ŚCIGANIA DZIEŃ TRZECI - PRZYMUSOWO INNY NIŻ WSZYSTKIE...
Po poprzednim, bardzo długim dniu, który dla co najmniej kilkunastu startujących skończył się późną nocą, organizatorzy trochę się nad nami "zlitowali".
Ponieważ wieczorem nie zdążyli nawet zrobić odprawy, wszystkie przenosiło się na poranek, przed startem. No i ludziska musiały też trochę odsapnąć. Start zarządzono na godzinę 11 - hurra można się trochę wyspać. Mniejsze hurra, że będziemy jechać w piekarniku. Odprawa i rozdanie roadbookow o 9.
Jest czas na przygotowanie motorków, pomalowanie roadbooka, śniadanki - i to na spokojnie.
Do przejechania tego dnia mamy zaledwie 93 km, w tym jeden odcinek specjalny i dwie dojazdówki. Teren stosunkowo nietrudny. Ale odcinek skomplikowany nawigacyjnie. Dużo małych ścieżek, strumyków, zarośnięte łąki, ukryte zakręty. Dzień zapowiadał się więc przednio. No, ale…. Zawsze przecież musi być jakieś "ale".
Rano ręka Jurka wygląda słabo. Paluch jest jeszcze bardziej spuchnięty niż wczoraj. Właściwie nie może nim ruszać. No więc z trzymania kierownicy i uruchamiania roadbooka nici. Bez tego trochę trudno jechać. Idziemy do rajdowych lekarzy. Oglądają. Naradzają się. Chyba nie złamany - mówią, ale tak naprawdę przez tę opuchliznę nic nie widać. Trzeba zrobić RTG. A to jest możliwe w szpitalu, w najbliższym mieście. Jurek może zapomnieć o dzisiejszym starcie. Oby się nie okazało, że może zapomnieć i o pozostałych dniach. Ja jestem w kropce: startować, czy "po przyzwoitości" pomóc ogarnąć temat szpitala. Ciągnie mnie, żeby jechać - taki endurowy kawałek to akurat ten rodzaj terenu, który "tygrysy lubią najbardziej". Dużo czasu na dylematy nie mam. Wygrywa zdrowy rozsądek: jedziemy w poszukiwaniu szpitala. Oznacza to, że za dzisiejszy dzień wlepią nam najgorszy czas plus 4 godziny kary. No i ściganiu możemy zapomnieć. Tzn. jak najbardziej trzeba się starać do końca, ale wiadomo - to bardziej dla zabawy. Z kilkoma godzinami kary wiele nie zawojujemy. Nie ma co rozpaczać, w końcu i tak jesteśmy tu na wakacjach i po to, żeby miło spędzać czas. Reszta jest na drugim planie.
Więc wiele o tym odcinku nie napiszę. Wiem tyle, że był fajny, urozmaicony (małe ścieżynki, jeziorka, rzeki, las, nie za dużo kamieni tym razem, łaki, polne ścieżki), krótki, dość łatwy, nawigacyjnie zwodniczy - trzeba było bardzo uważać. No i , że akurat tego dnia robiono na trasie dużo zdjęć. Kilka wybranych wrzucam.
My na szczęście możemy pożyczyć samochód. Plan jest taki: jedziemy do Korce (najbliższe duże miasto) i szukamy lokalnego szpitala. Tam chwila prawdy… Potem dla ochłonięcia jedziemy nad Jezioro Ochrydzkie do Pogradec. Jakaś rybka z grilla, moczenie nóg w jeziorze - czyli manana. Na koniec zwiedzamy ciekawostki Voskopoje, jest tu trochę starych kościółków, starówka, i w ogóle to ciekawe kulturowo miejsce. Mamy więc dzień odpoczynkowo - kulturoznawczy. Na "wycieczkę" podłącza się Krzemień. W Korce szybko namierzamy szpital. Znowu jedynym językiem, w którym można się dogadać jest włoski. Lekarz okazuje się Francuzem, który tu mieszka od kilkunastu lat. Rentgen, miła pogawędka. Nikt od nas nie chce żadnych dokumentów, ubezpieczeń - nic. Diagnoza pozytywna, tzn. paluch nie złamany. Smarują go jakimiś specyfikami. Teoretycznie Jurek nie powinien jechać do końca rajdu, no ale pewnie jutro już spróbuje… Jeśli opuchlizna zejdzie. Po kawie z lodami pędzimy nad Jezioro Ochrydzkie. Znajdujemy jakąś przytulną knajpkę, tuż przy plaży i rozkoszujemy się lokalnymi specjałami z grilla i przepysznymi warzywami. Do tego piwko. No i ogólnie wakacyjny klimat. Tempo rajdowe na chwilę nas opuściło. Możemy sobie spokojnie popatrzeć na okolicę. Pogadać z lokalesami. W powrotnej drodze kilkukrotnie zatrzymuje nas policja. No cóż - wyglądają jak Panowie z poprzedniej epoki, którzy ewidentnie "coś chcą", ale na hasło, że my z Rally Albania, puszczają nas od razu i bez słowa, machając miło na pożegnanie. To chyba jakaś magiczna przepustka. Przynajmniej na czas rajdu :-)
Wracamy do obozowiska po południu. Rajdowcy już są na miejscu. Jacyś wyluzowani. Nie zmęczeni. Za to wszyscy uśmiechnięci. To był chyba naprawdę fajny dzień na trasie.
Wieczorkiem lenimy się przy piwku. Oglądamy mecz. I zbieramy siły na jutrzejsze 340 km i koniec z sielskimi, niespiesznymi wakacjami.
Dziś jest więc krótko.
Pozdrawiam