DAY OFF - PIEKIELNY ŻAR, OWOCE MORZA I LABA…INNE OBLICZE RAJDU
Dziś krótko: dzień wyjątkowy, spokojny, więc co tu dużo pisać :-) Na każdym rajdzie przychodzi dzień, w którym trzeba dać uczestnikom lekko odsapnąć. Day off jest miłą przerwą w codziennej kilkunastogodzinnej harówce. Choć z drugiej strony wybija nieco z rytmu. Na ile pomaga, a na ile przeszkadza - sama nie wiem. W każdym razie po baaaardzo długim dniu i wypatrywaniu morza, nie mogę się doczekać kiedy się w końcu wyśpię i "porobię tzw. "nic". "Nic" oczywiście w cudzysłowu, bo zawsze trzeba coś zrobić z motocyklem. A to coś wymienić, a to posprawdzać. Każdy odpoczywa jak tylko może. Jakby "na zapas".
Przez cały czwartkowy dzień plaża i lokalny basen są oblegane przez rajdowców.
Niektórzy, bardziej przyczajeni do skwaru i piekarnika, potrafią godzinami siedzieć pod słomianymi parasolkami, co jakiś czas chłodząc się w Adriatyku

.
Ja się niestety szybko poddaję. Nawet pod całkiem przyjemnymi parasolkami nie daję rady. Upał jest niemiłosierny i mimo ciągłego używania filtra 50, następnego dnia ledwo co zakładam zbroję.
Dla kilku samochodów "mocne przejścia" z poprzedniego dnia oznaczały całodzienny serwis.
W naszym przypadku serwis ogranicza się do zmiany opon, co Jurek w cieniu mizernych drzewek robi błyskawicznie i posprawdzaniu, czy wszystko ok. W każdym "obozie motocyklowym" coś się dzieje: drobne naprawy, wymiany części, wymiany opon, płynów...
Plany jakiegoś aktywniejszego zwiedzania przesuwamy na "kiedyś". Nikt nie ma siły, ani ochoty ruszać się z miejsca. No z jednym wyjątkiem: niezmordowany Zbyszek o 8 rano oznajmia nam, że jest nie wyjeżdżony i jedzie swoją WRką na całodzienną wycieczkę. Reszta patrzy na to szeroko otwartymi oczami. Chętnych do towarzystwa brak.
Po południu oddajemy się przyjemnościom kulinarnym. Owoce morza i świeże warzywa są wyśmienite. Do tego zimne piwko i człowiek może się poczuć jak na wakacjach :-) Obstawiamy też jaki będzie jutrzejszy, ostatni etap. Na starcie zapowiadali, że trudny i że może dużo namieszać w klasyfikacji. Z naszego biwaku do Tirany drogą jest jakieś 120 km. Ile może mieć nasza trasa - większość obstawia, że z 250 km i jeden długi odcinek specjalny. Dowiemy się jednak dopiero wieczorem na odprawie.
Odprawa ma się zacząć jak zwykle o 21. Tymczasem mija 21.30 i nic się nie dzieje. O 22 też…. O co chodzi - samochód, który wiezie dla nas roadbooki został zatrzymany przez policję. Musieli nieźle nabroić skoro nie chcą ich puścić nawet na hasło "Rally Albania". W końcu przyjeżdża.
Odprawa rusza prawie o 23.
W miarę sprawnie udaje mi się odebrać roadbooki - uff nie muszę się kłębić z tłumem. Każdy dostaje po dwie rolki: oznacza to, że będzie długo…. Hm… Tylko jak długo. Otwieram pierwszego roadbooka i co widzę: do przejechania 432 km!!!! Ostatniego dnia! Zwariowali. Chyba na dobicie towarzystwa.
Na roadbookach aż roi się od wykrzykników. Jest dużo przejazdów przez rzeki. Na trasie mamy dwa odcinki specjalne: jeden długi i drugi, przed samą Tiraną krótszy. Start ma być o 6 rano. Ludziska pomrukują. Chyba wszyscy nie takiej końcówki się spodziewali. Na odprawie mówią o niebezpieczeństwach na trasie i "punktach pułapkach", gdzie łatwo się zgubić. Jeszcze żadnego dnia tyle tego nie było. Aha na koniec niespodzianka - start przesunięty na 5 rano. To już za 5 godzin. A wstać trzeba za cztery. Pierwsza dojazdowa to ponad 180 km, z czego 3/4 asfalt przez góry, a potem szutry i drogi polne. Oj trudno będzie się zmieść w znowu absurdalnie krótkim czasie i nie spóźnić na start. No ale spróbujemy. Jak najszybciej pędzimy do namiotów, żeby łapać cenne minuty snu. Już w namiocie nachodzą mnie myśli, że chyba jednak wolałabym zrezygnować z tego leniwego dnia, na rzecz podzielenia tego mega odcinka, na dwa krótsze. Radość z laby i plażowania wszystkim mija w oka mgnieniu. Ciekawe, co czeka nas jutro na tej zdradliwej trasie...
Pozdrawiam