Alio Brambi,
skoro mnie wywołałeś poniekąd, to Ci wrzucę na tależ parę frykasów.
Na początek nieapetycznie trochę ale niezrażąj się
Otóż jedzenie, to jedno, a produkty przemiany - drugie.
Jedno i drugie towarzyszy mi niezmiennie z różną intensywnością.
W tym roku atak przyszedł bardzo szybko i trzymało mnie bez mała dwa tygodnie!
Kumplowi, któremu towarzyszyłem na tegorocnej wycieczce (i sobie) wyjadłem cały, wyprawowy wegiel np. Co rusz zostawiałem czarne placki, które jako żywo (kiedy postawione na drodze) przypominały drastyczny wyciek z trafionej miski olejowej.
No tak... Ale dlaczego trzymało?
Bo byłem totalnie nie konsekwentny. Zawsze cos sie po drodze śmacznego trafiło.
Och... W życiu nie jadłem takich pstrągów, jak w ostatnim kiszłaku w dolinie Chingob. Smażone w głębokim oleju... Te zapachy... Kumpel wcinał, to mnie zazdrość wzięła i też jadłem. A nie powinienem, bo srakę tego dnia miałem nie do wytrzymania!
Do tego pyszniutki ajran... Na deser kanfiety... Wsio poooszłooo... za pierwszym rogiem! Ale smak pozostał
Ostatecznie sraczkę wyleczyłem... Kymyzem.
W jednej z dolin pod Pikiem Lenina ugościł nas bardzo serdecznie bardzo sympatyczny Kirgiz o zacnym imieniu Malik - nomen omen tuż po tej akcji
http://vimeo.com/50401697 . Zaprosił nas do swojej jurty gdzie spędzilismy potem równiez noc.
Co prawda Kymyzu własnego nie miał ale w ciągu 10 minut zorganizował go blisko 4litry, zaprawde dobrze i długo ubijanego, bo po wypitym litrze, czułem się jak po dwóch piwach. Podobnie Czysty Benek.
Czystego Benka zaś żadna tam sraczka nie brała dotąd!
Ponieważ, za nim zapytalem grzecznie o kymyz, zjedliśmy już solidną porcję ajranu (a w moim żołądku i jelitach kolejna rewolucja) upprzejmy gospodarz uprzedził nas, ze w takiej konfiguracji, czyli ajran + kymyz to rewolucja pewna!
No, swojej to ja byłem od razu pewien, bez powiadamiania, ale Benek?
W końcu go jednak wzięło!

Z radością przywitalismy z Malikiem fakt przyjścia na świat tego, co miało przyjść.
Benek ledwo zdążywszy porwać żopną watę, ruszył w te pędy na zewnątrz.
By gościnności mu nie zbywało, Malik szybko polecił dwóm młodszym synom gnać za Benkiem z czajnikiem (z ciepła wodą) i ręcznikiem.Bo, o ile nie wiecie, tam nie używa sie paieru toaletowego, jeno podmywa.
Benek zaś jeszcze wtedy dość wstydliwy był... W każdym razie fajnie to wyglądało.
Czysty trzaska kupę a maluchy stoją nad nim z czajnikiem i ręcznikiem

Mnie ruszyło po zmroku dopiero.
A za mną bracia dwaj z zestawem do podmywania.
Byłem jednak czujny i w pewnym momencie zgasilem latarkę i szybko się bezpiecznie oddalilem

Po sprawie naturalnie skorzystałem z udogodnień (wczesniej jednak tradycyjnie).
Rankiem ataku nie było!
Miast żółci, typowy polski, długo gotowany bigos... Odetchnąłem z ulgą.
Zdrowotne aspekty kymyzu, czyli sfermentowanego, kobylego (koniecznie kobylego) mleka są jak widać nie do przecenienia.
Opisane zdarzenie miało miejsce w dolinie Ałajskiej i o dobrej jakości kymyzu produkowanego w tej dolinie mialem się już okazję wcześniej dwukrotnie przekonać.
Kymyz, w diecie Kirgizów (i innych koczowniczych ludów, w tym Mongołów np.) odgrywa bardzo istotną rolę.
Dieta ta jest bardzo uboga w warzywa i owoce stąd szkorbut jest tam dość częstym zjawiskiem o ile... nie piją kymyzu właśnie!
Przy drogach często sprzedaje się kymyz (kumys) ale jest on już wątpliwej jakości. Rzadko robiony z kobylego mleka, rozwadniany itd.
Pity bezpośrednio w miejscu wytwarzania jest bardzo dobry.
Oczywista nie każdemu smakuje. Ja osobiscie wolę "słabszy" czyli dwudniowy co najwyżej. Ten smakuje mi bardzo i jak mam okazję, piję go skolko ugodna.
O tym, jak się go robi, dokończę przy kolejnej okazji.