10.09.2012, 10:22
|
#52
|
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
dzień 12
2012-06-12
kamienny krąg i Tatev
AM
km 410
Śpimy.
Coś nas budzi w środku nocy. Słyszę głosy - może będę się leczyć...
Motocykle śpią - pilnują wejścia. Jest 5:30 według czasu w Warszawie.
Między nimi rozwiesiliśmy linki, z rozwieszonymi różnościami, które miały dzwonić jakby dzik chciał sforsować wejście.
Podobno wyglądaliśmy na zdziwionych.
Okazuje się, że przyjechała wycieczka. Zwiedzają. I że wcale nie trzeba przestawiać motocykli. I że im nie przeszkadzamy. I że już jadą. I pojechali.
Wyciągamy motocykle na słońce.
Oglądamy jeszcze raz zabytkowy zabytek.
Żeby się nie pomylić - podpisujemy motocykle - są takie podobne...
Jemy śniadanie.
Jedziemy dalej.
Instrukcja mówi, że jedziemy do prehistorycznego obserwatorium astronomicznego. Taki stonehange w Armenii. Zorats Karer.
http://en.wikipedia.org/wiki/Zorats_Karer
No ja gwiazd nie widziałem. Może za mało tej płynnej substancji? (Ale zapowiadając kolejne odcinki - nadrobimy to..)
Według instrukcji mamy obejrzeć http://en.wikipedia.org/wiki/Wings_of_Tatev - kolejkę linową.
Dojeżdżamy. Parkujemy. Z buta idziemy do wagoników.
Linka wydaje się całkiem solidna.
Jedziemy. Właściwie to chyba lecimy.

Docieramy do strasznie ważnego kościoła. Tatev.
http://en.wikipedia.org/wiki/Tatev
Jakby kogoś suszyło..
No ładnie jest..
Mieszkają tu nawet święcone jaszczurki..
Kupiliśmy obowiązkowe pamiątki (znów za dolary bo przecież miejscowych nie mamy..)
A wagonik wyglądał tak.
Teraz nasz szlak ma prowadzić na południe. Do celu.
Ale po co asfaltem, skoro GPS mówi, że możemy skrócić drogę jadąc bokami.
No to próbujemy.
I po 20 km serpentyn z prędkością 15-25 - droga się kończy. Patrząc na mapę - brakuje nam 500 m. W linii prostej jest trochę więcej - bo od drogi do której chcemy dojechać oddziela nas dolina. Kolejne 300 m w dół a potem w górę..
Wracamy.
Asfaltem już napiermy w stronę południa.
Jedziemy górskimi wąskimi drogami. Dobrej jakości asfalt, ale za to - TIRy. Jest ciężko. One pod górę tylko na jedynce. I kopcą jak lokomotywy.
Beniec gubi handbara. Ale na szczęscie odnajdujemy wszystkie elementy i mocujemy toto z powrotem podklejając loctite'm obficie.
No i jest.
Dojeżdżamy do granicy IRANU.
Granica biegnie po rzece. Po naszej stronie rzeki - jakieś krzaki są. Po drugiej - nic. Pustynne arabskie góry. I powiew powietrza znad pustyni.
Bezcenne.
Wychodzi na to, że możemy wracać.
Więc wracamy.
Po ciemku orientuję się że beniec nie ma świateł stopu.
Całkiem po ciemku docieramy do miasteczka, wynajdujemy hotel.
Pytamy gdzie możemy bezpiecznie zostawić motocykle - w holu - zapraszamy (potem okazało się, że trzeba do holu zjechać po schodach - ale daliśmy radę.)
Wybieramy pokój.
Korzystamy z wanny.
Wypijamy miejscowego browara.
I suszymy przemoczony sprzęt.
A... bo nie pisałem że lało..
__________________
majek-zagończyk
dwa litry Yamahy
|
|
|