Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24.01.2012, 01:38   #22
czosnek
 
czosnek's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,960
Motocykl: RD07a/1190r
czosnek will become famous soon enough
Online: 11 miesiące 6 dni 20 godz 51 min 26 s
Domyślnie

Rano, Sylwia się kąpie a ja siedzę sobie w atrium nie wadząc nikomu, gdy znienacka gość z obsługi pyta o coś po hiszpańsku.
- „Si?” Odpowiadam niemrawo ale na tyle trafnie, że dostajemy śniadanie.

Zachęceni początkiem idziemy zwiedzać. Bogota to wielkie całkiem nowoczesne 7 milionowe miasto, leżące wyżej niż Rysy. My zamykamy się w skansenie jakim jest najstarsza dzielnica La Candelaria.





To taka hipisowsko, artystyczno, rządowo, bandycka dzielnica położona na stoku góry z głównym punktem w postaci Plaza Bolivar.



Plaza Bolivar jest obowiązkowy w każdym kolumbijskim mieście. W zasadzie po wyjściu z autobusu w dowolnym mieście, gdy powiemy taksówkarzowi
"Plaza Bolivar por favor" to mamy 90% pewność, że trafimy do centrum. Podejrzewam, że już cywilizacje prekolumbijskie na wszelki wypadek miały Plaza Bolivar gdzieś pomiędzy piramida a stołem ofiarnym.

Zanim jednak dotarliśmy na osławiony plac, włóczyliśmy się po zakamarkach La Candelarii, która bywa naprawdę klimatyczna.





Prezentujemy sobą turystyczny typ klasyczny, z przewieszonym aparatem łażący nie zawsze tam gdzie powinien. Uświadamia nam to mieszkaniec jednej z dalszych ulic, radząc łamaną angielszczyzna, żeby schować aparaty i spieprzać na główniejsze ulice bo tutaj możemy stracić w najlepszym przypadku tylko aparaty.
Na wyjazdach wyznaję zasadę, że skoro lokalny człek mówi, że lepiej się z danego miejsca oddalić to..lepiej się z danego miejsca oddalić.



Po drodze na Plaza Bolivar zahaczamy niechcący o muzeum Botero, który to udostępnił swoje zbiory państwu pod warunkiem, że będą udostępnione zwiedzającym za darmo. Jak miło, zwłaszcza, że facet uzbierał takich tuzów jak Dali, Picasso, Chagal, Soutine itp. itd.



a no i oczywiście także swoją twórczość.



W końcu mijając rządowe budynki dochodzimy do Plaza Bolivar a tam wojna!
I to nie byle jaka bo pierwsza światowa! Zanim połapałem się chronologicznie, już miałem wykopane pól metra okopu a Sylwia przeprowadziła pierwszy atak gazowy przy pomocy zapalniczki.
Przyczyną naszej konfuzji był tłum wojaków w pruskich pikielhaubach na głowach.






Postanowiliśmy usiąść na kościelnych schodach i poczekać na rozwój wydarzeń. Rozwojem wydarzeń okazał się lokalny żulik, który płynną angielszczyzną opowiedział nam o palcu o historii i o tych wojakach, którzy okazali się policjantami mającymi w tym dniu przysięgę. Opowieść darmowa nie była za to w ramach biletu dostaliśmy po świętym obrazku. Święty z obrazka najwyraźniej nie był świętym pierwszoligowym, bo żulik w ramach wydania reszty pobiegł w tłum skupiony wokół jakiejś szychy omawiającej szczegóły parady i …załatwił mi sesję fotograficzna z szefem całej tej awantury.
"Very Big Boss" jak został opisany przez naszego przewodnika okazał się bardzo miłym człekiem.


a do tego jak pięknie paradował




Powoli zaczęliśmy się robić głodni.
Kuchnie Kolumbijską wyobrażaliśmy sobie mniej więcej jak Meksykańską a przynajmniej jak nasze wyobrażenie meksykańskiej budowane na knajpach w Polsce a tymczasem okazało się, że Kolumbijczycy pałają potężnym uczuciem do głębokiego oleju.
Pierwsza uliczna przekąska okazała się smażoną na głębokim oleju słoniną z kawałkami smażonego na głębokim oleju banana.
Sylwia wymiękła po gryzie, ja dotrwałem do końca 2 kawałka słoninki... mdliło mnie do wieczora.

Ogólnie po kilku eksperymentach doszliśmy do wniosku, że najtaniej i w sumie najlepiej jeść właśnie na ulicach oraz w jadłodajniach coś a'la nasze mleczaki gdzie dostawało sie w zestawie zupę (na ogół fasolową lub rybną) a na drugie kurczaka/rybę z smażonym bananem (funkcja ziemniaka), frytkami/ryżem, sałatką oraz sokiem.



W międzyczasie trafiamy na ulicę kapeluszników. Tutaj trzeba zaznaczyć, że handlowe ulice często mają swoją specjalizację i tak, jest ulica gdzie sprzedaje się buty, na innej militaria, jeszcze inna oferuje ubrania itp itd ale to nieważne. ważne są w tej chwili sklepy z kapeluszami gdzie można kupić prawdziwą fedorę Indiany Jonesa !!!!! Kręcę się, jęczę, sapie, opowiadam Sylwii, że to wiesz, no, Indiana Jones! Sylwia patrzy na mnie z politowaniem bo jako rocznik młodszy nie ogarnia legendy a ja przeliczam te peso na złotówki i cholera coś drogo mi wychodzi... do tej pory żałuje, tej chwili rozsądku.

W międzyczasie zapada zmrok. zmrok nie dotyczy Plaza Bolivar gdzie wszystko zaczyna świątecznie świecić. Pomimo najszczerszych chęci nie byliśmy w stanie poczuć magii świąt przy 20 stopniach celsjusza.



No to jeszcze piwo z solą i limonką i do spania.
__________________
Wiesz... taki kuter...

czosnek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem