Aniu, specjalnie dla Ciebie, żebyś miała czym się zająć w tym trudnym czasie.
Budzę się rano w hotelu, idę na śniadanie (rozpusta

). Później szybki kurs na miasto po walutę i zapasy. Na zewnątrz już się robi gorąco. Recepcjonistka wczoraj mówiła, że było jakieś 35st, więc i tak jest już lepiej niż te czterdzieści z kawałkiem...
Pakowanie i dzida. Dziś jadę zaliczyć całą Transalpinę. Po asfalcie niestety, ale już rok wcześniej jak leciałem na Stambuł to była asfaltowana.

No i wtedy nie przejechaliśmy całej (padało, było błoto i się ściemniało).
Na początku nuda. Płasko, asfalt, ciepło, ruch spory. Długo się gryzłem czy na pewno jadę dobrze, przecież mam przejechać przez niezłe pasmo górskie, a tu wszędzie po horyzont plaskato, nawet pagórków nie ma.

Ale w nawi dobrze ustawiłem. 67c jest gdzieś przedemną, więc jadę dalej. W pewnym momencie pojawia się znak DN67C w lewo. Jest, mam cię.

No to się zacznie.
Wreszcie widać jakieś zaczątki wzniesień
100_0521.jpg
Początek trasy jest na rozgrzewkę, pojawiają się nie za ostre serpentyny, droga pnie się powoli do góry i można się wjeździć z lekka. Niestety jest też dużo puszek, rzekł bym nawet bardzo dużo. I do tego się snują po pięknych winklach odbierając całą frajdę motórom.

Droga jest zacna, mimo, że wyłożona świeżutkim asfaltem. Mogę sobie tylko powyobrażać jak tu musiało być fajnie jak był szuter...
100_0523.jpg
Za którymś wzniesieniem widzę wreszcie cel
100_0524.jpg
Cały czas jeszcze trwają pracy przy trasie
100_0525.jpg
ale jedzie się fajnie
100_0526.jpg
100_0528.jpg
Widoki coraz lepsze
DSC_6307.jpg
DSC_6308.jpg
Tylko wszystko psują samochody. Jest czwartek a ruch straszny... i do tego jeżdżą jak połamani
100_0529.jpg
100_0530.jpg
Docieram wreszcie na Urdele.

Serpentynki były superowe, tylko trzeba było uważać na syf pobudowlany na drodze.
Zjeżdżam na parking przy trasie i obczajam co mamy w okolicy. W sumie nie ma żadnej tabliczki, że to Urdele, ale obniżający się teren za przełęczą utwierdza mnie, że jestem w dobrym miejscu.

Ludzi sporo, festyn trochę, więc wyginam na pobliską górkę. Są ślady po samochodach, to przecież i ja wjadę.
100_0532.jpg
100_0533.jpg
Zostawiam zapchany parking kilkadziesiąt metrów niżej i mam piękniej.
DSC_6309.jpg
Koleiny wiodą dalej na pobliską górę. No co? Ja nie pojadę

Pojadę.

Wsiadam na afrę i zjeżdżam to co podjechałem, tylko z drugiej strony górki. Trochu stromo, ale jest jeszcze piękniej..
100_0534.jpg
100_0535.jpg
100_0536.jpg
Ujechałem kilkadziesiąt metrów i się wje.ałem. Z daleka wszystko pięknie, gładkie łączki, ślady po samochodzie, trawka, luzik. ale z bliska się okazało, że z łączki wystają kamulce, miejscami do połowy koła, są zarośnięte dziury, koleiny i dość spory skos zbocza (ciężko postawić motór na bocznej, a z drugiej strony nawet mi czasem brakuję nogi

).
Ludzi w okolicy żadnych, wszyscy zostali na parkingu za górką. Jak się wygrzmocę to nikt ze mnie nie ściągnie krówki, a sam się mogę nie wygrzebać. No dobra, odwrót.

Naprawdę nie ma jak jechać Afrą na szosówkach z bagażem. Na lżejszym sprzęcie, albo z kumplami na kościach bym rydzykował, bo pewnie dalej jest czad, ale tak...
Zrzucam bagaże
100_0537.jpg
I powoli zawracam, zjeżdżając w dół zbocza. Promień skrętu miałem jak stary Ikarus, zgrzałem się nieźle, w gębie mi zaschło, ale po kwadransie byłem spowrotem u zbocza poprzedniej górki.
100_0538.jpg
Jeszcze tylko podjazd i jestem uratowany. Tylko, że podjazd jest naprawdę dość stromy, trawiasty, a napędzić się nie ma gdzie, bo kamulce...
Ędóro nie pęka, jedynka, wstaję na podnóżkach, dwójka i dziiida. Tył trochę miota na trawie, ale idzie, nie odpuszczam gazu i jestem na górze. Cały jestem mokry, ale jest adventure i jest chłodno.
A widoki rekompensują wszystko
DSC_6310.jpg
DSC_6311.jpg
DSC_6314.jpg
Jestem na 2164mnpm
DSC_6312.jpg
Po chwili na górkę wjeżdża facet starą Dacią, bez jakichkolwiek problemów, poprostu wjechał.

Wysiada, przeciera lakier szmatką i wyciąga z bagażnika trąbkę na której odgrywa jakąś melodyjkę.

Czad. Po chwili dociera na górę reszta rodzinki. OK, balast wysadził i sam wjechał.
DSC_6313.jpg
W między czasie widzę jakiś motór, który zmierza po moich śladach od strony parkingu. Kontempluję chwilę na górce i czekam czy koleś dojedzie. Niestety nie dociera, więc się zwijam powoli i jadę na dół. łapię gościa na wyjeździe z parkingu. Okazuję się, że to Polak na małym Vstromie. Gadamy chwilę. Facet jedzie właśnie na Bałkany, gdzie ma się spotkać z rodzinką, która jedzie tam puszką. Jego pierwszy sezon, ma 3 kufry i jeszcze worek i dlatego nie atakował górki. Opowiadamy sobie co po drodze zobaczyć i co nas nawzajem czeka i się rozjeżdżamy, bo chmury i pioruny tuż obok dają znać o sobie.
100_0540.jpg
Naginam w dół. Dalej asfalt, tylko sporo syfu na drodze, więc nie da się ładnie składać. Droga szybko się obniża i wpada w las, a asfalt pachnie nowością.
100_0542.jpg
Po chwili widzę na poboczu dwa motóry
100_0543.jpg
Oczywiście Polacy.

Nowy trampek i XL, chłopaki bodaj z Poznania, wracają własnie z Bałkan. Gadamy chwilę, podziwiają mojego wróbelka, któremu wreszcie zwracam wolność (złapałem w Macedonii a wypuściłem w Karpatach rumuńskich

) i dzida dalej. W sumie mało widziałem motórów na 67C, a większość to ludki z PL.
100_0545.jpg
Żeby nie było tak asfaltowo, to dolny, północny odcinek nadal jest w budowie.
100_0544.jpg
Sporo zwężeń, wahadeł, utrudnień.
100_0547.jpg
Robotnicy mi krzyczą coś i machają chyba, że za szybko lecę po tych żwirkowych odcinkach, ale co tam, jest fajnie.
Wyjeżdżam do cywilizacji i kończy się fun. Zaczyna się znowu wyprzedzanie, uważanie na inwentarz i zwykłe drogowe problemy.

Miałem jeszcze plan zatrzymać się na żarełko w Sebes. Rok temu jedliśmy tam zajefajny obiad przy rynku i ichniejsza zupa Transylwańska mi siedziała na żołądku od rana

Dojeżdżam do miasteczka i już wiem, że mi się pomerdało z Sibiu, które jest 50km na wschód stąd (przy wylocie z Transfogaraskiej).

Rozważam chwilę czy jest sens nadkładać ponad 100km na obiad i z bólem serca i skrętem żołądka decyduję się jechać dalej. W tłumie tirów.
Lecę na północ, jak najdalej się dziś da dojechać. Mijam kolejne miasteczka, wioski, kilometry uciekają. Tankuję o zmroku w Cluj i naginam dalej, rozglądając się po drodze za jakimś tanim noclegiem. Nie ma nic, żadnych penzionów, kampingów, pokoi, moteli. Nic. Główna droga, a spania nie ma. No problem, jest pusto na drodze i chłodno, mogę tak jechać. W okolicy Zalau atakuję parę moteli, ale cena mnie odstrasza. Wbijam w nawi POI i kieruję się na najbliższy pezion. Trafiam bezbłędnie, penzion jest, tylko zamknięty.

Wkurzony decyduję się jechać dalej, coś musi być przy drodze, szkoda czasu i wachy na błądzenie po miasteczkach. Kluczyk, rozrusznik i ciemność widzę. Silnik pracuję, a światła żadne się nie świecą, nic. Coś tam kombinuję po ciemku, sprawdzam co mogę i ruszam powoli, zakładając, że światła wrócą same (jak to bywało wcześniej, po kilkunastu sekundach i wyższych obrotach same ożywały). Miałem nadzieję dojechać z tym do PL, ale wysypało się w Ro w nocy.

Niestety ciemność trwa, a ja jadę powoli ulica i rozkminiam co robić (zakładać czołówkę, pchać, jechać?). Na szczęście po chwili wyrasta przede mną motel. Zbawienie i tak tu muszę zostać. Rano się pomyśli.
Cena słaba, ale warunki cudne, takie romantyczne
100_0549.jpg
Standardowy rozkład wieczoru: żarcie z kufra, chłodny prysznic, mapa i rozkminiając co robić ze światłami odpływam
http://mapy.google.pl/maps?saddr=Bul...=1,2,3&t=h&z=8