Zapada szybka decyzja. Odpuszczamy jazdę w stronę kolejnych 5 kontroli. Zmieniamy kierunek jazdy i jedziemy do Canakkale.
Oprócz zwiedzania Kapadocji i dwóch mandatów przejeżdżamy ok. 1200 km (z Kahramanamaras/Goksun/Goreme/Aksaray/Konya/Aksehir/Afyonkarahisar/Kutahya/Tavsanli/Balikesir). Zmęczeni upałem - robimy sobie krótką drzemkę gdzieś w górskiej miejscowości po czym mkniemy dalej. Nocleg na stacji benzynowej ok. 30 km za Balikesir (drzemka po drzewem przerywana co chwile ciekawskimi tubylcami).
Dzień 23
Śpimy 4-5 godzin. Na początek pomerdały mi się kierunki jazdy i przejechałem w stronę powrotną ok. 30 km (z powodu braku tablic informacyjnych przy remontowanej drodze).
Zajeżdżaliśmy po zmroku na kilka stacji i zapamiętałem inną. To wyraźne oznaki wczorajszego zmęczenia i emocji.
Zawracamy i jedziemy w dobrym kierunku do Canakkale.
Jedziemy wzdłuż plaż Morza Śródziemnego od Akcay do Kucukkuyu (symboliczne moczenie w morzu). Tu zmieniamy kierunek jazdy na północny. Wspinamy się serpentynami pod górę. Za nami piękny widok na morze. Tureccy kierowcy jak szaleni pchają się na trzeciego na tej ciasnej, stromej i przepastnej drodze.
Korek. Co jest grane? Podjeżdżam motocyklem wyżej - może ominę.
Żandarmeria, karetka pogotowia, policja i tłum ludzi. Na jednym z wielu zakrętów przewrócony tir z cysterną. Tuż przed nią dwa dobrze przerysowane samochody. Płacząca kobieta ...
Kierowcę tira niosą na noszach - to znak, że żyje. Przepaść była blisko.
Przejazd nie możliwy. Z cysterny wyciekła jakaś lepka maź. Ani to ropa (ON) choć ją trochę przypomina. Kto wszedł w tą dziwną ciecz nie może w żaden sposób poradzić sobie z oczyszczeniem obuwia.
Każą zawracać. Przejazdu długo nie będzie. Tłumaczą coś po turecku - prawdopodobnie o skrócie.
Zawracamy. Przepychamy się bardzo wąskimi dróżkami, w które wjechały również autobusy (mimo zakazu). To sprawia, że co chwile unikamy czołówki ratując się poboczem. Droga biegnie prawie po plaży wzdłuż gajów oliwnych. Po pewnym czasie dojeżdżamy do głównej na Canakkale. Tam ładujemy się na prom przez Cieśninę Dardanele.
W ten sposób żegnamy przygody w Azji.
Dobijamy do Europy.
Eceabat i w drogę w stronę Bułgarii. Kilkadziesiąt km dalej zatrzymujemy się na przydrożnym barze/campingu. Mieliśmy okazję nocować tu parę lat wcześniej na molo. Sentyment do właściciela i tego miejsca pozostał. Raczymy się tam jedzonkiem i herbatką. Jak zwykle zamawiamy jedno dostajemy więcej.
Zamawiamy chleb, ser, pomidory i herbatę a do tego dostajemy jajka na twardo, ostrą paprykę, śliwki.
Po śniadaniu idziemy zażyć kąpieli w Morzu Marmara. Tamara pełna obaw pyta czy może kąpać się w stroju (robiła to 5 lat wcześniej).
To Europa - nie ma problemu odpowiada właściciel. Trochę ochłody i w drogę.
Przed Babaeski łapie nas potworna ulewa. To nie możliwe - mówię z niedowierzaniem. Będąc w Turcji już trzy razy wcześniej nigdy, nie kapnęła nawet kropelka. Tym razem jesteśmy 4 niepełny dzień i drugi raz potworny deszcz. Trudno jedziemy dalej. Im bliżej granicy z Bułgarią tym większa pompa. Samochody zamiast jechać zatrzymują się na poboczu. Wycieraczki nie wyrabiają. Ja otwieram szybę w kasku, bo również nic nie widzę. Koło Kirklareli deszcz nieco zelżał.
Zanim dojadę do granicy dzwonię do ambasady. Może mi powiedzą co może mnie tam czekać lub doradzą - zapłać.
Dzwonię.
Ani ambasada ani konsulaty nie odbierają. Pomyślałem wtedy - kiedy są potrzebni to nigdy ich nie można dorwać.
Pełni obaw jedziemy na przejście.
Poszło tak sprawnie jak nigdy dotąd.
Bułgaria mkniemy przez Burgas i Warnę. W Balcziku robimy zakupy. Szukamy kempingu nieopodal miasta, na którym kiedyś nocowaliśmy. White Lagune zmieniło nazwę na Saint George Hotel.
Rozbijamy namiot - odpoczywamy.
Dzień 24
Saint George Camp - śniadanie, prysznic, piw, plaża. Po prostu błogie lenistwo. Ot przez przypadek trafiło się ślepemu - niedziela.
Czysta i ciepła woda. Białe klify. Co tu pisać ?
Nuda.
Sms-y - szwagier i znajomi z Rzeszowa mają dojechać do Vama-Veche. Mamy do nich raptem 60 km. Nie wiemy gdzie będą nocować - hotel czy plaża? Przed zmrokiem dostajemy sms-a, że po przebojach ale są już prawie na miejscu. Mimo tego, że opłaciliśmy jeszcze jedną noc w tym miejscu - zwijamy manatki i w drogę.
W Vama - brak znajomych choć po sms-owym opisie znaleźliśmy samochód z rejestracją RZ. Znajomych nie widać za to obok niego jest wielka zadyma.
Idziemy więc na deptak. Jemy szarmę, idziemy po piwo, wychodzimy ze sklepu prosto na maskę samochodu z rejestracją RZ.
Rozbijamy namioty, idziemy po zaopatrzenie i miłym towarzystwie spędzamy wieczór.
Dzień 25
Rano po wyjściu z namiotu nie obudził nas widok męskich jaj, jak rok wcześniej w tym miejscu. Obudził nas syn Szwagra, który władował się do środka z dużą ilością piasku.
Plaża, morze, jedzenie, picie, opalanie. Tak mijał kolejny dzień. Największą atrakcją była naprawa zaworka od gazowej kuchenki turystycznej (na zdjęciu debata w tej sprawie) oraz poszukiwanie miejsca do załatwienia potrzeb fizjologicznych.
Kolejny wieczór przy stoliku turystycznym przy rozmownych napojach.
Dzień 26
Zbyt długi odpoczynek rozleniwia. Jutro musimy dojechać do Polski - pojutrze do pracy.
Jedziemy w kierunku Transalpiny.
Wyjechaliśmy z plaży nad Morzem Czarnym. Późnym popołudniem dojechaliśmy do Transalpiny.
Droga nr 67c jest już wyasfaltowana praktycznie w całości od 2010 roku. Do tego czasu była drogą szutrową. Szurtrów za to nie brakuje na bocznych drogach odchodzących od Transalpiny. Prace przy drodze trwają nadal. Wykonywane są betonowe rynny odprowadzające wode oraz murki. Trasa wiedzie przez najwyższą przełęcz górską w Rumunii. Przełęcz Urdele osiąga 2145 m n.p.m. i łączy dwa miasta Sebes i Novaci. Zimą droga jest zamknięta dla ruchu drogowego.
Wspinamy się stopniowo do góry. Po drodze mijamy różnej maści samochody. W powietrzu unosi się zapach palonego sprzęgła. W pewnym momencie zacząłem się obawiać, że to nasze. Zatrzymujemy się co chwilę, by podziwiać widoki. Okazuje się, że to sprzęgła przejeżdżających bądź mijanych przez nas samochodów. Na każdym postoju maski samochodów idą w górę a wspaniałe widoki i klimat zakłócają dźwięki chłodzących wentylatorów.
Trasa bardzo widokowa. Trudno ją jednak porównać do Transfogaraskiej. Każda z nich ma swój urok i własny klimat.
Droga na Transalpinie wije się jak wąż. Duża część nie porośnięta lasami. Tu widoki są niesamowite.
Co chwilę mijamy motocyklistów. Sporo dodatkowych atrakcji. Najważniejsze są jednak widoki.
Wyjeżdżając coraz wyżej robi się chłodno, bardzo chłodno, zimno. Ubieramy wszystkie najcieplejsze rzeczy - nic nie pomaga.
Jedziemy jednak dalej rządni nowych widoków za następną i następną górką. Każdy inny
Przejeżdżamy przełęcz. Zjeżdżamy w dół krętą drogą. co chwilę pod górkę. Dojeżdżamy do granicy lasu. Droga nadal kręta.
Tu jednak co jakiś czas z lasu wyłaniają się ludzie. O co chodzi ?
Najbliższe wioski i miasteczka oddalone o dobrych kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów.
Chwilę później w środku lasu pole namiotowe, następne i następne.
W czym tkwi tajemnica ?
Kiedy najeżdżamy na pojazd skupujący jagody - wszystko stało się jasne.
Zbieracze jagód skupili się w wielkich namiotowych osadach i penetrują okoliczne lasy w poszukiwaniu jagódek. Wieczorem w obozowiskach panowała wesoła atmosfera połączona z tańcami i piciem różnorakich napojów. Kilka razy zapraszano nas skinieniem głowy lub machnięciem ręką.
Pędzimy dalej - jutro musimy dojechać do celu.
Zmarzliśmy strasznie. Kiedy zjechaliśmy do Sebes zrobiło się znacznie cieplej. To był nasz najchłodniejszy dzień wyjazdu.
Nocujemy w przydrożnym motelu na stacji benzynowej.
Dzień 27 (ostatni)
Do domu zostało nam ponad 800 km.
Kręte Rumuńskie drogi nie pozwalają na zbytnie przyspieszenie. Toczymy się więc powoli. Rumunia/Węgry/Słowacja.
Podziwiamy przydrożne widoki.
Do Lubaczowa dojeżdżamy późnym wieczorem.
Na tym kończę skróconą relację z naszego wyjazdu. Więcej szczegółów wkrótce.
Na koniec zdjęcie licznika

Przed wyjazdem
Krótkie filmy z wyjazdu - wkrótce. Dłuższa wersja 23 II 2013 w MDK Lubaczów. Nie będzie jej jak i poprzedniczek w necie na YouTube lub innych.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem lekturą.