Wątek
:
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012]
Wyświetl Pojedyńczy Post
11.09.2012, 15:29
#
54
majek
Zarejestrowany
: Oct 2009
Miasto
: Warszawa
Posty
: 206
Motocykl
: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
Dzień 13
2012-06-13
Koniak / Karabach / Norawang
AM - NKR - AM
km 465
Pobudka w hotelu. Na dworze deszcz. Motocykle w holu.
Próbuję namówić beńca żeby przeczekać. Jest nieugięty. Pakujemy się, wbijamy w mokre ciuchy.
Deszcz przestał padać.
Pakujemy motocykle.
Klatka schodowa kunsztownie wykończona betonem.
Wychodzimy na zewnątrz i oglądamy nasz hotel.
Obok pomnik.
I okazuje się, że wieczorny zjazd po schodkach to był pikuś. Bo dziś trzeba zjechać po innych. Z zakrętem w trakcie zjazdu.
Siadam, podjeżdżam na krawędź schodów... Patrzę w dół. Ja w dół patrzę! I oddaję motocykl beńcowi. W końcu po coś te dłuższe nóżki ma.
Zjechał jednym i drugim hucułem. Zuch! (Może wstawi filmik z tego zjazdu..)
Jedziemy na stację benzynową. Tankujemy. Pada standardowy zestaw pytań - ile kubików - ile kosztuje - ile żriot... Wymieniamy bezpiecznik.. Który pada za chwilę. Pogodziliśmy się z tym. Beniec już do końca jedzie bez klaksonu i bez stopów.
W pewnym momencie podchodzi elegancki i zadbany mężczyzna w dresie Lacosta. Z sygnetami na dłoniach. Wymieniamy grzeczności i gościu - zaprasza nas na wódkę. Próbujemy się bronić - w końcu jest 8 rano! Ale jak zaatakował z nienacka propozycją: "Jesteście w Armenii - to chociaż napijcie się ze mną ormiańskiego koniaku" - wygrał. Otwiera drzwi obskrobanej rudery. Wchodzimy do eleganckiego wnętrza. Fotele kapią złotem. Telewizor ma ze 70 cali. A w narożniku stoi fontanna... No w sam raz dla nas - objazdowych brudasów.. Siadamy na kanapie. Gościu przynosi kielonki i rozlewa koniak.
Potem bierze jednego snickersa i scyzoryk. Kroi snickersa na trzy części - podaje. Wypijamy toast za WSTRIETIU i zagryzamy snikersem. No bardzo rodzinnie.
Robimy pamiątkowe zdjęcie.
A gospodarz sięga za kanapę i wyciąga..... Kałacha. Z lunetą. Jak pozbieraliśmy kopary z podłogi - dajemy mu w podziękowaniu za gościnę dyżurną żołądkową. Broni się teraz on, ale w końcu wymięka. No i .. Znika za rogiem i wraca z .... Bimbrem brzoskwiniowym. Który dostajemy na pamiątkę.
Jedziemy zakrętami.
Potem zakrętami.
Widzimy jakieś auto na poboczu - i gościa co rzyga przez barierkę.. Może też jechali zakrętami?
Gdzieś po drodze podejmujemy wspólne postanowienie. To znaczy beniec postanawia a ja grzecznie nie śmiem się sprzeciwiać. A było mniej więcej tak:
b: Od dziś co rano będziemy walić bombę koniaku
m: Boco?
b: Jadę za Tobą jak zwykle. Nie nadążam. Zakręty łamię na kwadratowo. No jestem dupa jak zwykle. ALE dziś... Nic się tym nie przejmuję..
I tak powstała świecka tradycja porannej lufy koniaku zagryzanej snickersem.
Dojeżdżamy do granicy Górskiego Karabachu. Na granicy - paszporty i informacja że MUSIMY zameldować się w konsulacie i dostać tam wizy - bo inaczej nas nie wypuszczą.
Jedziemy. Piękna droga. Można sportami zamykać opony. I podnóżki. I wydechy. Aż tu nagle.... Koniec drogi. Szutruweczka. I maszyny co asfalt rozwijają i robotnicy uwijający się mocno.
Wjeżdżamy do Suszi. Takie miasto stare. Objeżdżamy. Zamawiamy obiadek.
Zjadamy pyszne gołąbeczki.
Jedziemy do stolicy. Trafiamy do konsulatu - załatwiamy wizę za 6 tysięcy.
Wracamy tą samą drogą. Po drodze fotografujemy jakąś studnio-fontannę.
Namaczam zaschnięte od gorąca usta...
Jeszcze oglądamy kościół przydrożny.
Odciskamy swoje dłonie na murze.
I widoczki wokół niego.
I pomniczki wokół niego.
Na granicy oddajemy wizę i jedziemy dalej.
Tą samą drogą co wcześniej. Niestety.
Dojeżdżamy do kościoła Norawang.
http://en.wikipedia.org/wiki/Noravank
Piękna kilkukilometrowa dolina. Do tego skąpana w słońcu co właśnie zachodziło. No cukierkowo.
Motocykle na dole grzecznie czekają.
A my oglądamy dalej.
Tu człowiek na krawędzi.
Tu jakiś turysta wkradł się w kadr.
A tu mur jak piksele uroczo wygląda.
Cały czas łaził za nami jakiś gość na szczudłach.
A na drzwiach mieli wydrapane deski.
Kończymy oglądanie i napieramy dalej.
Kupujemy w przydrożnych kramach wino.
Które pani zasysa z baniaka i przelewa do dwulitróweczki po coli.
I wódę truskawkową.
Na drodze widać auta ze znakami UN i Red Cross.
A przydrożne miejscowości ładne są.
Więc zaglądamy za barierki.
Jak zaczyna się zmierzchać - zjeżdżamy w pole i w dolince urządzamy piknik.
__________________
majek-zagończyk
dwa litry Yamahy
majek
Zobacz publiczny profil
Odszukaj więcej postów napisanych przez majek