16.08.2012, 01:37
|
#43
|
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
dzień 10
2012-06-10
Na przełaj do klasztora
GE
km 178
Pobudka. Pakujemy motocykle i jedziemy w miasto. Kręcimy się i kręcimy. Szukamy poczty - bo w kraju czekają na pocztówki. Wynajduję macdonaldsa i wifi. Parkujemy.
Idziemy kupować pamiąteczki. Kupujemy prezenta u Pani miejscowej.
Internetujemy.
Kawa z makśmiecia + haczapuri wczorajsze to dobre śniadanie.
Niektóre pamiątki umieszczamy na głowach.
Tankujemy. Jedziemy na wschód - oglądać klasztory. Zatrzymujemy się w sklepie i kupujemy wodę i dlugopisy (mieliśmy jeden ale na którejś granicy go wcięło).
Zjeżdżamy nad rzekę i offem kierujemy się w stronę klasztorów.
Piękne trawniki więc jeździmy trochę drogami a trochę na przelaj przez prerie.
Gdzieśtam na zjeździe blokuję tył na trawniku i kładę się delikatnie.
Trochę dalej - nie zauważam przepustu wodnego i wpadam przodem w dół. Ponad metrowej głębokości. Znów jechałem za wolno.
Nie wygląda to dobrze. Motocykl twarzą w dół. Na krawędziach przepustu półmetrowej długości druty zbrojeniowe.
Czekam na beńca (który wypruł wcześniej do przodu). Sam podnosić nie będę.
Nagle podjeżdża transit z sympatycznym małżeństwem. Wysiadają, pytają czy nic mi nie jest. Oferują pomoc. Wraca beniec. Seria zdjęć.
Podnosimy motocykl. Straty niewielkie. Rozmawiamy. W podziękowaniu dajemy dyżurną flaszkę gorzkiej. Na co Pan Gruzin wyciąga z auta dwie butelki plastikowe po fancie. Jedną półlitrową prawiepustą i drugą półtoralitrową całkiem pełną. Wylewa resztki z mniejszej ... I do niej nalewa nam własnoręcznej czaczy (pół litra..) z dużej. Taka wymiana płynów ustrojowych.
Gadamy. Namawiają nas na wizytę u jej siostry - to tylko jeden kilometr. Bronimy się zaciekle, ale jednak wychodzi na wizytę.
Jedziemy do siostry.
Dojeżdżamy do bardzo mizernie wyglądającej zagrody.
Witają nas Ona - siostra wybawicielki z transita i On - Azer na wygnaniu.
Zostajemy po królewsku przyjęci.
Pomidory, ogórki, czacza, wino domowe no i .. SER. Ser który zrewolucjonizował nasze odżywianie. Pyszny. Z mleka krowiego, koloru białego, konsystencji żółtego.
Gadamy. Biesiadujemy.
W końcu czas się zbierać. Pożegnaniom nie było końca.
Jedziemy po miękkim w stronę klasztorów.
Dojeżdżamy do jakiegoś asfaltu. Widzimy strzałkę z napisem "monastyr...". No to skręcamy.
Tu niespodzianka - trudny odcinek off. Dojeżdżamy do... Ściany skalnej z ładą niwą przed.
W ładzie siedzi dwóch brodaczy. Jeden czarno-brodacz. Drugi biało-brodacz. Czarnobrodacz rozmawia z nami. Opowiada, że to jest święty klasztor, że mieszkają tu w pięciu, a ten z białą to szef. Jak pytamy, czy można zrobić zdjęcie - pyta szefa. Na horyzoncie widać ruiny jakiejś wieży. Pytamy czy to kościół. Odpowiada niechętnie, że to wojenna budowla.
(Na zdjęciu na horyzoncie. W dole widać pole kapusty którą hodują mnisi.)
Jedziemy dalej.
Kolejna strzałka do klasztoru. Tym razem droga dostępna dla samochodów (tamtejszych - w Polsce niewiele aut by się na nią zdecydowało). Po drodze podjeżdżamy do posterunku granicznego i tam dowiadujemy się, że te ruiny cośmy wcześniej widzieli to ruiny zamku, które są w Azerbejdżanie.
Dojeżdżamy do klasztoru. Cywlizacja. Mnich wie co to jest Yamaha Tenere. Oglądamy.
Widok z klasztoru w przeciwną stronę.
Kupujemy gifty.
Jedziemy dalej. Wzdłuż granicy. Po drodze przejeżdżamy obok kilku obozów wojskowych. Wyglądają jak rzymskie. Wał ziemny i 4 wieżyczki na rogach.
Na horyzoncie dostrzegamy jakieś miasto. Wygląda strasznie. Kominy i fabryki. Pierwsza myśl "MORDOR". Na skrzyżowaniu raczymy się z kufli szklanych płukanych pod bieżącą wodą - kwasem chlebowym.
Jedziemy dalej - kolejne miasto: Rustawi.
Piękna aleja w poprzek miasta. Albo wzdłuż.
Przejeżdżamy w poprzek. Albo wzdłuż. Jedziemy dalej. We wiosce robimy zakupy. Tym razem piwo, chleb i majonez. Zjeżdżamy z czarnego i dalej wśród łąk jedziemy.
Pole i pole. Na horyzoncie pagórki i czasem jakaś wieś.
No po prostu w stepie szerokim.
Robi się ciemno, więc zjeżdżamy z dróżki i szukamy miejscówki na nocleg. Jest ciepło, więc decydujemy się na noc wśród gwiazd.
Powitanie miejsca noclegowego. Tzw hejnał.
Na trawie leżą ogryzione kości niechcianych gości.
Chrustu nie ma więc brak ogniska nadrabiamy chacha i serem.
__________________
majek-zagończyk
dwa litry Yamahy
Ostatnio edytowane przez majek : 06.09.2012 o 12:30
|
|
|