W zeszłym roku gdzieś w maju, gdzieś koło granicy z Białorusią moturzysta się zaplątał do wiejskiego sklepu. Sklep się znajdował w około 150 letniej drewnianej chałupie, z dużym podcieniem a na nim krzesełeczka.
Na krzesełeczkach sklepowy i naród okoliczny południową piankę zażywał, moturzysta grzecznie podjechał

zaparkował, kask, kluczyki, rękawice, gupiesa na moturze zostawiwszy wziął i się przywitał z narodem. W sklepie zanabył wodę gazowaną i oranżadę z Krynek się wywodzącą. Z tym wrócił na ganek i siadł przy narodzie. Kolega najbliższy pokazawszy dobrze wyostrzony kozik

zagaił: Czy już przycioł drzewka?
Potem cały naród podjął temat cięcia.... Po chwili dwóch moturzystów na hąndach xr125 w zielonych ortalionkach przybyło. Starszy się przywitał i kulturalnie piankę strzelił. Młodszy zaczął legitymować moturzystę pierwszego bo rejestracja na W się zaczynała. Potem zaczął szukać pola na okolicznym polu co by dane podejrzanego do bazy przekazać. To wywołało zmianę tematu na krzesełeczkach. Straszy XR kowicz nie wytrzymał, huknął na drugiego: durak... i coś czego nie zrozumiałem. Grunt że poskutkowało bo dowód swój odzyskałem

.
Im dalej od szosy tym naród normalniejszy, a cała sytuacja utwierdziła mnie w doborze kierunku owej wycieczki

.
Szerokości