Witam serdecznie.
Kiedyś przeczytałem w jednej z wypowiedzi kolegi Wasilczuka, że trasa od Siemianówki na północ wzdłuż granicy polsko-białoruskiej jest jedną z najpiękniejszych tras w Polsce. Możliwe, że tylko mi się wydawało, że to przeczytałem. W każdym razie na tym strzępku informacji oparłem plan na swój krótki urlop.
Plan był prosty: Wyjazd w niedzielę o świcie w kierunku Siemianówki, możliwie jak się da unikając asfaltu i niekoniecznie w linii prostej, nocleg nad wodą i w poniedziałek na spokojnie, wzdłuż granicy, w kierunku jeziora Hańcza. Cel sentymentalny. Od czasu zrobienia pierwszego kursu płetwonurkowania w 2001 roku wybieram się nad Hańczę ponurkować i spróbować słynnych Słowikowych kartaczy i pierogów.
Życie jak zwykle zweryfikowało plany. Wyjechałem w samo południe, bo rano było jeszcze tysiąc rzeczy do załatwienia. Jeszcze w granicach Warszawy wskoczyłem na drogi gruntowe, minąłem Wyszków nie dotykając prawie asfaltu i gdzieś w środku lasu pomiędzy Kamieńczykiem i Ciechanowcem wkleiłem X’a w małej, niepozornie wyglądającej, wrednej, śmierdzącej rzeczce. Sprawdziłem patyczkiem dno, powiedziałem sobie: „Ja nie przejadę…?” i dzida. Rzeczkę przeskoczyłem, zaryłem w przeciwległy brzeg, podwiesiłem się prawdopodobnie na ukrytym w ciastowatym dnie konarze.
Mijana chwilę wcześniej tablica „ Ostoja bobra” powinna dać mi do myślenia


.
Po około 4,5 godz. rycia i opędzania przed latającymi mordercami udało się dziada uwolnić, zrobiło się późno i o dalszej jeździe tego dnia nie było raczej mowy. Wylałem wodę z butów i pojechałem znaleźć jakiś nocleg pod dachem, żeby wziąć prysznic, podsuszyć ciuchy i obejrzeć przy piwie mecz finałowy Mistrzostw Europy. Udało mi się wysiedzieć pierwszą połowę meczu i poszedłem spać.
Żarły? Żarły…
cdn