Zapada zmierzch, długo kręcę się na rozłożonym fotelu nie mogąc zasnąć.
Dalej nie mam zdjęć:
Około 23 budzi mnie światło reflektorów starego Mercedesa, który zatrzymał się tuż przed maską mojej łady.
Kierowca wysiada i podchodzi do mojego okna, opuszczam szybę a on pyta się mnie co tu robię..
Zaspokaja swoją ciekawość po czym (ku mojej uldze) wsiada do auta i odjeżdża.
Nie zajechał daleko, zastanawiam się co się dzieje, po chwili otwiera drzwi i świeci latarką w tył samochodu.
Ja w tym czasie już widzę o co chodzi - guma..
Facet wysiada i zaczyna sypać wiązankami "bladź to, bladź tamto.." Nagle z auta wysypuje się czwórka młodych dzieci, w wieku 4-10 lat..
Podchodzi do mnie i gestami pokazuje czy mam lewarek - no mam.
Koleś jest wyraźnie zdenerwowany, odkręca koło, wyciąga lewarek(! o co kaman?! czyżby chodziło o pompke? No to mamy problem..) i zaczyna podnosić auto.
Włos mi się na głowie jeży kiedy widzę, że Mercedes się cały buja i powoli rusza do przodu.
W wyobraźni już widze jak w towarzystwie tej gromadki podnosimy auto z ziemi..
Na szczęście Kazach opanowuje sytuacje, dzieci latają jak poparzone wzdłuż drogi szukając kamieni do podłożenia pod koła.
Podkładają nie z tej strony, w tym czasie Kazach już wachluje lewarkiem.. Podchodzę i pomagam unieruchomić auto.
Powoli tłumaczę mu, że jednak nie mam pompki i pytam czemu nie użyje zapasu. Zapas "bladź" taki sam!
No to nieźle, szybkim rzutem oka oceniam stan opon i przestaję się dziwić dlaczego w Kazachstanie ludzie tak często łapią kapcie. Opony są zdarte wręcz do zbrojenia.
Jedna ma większą (konkretną) dziurę, dlatego Kazach zabiera się za wulkanizację tej, która jest w lepszym stanie.
Grzebie w swoim wiaderku nie mogąc znaleźć jakiegoś narzędzia, wkur.. się i wyrzuca wszystko na asfalt.
Podnosi wzrok i pyta się mnie czy nie mógłbym pojechać do najbliższej wioski po pompkę. (już to widzę, prawie północ a tu staje w progu turysta, który nawet nie potrafi wytłumaczyć o co mu chodzi.. Co byście zrobili?)
Odpowiadam, że u mnie płochy ruski i że sam to nie pojadę.
Nie ma sprawy! Wsadza mi do auta dwójkę swoich synów i tym sposobem jest północ, a ja i dzieci, których nie znam popierdalamy po stepie w poszukiwaniu pompki samochodowej..
Dzieci są podekscytowane jazdą moją ładą, włączam muzyczkę, żeby rozluźnić atmosferę.
Podjeżdżamy pod domy, dzieci wyskakują z auta powtarzając mi kilka razy, że za chwilę wrócą i żeby nie odjeżdżać bez nich.
Po chwili wraca ten sam chłopak, za to ze swoją starszą siostrą, która zabiera się z nami.
W międzyczasie Kazach kończy łatanie koła, pompujemy je na zmianę.
Powoli opada z niego złość, domyślam się że gdyby nie ja czekał by na pompkę jakieś 1.5godziny..
Rozdaje im moje pocztówki z Wrocławia, cieszą się i bardzo dziękują za pomoc.
Kazach - Kamil, przedstawia mi się i opowiada, że za dnia pracuje jako strażnik w parku petroglifów.
Zaprasza mnie na noc do swojego domu, ale odmawiam (do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć przegapionej okazji!)
Odjeżdżając, wyjaśnia mi co robią o tej porze na stepie. Pyta mnie czy czasem nie widziałem spacerującego osła!
Okazuje się, że osioł, którego widziałem 4godziny temu zaginął i cała rodzinka ruszyła na poszukiwania.
Po mojej relacji o spacerującym ośle Kamil rzuca kolejną "bladzią" i kwituje, że zaczną go szukać jutro rano.
Wesoła rodzinka odjeżdża, a ja wracam do swojej maszyny.
.