Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04.12.2012, 14:49   #5
grabbie
 
grabbie's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
grabbie jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
Domyślnie

DZIEŃ 2 - CHORWACJA TO NIE TYLKO MORZE

Wstaję wcześnie. Zawsze mam ten problem. Jak jestem w domu i trzeba do roboty chadzać to się zwlec z łóżka nie można. Jak się kima w terenie i pod namiotem to nagle człowiek o 6 sam się budzi, a dzień wcześniej na pysk padł przed 23 przecież. Słońca jeszcze nie ma, jest przyjemny, ostry chłód. Łażę tak w samych gaciach i robię zdjęcia. Słoneczko zaczyna się wychylać. Krajobrazy dookoła nie są nadzwyczajne ale po roślinności da się poznać, że to nie Polska. Zbieram graty, oddaję klucze i butelkę, żegnam się z gospodarzem i ruszam w drogę. Odgłos pracującego silnika na krętej drodze, promienie słońca rozgrzewające chłodzone porannym wiatrem ciało i kolejne kilometry na południe napawają mnie szczęściem.



Powoli i spokojnie, delektując się jazdą we wschodzącym słońcu, docieram do Plitvitkich Jezior. Sporo o tym miejscu słyszałem. Jedni polecają, drudzy odradzają. Zatrzymałem się przy jednym z wejść i czytam sobie, że to jest kilka tras, że to tyle kosztuje, że tyle trwa itd. Trzy godziny bez moto? :P. Motocykl zostawić mogę tylko na strzeżonym parkingu za tyle a tyle eur itp itd. Pojechałem dalej drogą w nadziei, że uda się trochę tych jezior liznąć z jakiegoś punku widokowego. Nie ma co się jednak łudzić. Cały ten biznes jest tak pomyślany, że jak nie zapłacisz to nic nie widzisz. Nawet namiastki.



Ja jednak nie dałem za wygraną. Znalazłem na mapie i googlach drogę dziką, którą dałoby się objechać to wszystko i dotrzeć do ostatniego jeziora od strony południowej. Szybka lokalizacja odpowiedniej drogi i już poczułem adwenczer .



Wynalazłem piękną ścieżkę przez lasy, wzgórki i łąki. Po drodze wioska może z 5 domów, do których dojeżdża ta gruntowa droga. Jadę dalej. W sumie ponad 20 km pięknej, dzikiej trasy przez naturę. Droga później dołączyła do cudownego strumienia. Potoku wody tak krystalicznie czystego jakiego moje oczy jeszcze nie widziały. Udało się, myślę sobie. Dojechałem do południowego jeziora od południa. Już widzę szlaban, przed którym stoi jakieś małe endurko. Wcześniej poza miejscowymi w wiosce nie spotkałem nikogo. Gaszę silnik, w okół cisza. Żadnych samochodów, żadnego traktora, ludzi, po prostu cisza. Wyciągam aparat z tankbaga, odwracam się w kierunku zejścia do jeziora a na drodze stoi pani w uniformie. Patrzy na rejestrację i pyta czy ja po angielsku tego. Ja mówię, że tego i dzień dobry i w ogóle z uśmiechem. Ona również z uśmiechem, że tu nie powinieniem być, bo wcześniej jest zakaz i że tu jest park narodowy i że trzeba zapłacić żeby wejść. A ja jej, że ja tylko foto i zmykam. Nie, nie, żeby zrobić foto też trzeba zapłacić. No to ja do niej z uśmiechem, że mnie już w tej chwili tu nie ma i w zasadzie niech będzie, że mnie tu nie było w ogóle. Ona uśmiecha się i jest ok . Zawijam z powrotem i gdzieś przy opuszczonej szopie smaruję łańcuch i odpoczywam. Dobrze, że nie chciała mandatu wlepiać.



Nie wracam tą samą drogą. Dojechałem do wiochy Plitvicki Ljeskowac i jadę dalej doliną, wzdłuż potoku aż do drogi nr 52. Następnie przesuwam się na południowy wschód z powrotem do drogi nr 1 i do miejscowości Korenica. Droga jest cudowna. Dookoła rozpościerają się niewysokie, zakrzewione pagóry. Po horyzont nie widać śladów cywilizacji. Nie spodziewałem się, że gdzieś w głębi Chorwacji może być tak pusto.



Za Korenicą wybieram drogę nr 25 i jadę w kierunku Gospić. Po drodze, przy podjeździe na przełęcz, na jednym z nawrotów upierdzieliła mnie osa. Kiepskie doświadczenie, zwłaszcza, że jeszcze długo nie będzie większej miejscowości a ponadto nie wiem czy to była "tylko" osa. Trochę zmartwiony bólem szyi jadę dalej. Po drodze ponownie puste ogromne przestrzenie i malownicze krajobrazy.

Do Gospić nie dojeżdżam. Odbijam wcześniej w prawo i jadę w kierunku jeziora Kruscica. Widziałem to jezioro wcześniej tylko na googlach ale zaciekawiło mnie. Okazało się, że było warto .



Dojście do brzegu z reguły kamieniste, bardzo strome. Zdarzały się odbicia dróg, a raczej ścieżek, które być może prowadziły na jakieś wygodne wybrzeże. Ja jednak byłem w drodze do Durmitoru a jezioro było tylko przejazdem. Szutrowa dróżka objeżdża jezioro od południa, zachodu i północy. W pewnym momencie wspina się naprawdę wysoko stromym i niebezpiecznym podjazdem a z góry widać zaporę na jeziorze. Mijam najwyższy punkt i droga zaczyna prowadzić w dół. Po prawej stronie, w dole mijam zaporę i droga skręca w kierunku północno-zachodnim. W ten sposób, po kilku ładnych kilometrach szutrowego, stromego zjazdu docieram do asfaltowej drogi na dnie doliny. Skręcam w lewo. Wiem, że za kilkanaście kilometrów wjeżdżam do Durmitoru. Jadąc równomiernie pod górę, rozglądam się po objętych pożarem zboczach dolin. Miejscami jadę w gęstej zasłonie dymnej.



Po kliku ładnych kilometrach szutrowego podjazdu docieram do drogi asfaltowej. Tu lekkie zdziwienie, bo nie spodziewałem się, że tak wysoko pozwalają tu jeździć czymkolwiek. Szuter wpina się w asfalt dokładnie na nawrocie jednej z serpentyn. Tu mapa trochę już głupieje, nie widzę tych dróg. Pojechałem najpierw w prawo - fotki, ochy i achy, potem zawróciłem i jechałem na czuja. Zastanawiało mnie dlaczego od jakichś 15 minut nie ma słońca. W pewnym momencie słyszę grzmot między chmurami, zaczyna padać. Miałem kolejny dowód na to jak szybko pogoda w górach potrafi się obrócić o 180 stopni. Do tej pory miałem lato w pełni i upał 30 stopni. Na postoju szybko zakładam przeciwdeszczówkę, chowam gpsa i ubrany toczę się dalej. Temperatura spadła do 18 stopni.



Dalej było już tylko gorzej. Jechałem w chmurze z marną widocznością a pioruny waliły w drzewa gdzieś obok mnie. Temperatura spadła do 10 stopni. Jak w lipcu nad polskim morzem :P.



Ulewa była straszna. Nigdy nie jechałem jeszcze w takim deszczu motocyklem. Ze względu na targający mną wiatr, deszcz i wodę na drodze jechałem maksymalnie 20km/h. Po pewnym czasie droga zaczęła prowadzić wyraźnie w dół. Minąłem jakąś chatkę, która wyglądała na schronisko, przejechałem przez otwarty szlaban i byłem już na asfalcie. Z mapy wynikało, że zjeżdżam już w stronę morza. Powoli zaczęło się przecierać. Po drodze minąłem niemców w Dacii Logan, którzy chyba czekali na poboczu aż przestanie lać. Nie spodziewali się, że z naprzeciwka wyjedzie im w tej aurze Afryczka . Ich miny długo jeszcze miałem w głowie :P.



Teraz jestem już pewien. Zjeżdżam do drogi nr 8, nad samym wybrzeżem. W miarę jak chmury się podnoszą, przestaje padać a moim oczom ukazuje się piękny, surowy i dziki skalisty krajobraz wybrzeża. Tego jeszcze w swoim życiu nie widziałem. Jadę ze szczęką otwartą powoli w dół, co chwilę zatrzymując się i chłonąc oczyma ten cudowny krajobraz. Jest piękne. Dojeżdżam do ósemki i jadę wybrzeżem na południe. Droga wije się jak żmija wzdłuż skalistego wybrzeża. Zakręty, jak w Wąchocku - można swoją własną rejestrację przeczytać. Dojeżdżam tak do Karlobag i odbijam w lewo na drogę nr 25. Tędy wspinam się na przełęcz z ładnym punktem widokowym. Chwila odpoczynku.



Jadę dalej drogą 25, ponownie w kierunku Gospić. Jedak nie mam zamiaru jechać do miasta. Według mojej mapy gdzieś po drodze powinno być odbicie na drogę prowadzącą wgłąb gór. Udaje mi się znaleźć właściwą drogę i powoli jadę wzwyż. Dalej nie mam mapy, mam tylko kierunek, w którym powinienem się przesuwać. Jadę na nosa. Droga zaczyna wić się stromo i co raz wyżej serpentynami. Pojawiają się znaki o minach i zakazie łażenia na dziko po lesie. Pogoda ponownie zaczyn się psuć. Deszcz powrócił, tak samo jak mgła.



Pierwsza próba po 25km leśnych duktów skończyła się w miejscu zrywki drzew. Jest naprawdę pusto i dziko. Ślepa uliczka, dalej się już nie da. Wcześniej był jeszcze inny zjazd. Wracam się do krzyżówki i próbuję jechać w innym kierunku. Po kolejnych kilkunastu kilometrach leśnych szutrowych serpentyn dojeżdżam znowu do ślepego placyku. Stąd prowadzi już pieszy szlak na jeden z wyższych w okolicy szczytów. Sądząc po piktogramach startuje się stamtąd też na paralotniach. Niestety dalej się nie da jechać. Pogoda nie rozpieszcza, na dodatek dzień chyli się ku końcowi. Paliwo mi się kończy powoli więc kolejne próby eksploracji mogą się skończyć zbyt zabawnie. Miałem plan dojechać przez te góry aż do masywu Paklenicy i wg niektórych mapek, ba! nawet wg mojej papierowej drogowej mapy Chorwacji dałoby się to zrobić! Niestety zarządzam odwrót do asfaltu, który trwał prawie godzinę i pochłonął chyba ze 35 km. W drodze powrotnej rozpogadza się. Tak jakby pogoda dawała znak, że decyzja o odwrocie była słuszna . Asfaltem ponownie wracam do Karlobag nad samym morzem. Częściowo zawiedziony jadę dalej ósemką na południe i rozglądam się za miejscem na nocleg. Jest już późno a słońce pięknie chowa się za horyzont oświetlając żywą czerwienią skaliste wybrzeże.



Po drodze zatrzymuje się w jednej z mieścinek. Na parkingu stoi duży GS na niemieckich blachach. Witam się z gościem, parę słówek i idziemy w swoją stronę. Czekolada idzie w ruch a ja czuję, że mój tył odpoczywa. Podchodzi do mnie miejscowy gość, trochę po pięćdziesiątce i pyta skąd jadę i dokąd. Zaczyna opowiadać o okolicy, o Chorwacji, o elektrowni wodnej Tesli i parku Krka. Mówi też, że lato się kończy i jutro będzie Bura - bardzo silny wiatr wiejący z gór do morza. Podobno nawet ósemka bywała zamknięta dla ciężarówek bo wiatr potrafił je przewracać. Dzisiaj też było wietrznie... ale prawdziwy wiatr jeszcze przyjdzie mi poczuć .
Kilkadziesiąt kilometrów szalonych zakrętów sprawia, że jestem mocno zmęczony. Mocno boli mnie też tyłek. Zaraz za miejscowością Tribanj znajduję malutkie pole namiotowe z trzema kamperami. Miejscówka znajduje się nad samą wodą. Niewiele myśląc instaluje się tutaj. Starszy pan, który to prowadzi wskazuje mi miejsce i inkasuje zawrotną kwotę 7eur. Jest prysznic, prąd, pełna kultura. Tak jak stałem, tak rozebrałem się do rosołu i rzuciłem na krótką kąpiel do zimnego morza. Cudownie było po pływać po całym dniu jazdy. Rozbijam namiot i robię zdjęcia burzy, która szaleje nad tym samym wybrzeżem tylko jakieś 100 km na północ. Obok mnie stacjonuje kamper małżeństwa z Niemiec. Akurat robiłem zdjęcia przy ich samochodzie. Kobieta pyta mnie czy rozmawiam po angielsku. Następne pytanie brzmiało: "Czy napijesz się piwa? tyko, że mamy tylko niemieckie". Nie śmiałem odmówić. Siedzieliśmy tak i gadaliśmy przeszło dwie godziny gapiąc się w blask burzy w oddali i gwiazdy czystego nieba nad nami.

grabbie jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem