Ha! potwierdzam...
Będąc nieco bardziej objechanym (

) w podróżowaniu zawodnikiem postanowiliśmy, że będę poruszać się na czele naszego peletonu (hmmm... a może to ja sam tak postanowiłem...?

), poza tym byłem rok wcześniej w tych rejonach (na poprzednim wyjeździe zwiedzaliśmy dawny majątek rodziny Fedorowiczów - bardzo fajna podróż sentymentalna - przy okazji wielkie dzięki Merisa

) i mniej więcej wiedziałem jak dotrzeć do tych samych miejsc, które były po drodze, a o których później...
Pamiętam, że Michał kolekcjonował wnioski po każdym dniu, o ile takie były, może jeszcze się pojawią, a może się już nieco rozmyły....
W każdym razie okazało się, że warto mieć jednak w zapasie jakiś dodatkowy pstryczek elektryczek - od początku obstawiałem, że nie znajdziemy zamiennika czujnika do chłodnicy, nie chciałem jednak marudzić, a że zbliżała się godzina zamykania wszelkich sklepów, to latanie po mieście w upale i z bambetlami mi się nie uśmiechało... ostatecznie hurtownia elektryczna załatwiła problem - sznur do lampki nocnej był mega rally

.
Poza tym potwierdziło się, że biurowy spinacz do papieru to nie tylko groźne narzędzie w rękach niejakiego MacGyver'a

.
Na granicy Michał odrobił lekcję z komunikacji... na pytanie ukraińskiego celnika, czy ma nóż odpowiedział twierdząco, zatkało mnie

a na dodatek na pytanie:
czy ma broń?, odpowiedział pytaniem:
a po co mi broń?. Hmmm... to był moment, w którym można dostać zwarcia w mózgu... Niestety wtedy doszedłem do wniosku, że trzeba było zrobić szkolenie z komunikacji podczas przekraczania granicy, ale było już za późno - szczęście, że miał nóż gdzieś w miarę na wierzchu w kufrze, nie było dużo rozpakowywania, ale zawsze to zbędna lekcja pokory

- bałem się tylko, że jeszcze zacznie się rozmowa o lekarstwach... a wiadomo, dla celnika leki czy narkotyki.. to jeden pies

... i jakoś poszło...
Drugiego dnia to ja odrobiłem lekcję z omijania dziur. A było co omijać... w zasadzie trzeba było szukać w drodze czegoś, czym dało się jechać. Jechałem rok wcześniej tą drogą, jako drugi, ale droga nie była w tak fatalnym stanie jak teraz... chwila nieuwagi i dosyć mała dziura, okazała się sporym kraterem... zgrzałem się nieco, obawiałem się sporych strat... trudno... na szczęście nie zakończyło to dalszej jazdy, a mimo wszystko zabawa była przednia... Pamiętam, że w Brodach gadaliśmy z napotkanymi lokalnymi bajkerami, jak powiedzieliśmy którą drogą jechaliśmy to sami się za głowy złapali.. cóż...

A uprzedzałem Michała przed wyjazdem, że jeszcze nie widział dziurawej drogi

) no to już widział hueheueh... Później zresztą były równie fajne OeSy, trzeba przyznać, że te dziury to mają specyficzne, takie z gatunku urywających koło razem z zawieszeniem
Drugiego dnia było także kilka miłych akcentów:
- w Zbarażu wpadliśmy na rodzinę z Wawy podróżującą Discovery, wracali z Krymu,
- poszukując miejsca na nocleg mijaliśmy bociani sejmik, setki bocianów, w tym siedzące na drzewach

- w mieście raczej trudno o taki widok...
- no i miejsce na nocleg, jakieś ruiny sporego gospodarstwa, ale za to był widok i spokój, po takim dniu przydał się spokojny sen.
Nie zawsze udaje się znaleźć fajne miejsce na nocleg za pierwszym strzałem, a ponieważ jechaliśmy ile się dało, starałem się obserwować słońce i trzymać bezpieczny margines jego wysokości nad horyzontem. Doświadczenie z harcerskich czasów jednak czasem w życiu się przydaje

. Czuwaj!
--
luki