Rano opuszczam zaciszny hangar i lecę czym prędzej do granicznego szlabanu… wyprzedzają mnie tylko Rosjanie w terenówce…
zaczyna się mozolne załatwianie papierów. Po opuszczeniu Rosyjskiej granicy, kilkukilometrowy odcinek asfaltu, jeszcze jeden rosyjski posterunek i… szuter…
Czuję, że już prawie jestem u celu, aż w końcu pojawia się mongolska granica… formalności, papierki i szlaban w górę … WJEŻDŻAM….
na początek zachłystuję się przestrzenią, brakiem dróg… i nie do końca mogę uwierzyć , że to mi się udało…
mam plan aby jechać drogą północną, ale błąd nawigacyjny powoduje, że jadę w kierunku Olgii.
Pogoda znów nie jest sprzyjająca, jest mżawka, czasem pada deszcz…
Docieram do Olgii i … kurde ale paskudne te mongolskie „miasta”
W miastach zatraca się wszystko to, co piękne w Mongolii. Ludzie się od siebie odgradzają…
w końcu czas przetestować mongolską kuchnię. Zaczynam od wersji wypasionej, czyli „restauracja” he he
z karty wybieram „great Mongolia”
danie wygląda tak:
a przechadzając się ulicami można zastać takie nietypowe elementy bruku:
w miasteczku załapuję się na spotkanie mongolskich bikerów
następnego dnia postanawiam jechać w kierunku Khovd… pogoda na zmianę słońce, deszcz, grad…
po drodze poznaje Francuzów podróżujących dużym Iveco, nasze drogi się krzyżują wiele razy w ciągu dnia …
Dzięki nowym przyjaciołom mam kilka zdjęć z Mongolii gdzie na zdjęciach poza motocyklem i widokami jestem także ja
po drodze zaliczam kilka spektakularnych gleb, na szczęście bez większych urazów, jeśli nie liczyć wybitych 4 palców lewej ręki
a tak wygląda profesjonalny sprzęt do filmowania w czasie jazdy:
jedno z niewielu drzew w Mongolii
a tu autostrada:
a tu pralnia:
w drodze podziwiam też mongolskie wynalazki motoryzacyjne, które radzą sobie lepiej niż ja…
w drodze do Khovd pogoda mocno dokucza…. Po drodze jest też sporo rzek i jak na lekarstwo mostów
w wielu miejscach pojawiają się rzeki po intensywnych opadach
w końcu po wielu godzinach docieram do Khovd
pod Khovd znów spotykam Francuzów w czerwonym Iveco.. postanawiamy razem coś wrzucić na ruszt…
następnego dnia jadę najpierw na południe, a potem, mimo ostrzeżeń o nieprzejezdnych „drogach” na północ…
nie zapominam oczywiście o jedzeniu, zresztą ciężko nie jeść skoro co chwilę ktoś zaprasza do siebie, do kolejnej jurty…
przymierzam się też do alternatywnych środków lokomocji
wieczór i noc spędzam w wiosce w górach …. Robię zdjęcia, poznaje ludzi….
następnego dnia chce jechać na północ i na początku idzie nieźle… aż do momentu kiedy w tylną oponę wbija się metalowy pręt… skąd do cholery taki pręt w stepie, do dziś nie wiem… efektem utrata panowania nad motocyklem i wjazd w skalne rumowisko…
felga tylna jest pogięta w 5 miejscach…
próbuję to jakoś naprawić ale powietrze ucieka i generalnie jest kicha…wtedy podejmuję decyzje o powrocie i rozpoczynam walkę żeby do domu wrócić na motocyklu.
Najpierw muszę dotrzeć do Taszanty, potem znów do Bijska . Dalej najkrótszą drogą przez Rosję, Ukrainę aż do domu…
Po drodze niemal non stop pada…
na Uralu spotykam rosyjskich motocyklistów
i to już prawie koniec….