W orzeźwiającym deszczyku dojechałem do Polski. Parę godzin relaksu, przepakunek rzeczy i spotkanie robocze z Marcinem. Okazało się, że wszystkie proponowane i rozważane sposoby zawiodły. Ilość dokumentów, jakie trzeba było zgromadzić, była niebywała.
Po pierwsze – rzekomo uciekł z Turcji.
Po drugie – zostawił motocykl, a nie mógł.
Po trzecie – pewnie go nie wpuszczą.
I tak dalej.
Dział o dokumentach i wizję tych wydarzeń z punktu widzenia walki z Polski obiecuję w tej relacji w imieniu Kuchiego.
Jako, że nie lubię, jak się moi przyjaciele martwią za długo, uznałem, że to MY wrócimy po motocykl. Nie można cudzym samochodem – pojedziemy własnym.
|