Dzień 14
Ushguli > Lentakhi > Tskaltubo > Kutaisi
Rano budzi mnie dźwięk szyby, która pod wpływem wiatru pobrzdękuje wesoło w okiennej ramie, wiatr przeciska się przez szpary do pokoju. Wyłażę na chwilę z ciepłego śpiwora, jest 7.00 rano ale jest cholernie zimno. Ushguli jest położone na ok 2100 m npm, lodowaty wiatr spływa prosto ze szczytów w dolinę. Śniadanie jemy nie wychodząc z pokoju. Siedzimy w śpiworach, ciepła herbata i resztki chleba z pasztetem. "Drobiowy podlaski" - wleczemy te cholerstwo w puszce tyle tysięcy km że najwyższy czas je zeżreć i ulżyć motorom. Gdy słońce wyszło nieco wyżej idziemy na spacer w stronę gór.
Zwiedzamy mały kościół położony na końcu doliny. Teren wokół kościoła jest ogrodzony stalowym płotem, po terenie ganiają kaczki i małe warchlaki. Przyjeżdża pop, wysiada z pajero - z długą brodą i wojskowej kurtce wygląda raczej jak przedstawiciel partyzantów niż pana boga - witamy się grzecznie. Niestety trwa remont, w środku kręcą się budowlańcy, nie bardzo da się zajrzeć do środka. Odpuszczamy dalszy spacer choć widoki nieziemskie i wracamy do naszych gospodarzy. Myjemy się przy studni, moim ablucjom przygląda się ciekawski cielak.
Wnuk ma 2 lata i na imię Dmitri, bawi się przy motocyklach, siedzi w kasku - ogólnie bardzo fajny dzieciak. Jego dziadek - Dawid - ma ok pięćdziesiątki, mieszka w Tbilisi ale przyjechał tu do rodzinnego domu na wakacje z wnukami. Wnuczka jest nieco starsza i nieco nieufna - nie bardzo wie co ma myśleć o dwóch gościach, którzy zamiast na koniach jeżdżą na motongach. Z dziadkiem porozumiewamy się mieszanką rosyjskiego i polskiego, z jego starszym wnukiem Gibi bez problemu po angielsku.
Niechętnie zbieramy się do drogi, słońce wysuszyło ciuchy, w butach nadal mam jednak mokro. Spakowani siadamy na motongi - ale tu mamy małą niespodziankę. Luki zostawił na noc włączoną stacyjkę z jakąś ładowarką - prąd był ale się zmył. Moto nawet nie zakręciło. Mój odpala, ale na ssaniu zbyt bogata mieszanka wcale nie ułatwia sprawy - wysokość robi swoje.
Wypychamy afrykę lukiego za bramę i w pełnym rynsztunku zaczynamy ją pchać w dół. Buty ślizgają się po mokrych kamieniach zmieszanych z końskim łajnem, biegniemy z motongiem dopóki ścieżka nie robi się tak wąska, że nie można biec obok. Luki wskakuje w ostatniej chwili, przeskakuje przez 2-3 kamienne progi, mija skalną belkę wisząca w poprzek drogi, mija koński zad i znika za zakrętem. Biegnę za nim, słyszę jak walczy na 2 biegu, chrzęst kamieni pod oponami i cisza, cholerna cisza. Dobiegam, dyszymy ciężko, motong milczy, bardzo brzydka mać.
Przepychamy afrykę do drugiej ścieżki, pełen rozbieg i zaczynamy zabawę od początku. Tym razem efekt jest ten sam, my dyszymy - motong milczy. Mamy pecha, bo ta uliczka nie dość że stroma to jest ślepa

Z mozołem, we trzech - przy pomocy miłosiernego Gruzina - wypychamy afrę pod górę. Bardzo, ale to bardzo niewdzięcznie wyrażamy się o masie afryki. Gdyby była kobietą - obraziłaby się śmiertelnie.
Powtarzamy zabawę po raz trzeci, tym razem spycham Lukiego w inną ścieżkę. Tylna opona ślizga się na kamieniach, moto leci slajdem między kamiennymi ścianami, wydaje mi się, że słyszę jakieś pierdnięcie silnika. Biegnę szukać lukiego, serce mi dudni, mam mroczki przed oczami ale nigdzie go nie ma. Wracam pod górę, znajduje swoją afrykę w jakimś zaułku i ruszam na poszukiwanie lukiegio. Objeżdżam pół wsi, docieram do głównej drogi, zawracam, wjeżdżam od innej strony - jest - stoi, on cały, motor cały i nawet silnik działa. Zabwa zajęła nam 45 minut. No, to było solidne poranne rozbieganie - pod cieknie mi pod buzerem ciurkiem - mimo tych 2 tys m npm. Ruszamy w górę w stronę Lentekhi - przed nami 75 km szutru i błota...
Mimo że od dwóch dni nie pada, mijamy setki kałuż - każda zostawia nam pamiątkę w postaci wody w butach.
Miejscami zakręty są tak ciasne i strome, że trzeba solidnie zwolnić by nie przedzidować w krzaki...
...za to widoki są coraz ładniejsze, zwłaszcza po przekroczeniu przełęczy. Przyjechać tu i nie mieć okazji podziwiać widoków - to byłby cholerny pech.
Zjeżdżamy do kolejnej doliny, gdzieś w oddali widać resztki języka lodowca.
W pobliżu lodowca stoją resztki jakiejś fabryczki, wokół walają się puste pordzewiałe beczki, hałdy drobnych kamieni i pręty zbrojeniowe.
Jeśli ktoś szuka miejsca na idealne schronisko - to jest to miejsce - gdyby jeszcze okolica była spokojniejsza to byłby raj na ziemi.
Droga jest bardzo różna, miejscami szutr jest w dobrym stanie i można po nim pędzić...
...by za chwilę mieć pod kołami luźno brykające odłamki skał. Dopiero po powrocie zrobiłem remanent alu osłony silnika - sądząc po ilości sznytów jakie zaliczyła - bez niej bym nie wrócił.
Skrzyżowanie, tu spotykają sie drogi z dwóch dolin, ta druga też wydaje się - przynajmniej na początku - przejezdna.
Im niżej w dolinie, tym jedziemy bliżej rzeki - jest wilgotno, kałuże robią się coraz większe. O ile wysoko w górach stroma droga odwadniała się sama, tutaj woda może stać wiele dni. Mówiłem już, że jadę na szosowych battelwingach - nie bardzo mogę za mocno odkręcić bo moto idzie od razu bokiem, jedyne wyjście to spokojna jazda. Luki obuty w Heidenau K60 idzie jak burza.
Wyjeżdżamy do szerszej części doliny, pojawiają się pierwsze małe wioski, droga nieco się poprawia, miejscami daje radę jechać nawet 60 km/k.
Z przeciwka jedzie ekipa - dwie pary na Y600XTZ i Transalpie prosto z Moskwy. Zatrzymujemy się, witamy, gadamy o drodze i tym co i gdzie warto zobaczyć. Wyglądają na zaprawionych w bojach więc pewnie dojadą. Podziwiam dziewczyny - jazda w terenie dla plecaczka to nie jest bułka z masłem.
Dojeżdzamy to Lentakhi, dużo wieś - właściwie małe miasteczko, wygląda na dużo mniej turystyczne niż Mestii ale i położenie ma mniej widokowe. Lecimy w stronę Kutaisi, po drodze zatrzymujemy się na bazarze w Tskaltubo. Wchodzimy do głównej hali, obkupiwszy się w sery, warzywa i pieczywo - przy okazji robiąc furorę wśród przekupek - wyłazimy na zewnątrz. Tu z kolei mamy z tuzin taksówkarzy podziwiający nasze maszyny. Zawsze wywołujemy te same zdziwienie i zawsze te same pytania. Myślę że na hasło "Polska" moglibyśmy poimprezować codziennie, bezpłatnie w innym mieście - tylko po co ? Ja tam wolę zwiedzać niż na kacu czołgać wokół namiotu.
Dojeżdżamy a właściwie przejeżdżamy przez Kutaisi i szukamy miejsca na nocleg. Łapiemy jakąś rzeczkę, ale okolica wygląda jak po podwórko huty Katowice - woda czarna, na plaży sporo śmieci - no syf i mogiła. Zapada zmrok więc nie wybrzydzamy, między cherlawymi drzewkami czyścimy mały placyk z kamieni i śmieci i wbijamy się tam motongami. Na kolację mamy ryż z mięsem z puszki i po gigantycznej butelce piwa na głowę. Jestem padnięty ale w ostatnim odruchu higieny idę w nocy do rzeki umyć nogi - drugi dzień jazdy w mokrych butach - no, perfumy to raczej nie są - nawet piwo tego nie zagłusza
Przelot: 203 km (z tego ok 75 km off).