Wracamy z historią do pociągu.
Wysiadamy na stacji w Astanie, nasze drogi się rozchodzą. Daniel jedzie do siebie - do Pawłodaru.
Ja postanawiam skorzystać z zaproszenia Marcina, który uczył w małej miejscowości położonej na północ od Astany.
Mój rosyjski nadal kuleje, dlatego dojazd do Pietrowki jest dla mnie sporym wyzwaniem. Daniel pakuje mnie w autobus, który jedzie na peryferia miasta. Tam po raz kolejny korzystam z nieoficjalnych taksówek. Jadę z czwórką innych pasażerów do Szortandy. Zgodnie z instrukcjami, kierowcy mam powiedzieć, że jadę "na paputki" do Pietrowki.
Kierowca wysadza mnie na drodze do Pietrowki, proponując, że za 4000tenge zawiezie mnie pod sam dom. Nie ze mną te numery Bruner! Przeszedłem trening i wiem, że "na paputki" powinienem zapłacić nie więcej niż 400 tenge, a cwany kierowca chce mnie walnąć na grubą kasę.
Grzecznie podziękowałem i zostaje po środku niczego.
Stoi koło mnie jeszcze jeden, dosyć dziwny gość. Za moment podjeżdża stara, lekko stuningowana łada, z której wysiada wysoki blondyn wyglądem do złudzenia przypominający młodego Dolpha Lundgrena (najwidoczniej potomek Niemców nadwołżańskich, których w tym rejonie nie brakuje).
Uchyla ciemne okulary:
"-dokąd
-Pietrowka
-za 400 tenge nada?
-nada!"
Tym sposobem pędzę z dwoma nieznanymi facetami w niekończący się step..
Po chwili w mojej głowie włącza się cichy alarm:
"Kur...a co ja tu robię, przecież oni mnie zatłuką gdzieś w tym pieprzonym stepie! Halo, pomocy!"
Po chwili namysłu stwierdzam, że opcja wyskoczenia z auta i popieprzania po stepie nie rokuje szans na udaną ucieczkę.
Jedziemy w zupełnej ciszy, dlatego Dolph (przyjmijmy takie imię robocze) puszcza muzykę z telefonu, który leży na desce rozdzielczej przykrytej czerwonym ręczniczkiem.
Jedziemy dalej.. Samochód się trzęsie, Dolph omija nawet najmniejsze dziury i hamuje przed nimi jakby prowadził veyrona..
Trzej dziwni ludzie, a w tle flagowa piosenka Rickiego Martina "Livin la vida LOCA". Śmiać się czy płakać?
.