po drugiej stronie ulicy też są dwa bankomaty i nie ma do nich kolejki, poza tym nazwa banku jest jakaś takaś europejska” Zrezygnowany poczłapałem. Wkładam Mastercard – wypluł 200 tureckich wariatów, wkładam Maestro – wypluł 200 tureckich wariatów. Hurrrra , o curwa ale kyrk. Pierwsze tureckie doświadczenie – KASĘ WYPŁACI CI TYLKO BANKOMAT BANKU MIĘDZYNARODOWEGO bo turecki ni hu… obcemu kasy nie da! Uradowany faktem posiadania gotówki podjeżdżam pod dystrybutor, wkładam pistolet do zbiornika mojej Afri i …. Nogi się ugięły a ja siadłem obok. KKKuuu…….wa dziewięćdziesiątkapiątka trzy dolce, o Jezu.
Przebytej drogi do wybrzeża morza Marmara nie zapamiętałem bo byłem w ciężkim szoku po spotkaniu z ceną paliwa. Na szczęście zastane widoki złagodziły szok cenowy
89.JPG
Wylądowaliśmy w miłym miasteczku Marmaraeroglisi. Niestety dzień znów się kończył, więc trzeba poszukać miejsca do zalegnięcia. Pytam miejscowego sprzedawcy arbuzów o kemping, mówi, że tu, to są tylko apartamentowce, na które oczywiście nas nie stać. Popalamy fajeczki dumając gdzie by się tu zahaczyć gdy podjeżdża źródło informacji czyli (pisownia oryginalna) TAKSI. Po krótkiej rozmowie w esperanto czyli przy pomocy rąk wiemy, że pan Taksi jest szczęśliwym posiadaczem Drag Stara a my za około kilometr mamy kemping. Jedziemy, prosto, w prawo po 850 metrach jest camp, miła pani, 30 wariatów i jesteśmy sami na kempingu, nad samym morzem Marmara
85.JPG

W pobliskiej knajpce jest też EFEZ i świat jest piękny…. dopóki nie trzeba za niego zapłacić bo miła pani skasowała nas po dwa euraki za buteleczkę, a nie wspomnę kilka ich było.
Drugie tureckie doświadczenie; UNIKAJ MIEJSC TURYSTYCZNYCH BO TAM CIĘ SKROJĄ JAK CHOLERA!
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem