04.10.2012, 13:35
|
#68
|
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
Dzień 16
2012-06-16
Mestia
GE
409 km
Budzimy się w łóżkach. Naprawdę miło jest. Postanawiamy pierwszy raz użyć kuchenki gazowej. Nie, żeby była potrzebna. No ale po coś ja w końcu wozimy. I tak do śniadania dziś kawa rozpuszczalna.
W łazience spotkaliśmy sublokatorkę.
Przed jazdą tradycyjny koniaczek. Zagryzany półsnikersem.
No i jedziemy. Droga z dziurami. Asfaltu coraz mniej - ale twardo. Z reguły wzdłuż rzeki.
Jakaś zapora się trafiła.
I rozlewisko.
A nad rzeką górują góry.
Pod nami ubite szutrówki.
A rzeki spływają.
No sielanka.
Drogi czasem wyryte w zboczach.
A rzeka nadal w dole.
W pewnym momencie widzimy przed sobą chmurę. Podjeżdżamy powoli. Nie widać wiele. Nie wiemy czego się spodziewać. Mgła jak ta lala.
Ale to tylko chmurka na kilkaset metrów. Za nią w dolinie nad rzeką - miejescowość.
Do której oczywiście nie wjeżdżamy bo i po co.
Dalej mamy asfalcik dla plastikow. Przez 8 km. Naprawdę śliczny. I naprawdę szkoda kostek.
Nawet jakiś pomnik postawili. Pomnik miecza?
Pytamy policmajstrów czy to tędy. No jak nie jak tak.
Za chwilę kończy się asfalt i zaczyna znów szuter. Trochę ubita ziemia. Trochę kamyczków. No niedzielna przejażdżka. Przejeżdżamy przez kolejne wsie. Droga coraz gorsza - ale nadal przyjemna.
Jadę pierwszy. Beniec za mną. Na drodze we wsi sprzęt drogowy - poprawiają.
Słyszę szczekanie, widzę w lusterku psa, który próbuje dorwać beńca.
Patrzę w lusterko drugi raz - nie ma beńca.
Heble. Wracam. Beniec na ziemi właśnie się zbiera. Okazuje się, że rozpędzony kundel uderzył z boku w przednie koło. I motocykl runął jak podcięty a beniec wyskoczył supermanem i zaatakował barkiem glebę.
Podchodzą lokalesi. Oglądamy straty. Nie jest dobrze. Gmol się podgiął tak, że nie da rady zmieniać biegów.
Na szczęście robotnicy mieli łom. (może trzeba taki wozić ze sobą?) Chwila robót ręcznych i będzie jak nowe.
Zielone lasy i pola.
Wreszcie pola się kończą i ruszamy w góry. Raz nawet się zatrzymaliśmy.
Ale tylko po to, żeby nabrać wody do kamelbaków.
I dojeżdżamy do drogowskazu do USHGULI. Znaczy, że droga jest poprawna. Jeszcze 23 km.
Jeszcze przed przełęczą przejeżdżamy przez wioskę.
Potem już tylko góry, wodospady.
Strumienie i mostki.
Zatrzymaliśmy się przed tym mostkiem - bo zobaczyłem śruby i druty wystające na krawędziach blaszanego poszycia. Przepchnęliśmy jeden motocykl. I zanim zaczęliśmy drugi - usłyszeliśmy silnik - z góry zjeżdżało auto terenowe. Beniec chciał odsunąć motocykl i .. Jak już go podnieśliśmy to odsunął.
Za tym mostkiem był bardzo trudny kamienisty podjazd. Dobrze, że nie wiedziałem jak trudny. Musiałem napierać.
W górze góry i chmury.
A my jedziemy w górę.
A na górze zielono.
Aż się chce zdjęcia robić.
I strumienie.
Ładny ten Kaukaz z tej strony.
Jadę pierwszy. Nagle wyjeżdżam za winkiel - a tu twarda ubita droga zmienia się w głębokie gliniane pełne wody koleiny. Zgodnie z teorią - odkręcam żeby przefrunąć.
Przód poniósł się do góry, trafił na przeszkodę i..
Wylądowałem na bandzie.
No ale latałem.
Na szczycie - widoki powlają.
Więc odpoczywamy na tapecie windowsa.
Zajadając resztkę sera i chleba.
Jadąc dalej trafiamy na śnieżny wąwóz.
A potem już sielanka.
No i upragnione wieżyczki we wioskach. (mało zdjęć wklejam bo ładniejsze są w sieci)
Kawałek z Usguli do Mestii. Fajna droga. Twarda i w dolince.
Oczywiście jak często - wzdłuż drogi słupy.
Trochę pod górkę.
A w oddali góry.
W jednym miejscu dość żwawo płynąca rzeczka przecinała drogę.
Podszedłem, obejrzałem. Wymyśliłem trajektorię jazdy. W praktyce - najechawszy na dużo większy niż się spodziewałem kamień - poderwało mi przód i wyleciałem w górę. Jakoś (nie mam pojęcia jak) wylądowałem na kołach na krawędzi drogi. Jeszcze ze 30 cm i bym spadł w dolinkę. Beńcowi się podobało. Potem droga wzdłuż rzeki wśród gór.
Aż dojechaliśmy do Mestii. Betonowej i nowoczesnej. Więc nie zwiedzaliśmy tylko wypiliśmy po zasłużonym browarku.
To zdjęcie miało być na końcu z podpisem "Dla Was.." ale chronologicznie jest tu więc proszę.
Teraz już tylko asfalt. Jak jest Kaukaz - musi być jeszcze co? Deszcz. Więc zaczęło padać.
Żegnamy się z górami.
Jak pada coraz bardziej - zakładamy ortaliony.
Coraz bardziej świadomi końca wycieczki jeszcze zwiedzamy jakiś mostek wiszący.
Ujebawszy motocykle w kałużach.
Dojeżdżamy do Poti.
Szukamy plaży, ale znajdujemy tylko port.
Robimy wieczorne zakupy (browar, chleb i ser..).
Napieramy więc dalej na południe.
Znajdujemy jakąś plażę nad morzem Czarnym. Piasek czarny. Kąpiemy się w morzu. Woda ciepła. W oddali grzmi - więc rozstawiamy dwa namioty. W jednym śpimy - w drugim gniją przemoczone ciuchy.
Ser na kolacje.
__________________
majek-zagończyk
dwa litry Yamahy
|
|
|