22 lipca.
Żegnam sie z dziewczynami i spierdziu :!:
I znów hopsasa po otoczakach, piachu...
Niby miało być z górki, w koncu w dół rzeki a i tak ledwo jade.
Docieram ponownie do Kalay Pandz. Tam pod szlabanem koczują 2 jeepy pełne Polaków. Zieloni mindurowi robią z nimi wywiad co gdzie jak i po co, a ja wpadam i witam sie z jednym cośmy ziołolecznictwo uprawiali pare dni wczesniej :lol:
Rodacy jechali połazić sobie po Wakhanie z buta... jakże ja im zazdrościłem
Patrzę na tą przebrzydłą drogę... do Ishkashim 100km.... ni cholery nie zdąże na godzine 16 nastepnego dnia przed zamknięciem granicy, chyba że sie wypruje. Ale miałem juz wszystko w rzyci.
Nagle spotykam dwóch Belgów - wracających z plecakami z doliny gdzie doszli do lodowca. Na słowo "glacier" kupka w rzyci mi sie poprzewracała... jadąc po tej pieprzonej drodze nie widze tego co najlepsze
No ale światełko w tunelu.
Mówią że mają wynajętego jeepa, ich tylko dwóch... ze moge sie z nimi zabrać. Ile wulgaryzmów brzydkich że ojejejejej posłałem wtedy z radosci to szok.
Poszlismy do guesthouse w Kalay Pandz, gdzie oczywiscie sie ******* (zdenerowałem do kwardatu).
Za chwile przyjechał kierowca, ten w białej kitce.
Wzielismy sobie jedzonko.
Składało sie oczywiscie z lepioszki, jajek na twardo i jogurtu - ktorego wybitnie nie cierpiałem.
Z Belgiem pomienialismy sie bo on jajek nie lubi, dostał mój jogurt w zamian i jakoś sie rowiązało problem
Do picia żadna herbata tylko woda w dzbanku zaczerpnięta ze studni obok :?
Przyszedł łepek - syn własciciela i krzyknął mi 10$ za to koryto :evil:
Przytkało mnie... ********!!!!, na Nowym Świecie zjadłbym porządny obiad za te 10$... a tu byle co i weź tyle płać... ale myśle sobie - pies was trącał, niedługo bede w Ishkashim.
Oczywiscie kierowca też zeżarł i za jego miche też kazali płacić.
Zaprykowałem poszczególne człony bryki do Land Cruisera
Żegnam sie z miejscowymi ludzikami, ten mistrzu znał angielski i to całkiem zdrowo, aż sie zdziwiłem. To najmłodszy syn własciciela guesthouse.
Dajemy w palnik, samochód wesoło podskakuje. W zasadzie wiecej go było w powietrzu jak na "drodze".
Nocą dolecielismy do Ishkashim do zajebistego guesthouse.
25$ za noc. Zdecydowałem sie bo wkoło jakoś niezbyt mi sie widziało namiot stawiać, musiałem też troche odetchnąć.
Jedyna zaleta w tej noclegowni za 25$ to jedzonko. Dobre jedzonko. Gotowana ryba, sałatka, jajka na twardo, ryż, jakiś sos, kawa herbata.
Tyle tego sypneli że wszyscy tam obecni nie mogli tego przejeść. Nafutrowalismy sie jak prosiaki.
Na miejscu można wypozyczyć osiołka 9$ za dobę albo kunia, ceny nie pamiętam.
Spotkałem angoli którzy szli na treking i wzieli osiołka by bagaże przerzucić do Qazideh.
A to własciciel tego bajzla:
Dałem mu 5zl na pamiątke