21 lipca.
Padła decyzja.
Mimo że jakoś mi sie za specjalnie tu nie podoba zrzuce zbedne bagaże i kopne do Sarhadu i z powrotem.
Czy było warto? NIE :!: Jednak teraz jestem zadowolony że to zrobiłem...
Te widoki nie wynagrodziły mi wysiłku i wyprutych flaków na pokonanie tych pierdzielonych 100km. No ale skoro juz pstryknąłem co nieco to sie pochwale
A jaką człowiek miał radoche jak wielbłąda zobaczył :lol: Sie przypomniało jak z dzieciaka w ZOO byłem :lol:
I tak kręce dalej i dalej, a kilometrów ledwo przybywa. Mimo że bez przyczepki i bagażu.
Sie jakies stao kóz napatoczyło.
Oraz jegomość co je prowadzał
Fajny gościu. Stalismy se przez jakis czas i śmialismy sie ch* wie z czego :lol: Tak o, ja z niego, on ze mnie. Jajca kwadratowe :lol:
Znowu wqrw mnie złapał że tego cholernego farsi nie znam :evil:
Jedziem i jedziem, mijam jakies konstrukcje podejżanego przeznaczenia...
A to pierwsze napotkane dziewczynki które nie spierdzielały przede mną...
Ale i tak widac było w nich jakiś strach. Chyba od małego są uczone że obcy chłop jest beee...
... no albo ja na pedolifa wyglądam (za tą opcją bardziej obstawiam).
I miejscowy myśliciel
Też jape cieszył nie wiem z czego......
Ja wiem że kuń lepszy tam jak rower..... ale zeby od razu sie nasmiewać? :lol:
A to juz sie zaczyna okolica Sarhadu. Miła polanka gdzie pasie sie wszystko od owcy przez osiołka aż po kunia.
Do Sarhadu nie dotarłem bo byłem padnięty a jeszcze droga powrotna, zatrzymałem sie w pierwszej wiosce przed Sarhadem. W zasadzie widok ten sam....
.... a - i pierdzielona rzeczka lodowcowa przez którą trzeba było przepchać bryke.
Nienawidze powrotów ta samą drogą ale nie było wyjscia. Resztkami sił dowlokłem sie koło północy do Kipkut. I tak sie konczy nieszczesna przygoda z Wakhanem.
...... jeszcze kawałek Tadzykistanu do przejechania, a tu powera w skarpetach coraz mniej :evil: