Rano budzimy się na solidnym kacu. Nie ma jak impreza z rodakami

Plus rakija, którą Bliźniak nabył dzień wcześniej w Bajram Curri – nawet nie wiem kiedy i gdzie. Postanawiamy zatem się nie śpieszyć, zrobić przegląd motocykli, a w ogóle to zacząć dzień od kawy:
(Info dla Elwooda: garnek ma w ręku Bliźniak)
Poranne widoki dookoła pola namiotowego są… alpejskie?
Ekipie 4x4 śpieszy się bardziej, a może mają mniejszego kaca. Chcą się przekonać, czy z dolny Valbone nie da się przedostać do Theth. Drogowskaz na szlaku mówi, że to 11 h pieszo. W linii prostej to chyba 4 km, ale po środku jest łańcuch górski. Widzę błysk w oku Bliźniaka, że on też, ale jakoś go pacyfikuję…
Coś mi dziwnie brzmi w łańcuchu przy odejmowaniu gazu, taki metaliczny, delikatny stukot, jakby żwirek uderzał o metal. Szukam, szukam, wszystko wygląda ok., więc kończę na smarowaniu łańcucha. Dzwoni zresztą do dziś…
Kufer wygląda już mocno rejli (ale będzie wyglądał jeszcze bardziej), natomiast olej , który pociekł po karterze i okolicach pokrył się pyłem, całe moto już fachowo uświnione, więc po raz drugi postanawiam dać sobie spokój z czyszczeniem czegokolwiek (o ja głupia…)
Gdzieś przed południem stwierdzamy , że więcej wymówek nie ma i trzeba jechać. Jedziemy trochę w górę doliny jeszcze:
Na małym kawałku utwardzają tę „szuter-autostradę” i znów trzeba się przebijać przez „kopne kamienie”. Jadę za wolno i przednie koło zagrzebuje się dość konkretnie. Mam mały problem z wyjechaniem, i gość od koparki postanawia mi pomóc, znienacka pchając od tyłu motocykl. Chyba nie był przygotowany na taką ilość decybeli wydobywających się spod kasku…Jakimś cudem się nie wypierdzielam i jadę dalej…
Kurzy się niesamowicie i dlatego jedziemy solo. Mijamy się od czasu do czasu, kiedy któreś z nas zatrzymuje się na foty:
Jadę akurat pierwsza, wyjeżdżam z doliny na asfalt i postanawiam poczekać na pierwszym skrzyżowaniu w miasteczku. Czekam i czekam i dla odmiany czekam. W końcu zawracam na początek szutra i mijam ekipę 4x4 (czyli przejazdu Valbone – Theth brak). Otóż Bliźniak złapał kapcia, kończy już łatać i mam się po niego nie wracać. No to siadam w cieniu i czekam dalej. Mam nawet towarzystwo:
w końcu dostaję smsa od Bliźniaka „mam kapcia”

Jeszcze? To wracam...
Okazało się, że akcja z pianką, którą widzieli rodacy, nie zdała egzaminu i trzeba jednak wyłuskać dętkę. Po moim pytaniu „ale oczywiście dętkę 17 masz?” zapada krępująca cisza. Ja mam tylko 19 na swój przód, Bliźniak miał wziąć 17. Ale wziął piankę zamiast… Na szczęścia mamy szparagową łyżkę, nie mamy natomiast ma klucza do koła…

Bliźniak bierze Jagnięcinę i jedzie pożyczyć klucz. Wraca i wydłubuje dętkę w resztkach cienia...
Dziura całkiem okazała, nic dziwnego, że pianka nie pomogła…
Bliźniak znów bierze bmw oraz dętkę i jedzie szukać wulkanizatora, który nosi tu swojską nazwę „gumista” a ja zapadam w drzemkę w mikroskopijnym cieniu pod drzewem…
Po raz kolejny mamy dowód na uczynność Albańczyków – nie ma auta, które nie wyraziłoby chęci pomocy…
Czekając na powrót Bliźniaka, Jagnięciny i dętki rozglądam się dookoła:
Bunkier! Mało ich zostało, więc postanawiam uwiecznić. Jeszcze kilka lat temu były dosłownie wszędzie…
Najwyraźniej bunkier miał pozwolić na ostrzał nieprzyjaciela schodzącego z gór w dolinę. Tylko ciekawe, jak miałby przejść przez te góry…
W końcu wracają, zakładamy koło, pompujemy (kompresorek jest), jedziemy i… obserwujemy, jak powoli schodzi ciśnienie! Grrr….
Łatka najwyraźniej puściła… Na szczęście powietrze schodzi powoli i jakoś powolutku dojeżdżamy do gumisty. Łatanie po raz drugi, zrobiło się popołudnie, jesteśmy zmęczeni upałem i głodni. Gumista kieruje nas do knajpy szwagra czy kolegi na obiad. Zamawiamy „po prostu obiad”. I dostajemy dwa głębokie talerze pełne szarego ryżu i z szarym kawałem mięsa (baranina chyba) na wierzchu. Wygląda, jak wygląda, ale jak smakuje! Nie wiem, czym był ten ryż doprawiony oprócz tłuszczu, ale smakowało wybornie. Tylko trochę ciężko kroi się mięso za pomocą łyżki i widelca, ale taki albański zwyczaj.
Posileni ruszamy po zakupy do sklepu , gdzie ekspedientka trochę mówiła po angielsku, ponieważ nie mamy pojęcia, w którą stronę wyjechać z miasta. Na naszych gpsach dróg tej kategorii nie ma… w dodatku nie chcemy dostać się do głównej drogi, tylko w stronę granicy kosowskiej...
cdn...