Ukraina.... te słowa rozbrzmiewały w mym sercu zaraz po zakupie Transalpa. Lata leciały, wiosny, jesienie... w tym roku już kolejna wiosna, kolejne lato minęły a proza życia znów nie pozwoliła wyjechać. Kojeni koledzy wracali, kolejne zdjęcia, śliny już w ustach brak. W mózgu burza myśli – ileż można tak czekać, ile jeszcze? Przecież za 3-4 lata może tam być jak u nas, jedynie z plecakiem. A ja przecież też chciałem posmakować jazdy po górach, i to nie byle jakich!
Wybuchłem!
Jadę! Nie ważne, że nie mam z kim. Trudno. Przynajmniej wrócę w pełnym składzie

Jeździec ze mnie żaden więc chociaż maszynę trzeba by przygotować jakoś do boju z jak dla mnie ciężkim terenem. Ściągam wysoką szybę, zakładam niska, oryginalną – przynajmniej jest nadzieja, że jej nie połamię Na tył ląduje nowa opona montowana z potem na czole przez 2h !! W dodatku załatwiłem jeszcze wzmocnioną dętkę więc jadę na zwykłej, szosowej, dziurawą zabieram na zapas – nawet jej nie kleję bo już późno a za 3h do roboty trzeba się zrywać. Z przodu zostaje stara, mająca nawinięte ok 10kkm turystyczna kostka – TKC80.
Kilka dni wcześniej podłączam gniazdka do ogrzewanych ciuszków - jak test sprzętu, to wszystkiego!
W końcu jak znam życie wracał będę nocą a noce z reguły są zimne, zwłaszcza te polskie, wrześniowe.
W wolnych chwilach zagracam jeden kąt mieszkania rzeczami do spakowania, tak by o niczym nie zapomnieć. Tym razem zostawiam lustrzankę, obiektywy i cały ten sprzęt – boję się o niego! W kieszeń kurtki upycham po raz pierwszy od... 1999 roku zwykły kompakt pożyczony od siostry a, żeby było ciekawiej kupiony dzień wcześniej! Zobaczymy co z tego będzie, zobaczymy...
Kilka dni przed wyjazdem odezwał się Mirmil... słyszał, że jadę, a że chłopisko zna Karpaty lepiej niż ja własne myśli to długo się nie zastanawiałem. W takim towarzystwie wyjazd zapowiadał się wyjątkowo. Umawiamy się na piątek w nocy, nocleg i sobotni start. Oczywiście życie weryfikuje nasze plany i startuję z mego rodzinnego miasta z 26h opóźnieniem.
Startując jedną półkulą mózgu sprawdzam czy wszystko zabrałem, drugą już jestem daleko, za granicą. Na niebie ciemne, deszczowe chmury, temperatura z przyjemnych 24*C w ciągu 30km spada do 18. Ale nie pękam, bo wiem, że mam farta w życiu, na moich wyjazdach NIE PADA!!
Mimo wszystko nie naciągam losu i uzupełniając zbiornik mej maszyny wpinam podpinki. Trochę jednak pada, na szczęście ubieram się pod dachem. Gramolę się z tym niemiłosiernie. Cała operacja trwa z 45minut! Na tyle długo by wyjechać już na trasę gdzie nie pada - wiadomo, jadę – a jak ja ja de to nie pada

Jadę po mokrym na E09 i... jest całkiem nieźle. Po komentarzach forumowych byłem pełen obaw ale się da! Jadę uważnie, rozmyślam – z Mirmilem znamy się tylko przez e-maile i telefoniczne rozmowy, zastanawiam się jak mnie odbierze, jak ja jego. Czy się dogadamy... a co tu się zastanawiać, będzie jak będzie, najważniejsze,że jadę – zielone połoniny czekają!!
Do Mielca dolatuję ok 22, krótkie przy herbacie rozmowy, bardziej o Afryce niż o Ukrainie. W sumie tak miało być, to jeden z celów tego wyjazdu: nauczyć się jeździć w nieco cięższym terenie, poprawić delikatnie technikę, kondycje, poznać zachowania motocykla w nieco innych sytuacjach niż do tej pory, sprawdzić sprzęt przed jesiennym wyjazdem no i posłuchać Mirmilowych opowieści, w końcu nie dalej jak kilka miesięcy temu tam był i z miejscowymi piwo pił! Słucham więc z zapartym tchem rad, oglądam mapę i normalnie nie mogę się doczekać kiedy to, o czym mi opowiada zweryfikuję własnymi zmysłami. Ale na razie Ukraina, zielona, trawiasta, żywa. Piachy na jesień
Usypiamy.
Z powodów „ogólnozmęczeniowych” wstajemy później niż zakładaliśmy. Ale czy to ważne? Nie! Ważne, że ruszamy, bez napinania się na wyniki, bez celu, za to z mapami. Powłóczymy się to tu, to tam. Wygórowanych życzeń od połonin nie mamy zwłaszcza, że dojechać do nas mają dwaj koledzy na BMW 1100GS więc uwzględniamy to w swoich planach.
Maszyny czekają aż ruszymy, mam cichą nadzieję, że Wy też