Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07.10.2012, 00:54   #27
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
Domyślnie

Uślizg koła i ... leżymy.
Dzwon parkingówka. Jawpadłem do przydrożnego rowu szybko wychodze. Chłopaki już są koło nas i pomagają podnieść leżącego kołami do góry kolosa.
To co mnie najbardziej interesowało - jak było na wulkanie?
Stwierdzili, że nie dałbym z nimi rady - za grząsko (piasek). Z bagażami i plecakiem nie ma szans. Chłopakom się podobało. Może innym razem.
Lecą do Tatev. Pada propozycja wspólnego noclegu nad jeziorem, które już za nami. Mamy jednak za bardzo napięty plan więc lecimy dalej.
Odpalam moto - coś nie tak.
Jakby jeden cylinder nie chodził. Jaka ... ?
Ruszamy na wyższych obrotach jakby lepiej. Jednak coś jest nie tak.
Zaglądam szukam - wszystko wygląda w porządku - więc o co chodzi ?

Pod klasztor Khor Virap położony na tle góry Ararat (po stronie Turcji) przyjeżdżamy w półmroku. Szukamy wodopoju i miejsca na namiot. Zamiast tego sady i ogrody pilnowane przez gospodarzy. Wracamy do pobliskiej miejscowości. Pytamy o nocleg w sklepie. Pani mówi, że nie ma problemu i otwiera nam bramę na podwórko. Za moment okazuje się, że chce 5000 dram. Za moment okazuje się, że 5000 dram od głowy. Udając, że tyle nie mamy zostawiamy 7000 dram. Pani zobaczyła 20 polskich złotych i pyta ile to na dolary. Wprowadziłem ją w błąd i wyszło na to, że ok 1 zł po czym zrezygnowała z wzięcia owego banknotu.
Przeglądam motocykl - ciągle coś nie tak. Na niskich obrotach strasznie tałapie. Ponownie nic nie znalazłem.
To był nasz najbardziej gorący nocleg. Nie dało się spać w pomieszczeniu do którego nas wprowadzono. Duży pokój ala gościnny z zabitymi oknami. Udało nam się uchylić jedno, przez które do środka wtargnęły chmary komarów. Wtedy pojęliśmy skąd takie zabezpieczenia.
Inne wygody - toaleta z desek na dworze. Prysznica brak. Wody w nocy nie ma. Można nabrać z beczki dla bydła. Korzystamy więc z naszego prysznica kempingowego. Nazajutrz bardziej zmęczeni niż wyspani ruszamy do celu.

Dzień 18

Khor Virap - to klasztor strzegący góry Ararat. Pilnuje jej żeby nie uciekła. Ormianie mogą tylko na nią popatrzeć ponieważ stoi ona po tureckiej stronie. Tuż za klasztorem przebiega pas graniczny a do góry jest ok. 30 km.

Mały klasztor Khor Virap na tle góry Ararat.


W bramie wejściowej do klasztoru wita nas skorpion.


To właśnie w tym miejscu za sprawą Grzegorza Iluminatora więzionego tu przez 13 lat w małej podziemnej klitce w roku 301, Armenia staje się pierwszym krajem na świecie, który zostaje ogłoszony narodem chrześcijańskim.
Stąd zmierzamy do granicy z Gruzją między dziurami w asfalcie przy silnym bocznym wietrze. Po zejściu z motocykla ciężko było ustać do tego trzymanie motocykla aby się nie przewrócił.
Motocykl dalej rzęzi. Modlę się aby dojechał do morza.

W związku z tym robimy zdjęcie i jedziemy dalej.
Po drodze kolejne ciekawostki ale to na prezentacji :-)

Było to jedno z ostatnich ujęć Armenii. W tle widoczna rozwiana wodna fontanna.
Punkt graniczny w Armenii to jakiś barak. Nowy biurowiec w budowie.
Podsumowując Armenię.
Na stacjach benzynowych nie udało się nam ani naszym kolegom zapłacić kartą. Potrzebna jest więc gotówka. Trudno o paliwo 95 oktanowe a to co ponoć ma 93 to jakaś bujda (podejrzewam, że 86). Zawory dzwonią potwornie. 93 w Gruzji jest znacznie lepsze od 95 w Armenii. Pod lekką górkę nie ma co wbijać 6 biegu.
Ormianie - zaczepiają i pozdrawiają na każdym kroku. Szukają możliwości pogawędek jednak mają problem ze znajomością języków innych niż Ormiański. Klaksony, machanie rękoma, mruganie światłami towarzyszyło nam na każdym kroku. Są sympatyczni choć moja małżonka stwierdziła, że źle im patrzy z oczu. Każdy ma własne odczucia-ja mam nieco odmienne zdanie. Bariera językowa nie pozwoliła się lepiej poznać.

Gruzja
Tankowanie - motocykl cudownie ozdrowiał. Szczerze mówiąc nie wiem ile oktan trafiło nam się na wcześniejszym tankowaniu w Armenii. Nie ma co, w Gruzji 92 jest zdecydowanie lepsza niż 95 w Armenii. Ta miała może 86 skoro nastąpiło takie nagłe uzdrowienie sprzętu.

Achalkalaki - miasto w Gruzji w którym mieszka 90 % Ormian. Tankujemy 95 Premium i motocykl od razy odżywa. Znika tragiczne kołotanie i dźwięczenie zaworów.
Chcemy chaczapuri, kinkali. Zajeżdżamy do poleconej restauracji. Tam jednak jak w większości restauracji dostaniemy jedynie dania typowo europejskie. Kompletny brak dań regionalnych. MIła Pani oznajmia nam, że owe dania dostaniemy w małym kafe. Po chwili znajdujemy takową kawiarnię. Palce lizać.


Jedziemy południową drogą do Batumi. Mijamy most na rzece z wagonu kolejowego.


Przejeżdżamy pod dobrze nam znaną twierdzą w Chertwisi, pod którą nasz kolega Giorgi uprawia zioło


W Achalciche odbudowano ruiny dawnego zamku. Nowe mury wyraźnie jaśniejsze a cały kompleks zamkowy robi aktualnie całkiem spore wrażenie.

Dalej wjeżdżamy w drogę szutrową. Wyraźnie widać, że był na niej położony asfalt po naszej ostatniej wizycie (2 lata wcześniej). Miejscami nie ma po nim nawet śladu. Od Achalciche większą część drogi stanowią szutry. Na jednym z przydrożnych strumieni zatrzymujemy się po zimną źródlaną wodę.

Tamara poszła po wodę a ja w mgnieniu oka zagadałem z chłopakami. Od razu zaczyna się impreza. Robimy więc zdjęcia wymieniamy się adresami. Syci po obiedzie zjedzonym godzinę wcześniej nie mamy miejsca na kolejne rarytasy, którymi nas częstują. Nie puszczają jednak bez wypicia regionalnych trunków. Koniak za mocny. Odmawiam. Lekko zdenerwowani, ze gardzę ich napojem częstują winem wznosząc tradycyjne toasty.
Otrzymujemy kolejne zaproszenie za rok na prawdziwą gruzińską imprezę. Tym razem na cały tydzień. Drugi dzień w Gruzji (pierwszy przejazdem z Rosji) a uzbieraliśmy już półtora tygodnia picia wina. Co będzie dalej ?
Jedziemy dalej. Dziwna chmura wisi nieopodal. W mgnieniu oka owa chmura zasnuła piękne widoki wokół. Widoczność ograniczona jak we mgle.

Jazda w chmurze. Na jednym z mostów mały otwór, w którym spokojnie zmieściłby się na żółty potwór.
W oddali słyszymy wyładowania atmosferyczne, które w szybkim tempie zbliżały się w naszą stronę. Tak samo szybko zastaje nas potworna ulewa. Nie zdążyliśmy się zatrzymać i odziać w przeciwdeszcze. W końcu cali przemoczeni wskakujemy w owe ubranka. Robi się odrobinę cieplej - niestety mokro. Chowamy przemoczony aparat (oby nie za późno).

Szutrowe drogi w mgnieniu oka zmieniają się w górskie potoki. Pytamy mieszkańców okolicznych miejscowości jak daleko do Tbilisi. Odpowiedź - 100 km. Pytam więc Tamarę czy jedziemy dalej. Szybka odpowiedź i jedziemy dalej. Deszcz momentami jest tak gęsty, że nie daje się jechać z przymkniętą szybą. Z otwartą mocne uderzenia kropel wody dają się ostro we znaki.
Zapada mrok, deszcz, szuter a w sumie małe potoki wody płynące po szutrowej drodze.
Jest ciężko - bardzo ciężko - tragicznie.
Jedziemy.
Ok. 40 km. od Batumi zaczyna się asfalt. Momentami zanika ale jazda jest już znacznie szybsza. Noc kręte drogi.
Na jednym z zakrętów w prawo wyjeżdżamy zza skały a za nią ostry zakręt w lewo. Wjeżdżamy na most wyłożony gładką blachą. Uślizg - tylne koło zaczyna wyprzedzać przednie. Na wprost skalna ściana.
Masakra ... ?
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/

Ostatnio edytowane przez Głazio : 07.10.2012 o 00:57
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem