.
Wieczór spędzamy przy ognisku, wpatrując się w gwiazdy i posępny nurt szalejącej rzeki. Śpimy pod gołym niebem, a rzeka zagłusza wszystkie odgłosy.
Jak przystało na podróżników rano wypijamy herbatę ugotowaną na ognisku.
Uzupełniamy zapas wody, jemy jogurt z rodzynkami kupionymi na zielonym bazarze, jest git.
Ruszamy dosyć późno, ale mamy sporo sił i zapału do maszerowania.
Teren wkoło rzeki jest poprzecinany pagórkami, mamy do wyboru iść to w górę to w dół albo oddalić się nieco od rzeki by iść po równym terenie.
Zaczynam tęsknić za Afryką i wyobrażam sobie jakby to było na niej pomykać pustynnymi ścieżkami.
W marszu przeszkadzają nam nory gryzoni (bliżej niezidentyfikowanych).
Nory, którymi naszpikowana jest pustynia zapadają się pod naszym ciężarem, idzie się po nich ciężko wpadając często do połowy łydki.
Za każdym razem kiedy się zapadam zastanawiam się co może tam siedzieć: gryzoń, wąż, a może skorpion?
Każdy jasny punkt na zdjęciu jest ziemią z wykopanej nory:
Zbliża się południe, maszerujemy dalej, ale zaczyna nam ubywać sił.
Zaczynamy identyfikować się z bohaterami długiego marszu. Jak oni to zrobili!?

Robię mniej zdjęć, zaczyna nam się kończyć woda. Postanawiamy nadłożyć drogi, zejść do rzeki i przeczekać tam najgorszy skwar.
Naszej drodze zaczynają towarzyszyć rozmowy o piwie, arbuzach, lodach, oranżadach, wodzie, kąpieli w rzece i cieniu!
Schodzimy żlebem, robi się coraz węziej, mijając uskoki Daniel nabiera prędkości i ciężko mi jest za nim nadążyć..
Zejście kończy się totalnym rozczarowaniem. Mimo tego, że szliśmy cały czas w dół, stajemy na skraju ok. 100 metrowej przepaści i pozostaje nam jedynie popatrzeć na zielone drzewa rosnące na brzegu przepływającej rzeki.
Myślę, że to zdjęcie totalnie przedstawia panujące nastroje. Zaczynamy się niepokoić o dalszą trasę:
Planując trasę zapomnieliśmy, że rzeka, wzdłuż której chcieliśmy iść płynie w wysokim i stromym kanionie.
Mimo kiepskiej sytuacji podziwiamy pojawiające się piękne formacje skalne.
Dalsza historia nie jest zapisana na zdjęciach. Wszystko mogliście obserwować na spocie.
Przy kolejnym żlebie porzucamy plecaki i zaznaczając drogę idziemy w dół trzymając w dłoniach jedynie butelki na wodę. Ta próba też spełza na niczym, zostało nam trochę wody na dnie mojej butelki.
W żlebie znaleźliśmy skałę, pod którą postanawiamy przeczekać do 16. Kimamy niecałe dwie godziny.
Wracamy do plecaków i kierujemy się dalej dzięki nawigacji, którą pożyczył mi Sławekk (raz jeszcze wielkie dzięki Sławek).
Schodzimy kolejny raz, dużym żlebem. Liczne ślady wilków i parzystokopytnych poprawiają nam nastroje.
Ostatni raz dochodzimy do przepaści. Kładziemy plecaki na ziemi i leżymy wpatrując się w niebo. Nikt się nie odzywa, panuje złowroga cisza a każdy myślami pogrążony jest w swoim świecie..
(W tym momencie zastanawiam się jak to będzie być pierwszym afrykanerem, który tak naprawdę przetestował spota..)
Totalnie suche usta, ból głowy, senność.. nie jest fajnie, ale dyskutujemy nad gps`em i znów (tak jak przez połowę dnia) widzimy, że do rzeki dzieliło nas zaledwie 100 m + 100 m w pionie!
Nie jesteśmy już daleko od budki strażników parku narodowego, robi się późno, ale musimy dzisiaj tam dojść!
Wstajemy i idąc na azymut zbliżamy się do celu bardzo ciężkiego dnia.
.