Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.12.2012, 00:54   #26
trzykawki


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 540
Motocykl: Brak
trzykawki jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 20 godz 30 min 13 s
Domyślnie

Nie tak dawno usłyszałem, w Trójce, wywiad z Panem parającym się zawodowym brudzeniem papieru - pisarzem. Niestety imienia i nazwiska nie pomne ale był to pisarz przez duże „P”. Słuchałem tak na odczepnego ale cos widocznie mi zostało. Relację piszę w pierwszej osobnie, wg Pana Pisarza tak postępuje tylko grafoman. W sumie nic przeciwko temu nie mam ale skoro Pisarz tak mówi a dodatkowo brzmi to w jego ustach tak, jak w ustach Pana Ziobry, słowo „erotoman”, spróbujemy się zmierzyć. Zobaczmy jak będzie się jechało w innej , niż pierwszej, osobie.

Poranek zastał go w namiocie, zwiniętego w kłębek. Pomimo śpiwora i pełnego kompletu stroju motocyklowego, na sobie, było mu zimno. Drżał. Z nadzieją wpatrywał się w jaśniejącą powoli, pojedynczą, powłokę namiotu. Wraz z jaśnieniem, na powłoce zaczęły się krystalizować kropelki wody. Było kwestią chwil, kiedy zaczną opadać na śpiwór, głowę, nos i oczy. Jak mi znowu nakapie do oczodołu wracam –pomyślał. Zawsze, można się odwrócić i wystawić revers oczodołu na działanie rosy ale czy to coś da? Czy zapewni mu chociaż 15- 20 minut snu, którego nie zaznał tej nocy? Podjął decyzje: wstaje. Mokry zamek, nieprzyjemnie oddał wilgoć jego palcom a potem przegubom, a one, dalej przedramionom, jak do tej pory ciepłym. Wzdrygnął się i zaklął. Nie narzekał wszak to był jego wybór, pracował, odkładał, skorzystał z obowiązującego kodeksu pracy i dostał 10 dni urlopu, mógł zrobić cokolwiek innego. Wybrał to , co wybrał… mógł tylko kląć.
Na zewnątrz rosa przykryła mgłą trawę i srebrzyście skrzyła się w refleksach powoli budzącego się słońca. Chwila warta uwiecznienia.

P9161212.JPG

DSC_0018.jpg

DSC_0021.jpg

DSC_0012.jpg
Obok, w namiocie, pilot dokonywał cudów zręczności aby bezpiecznie posadzić helikopter, któremu ewidentnie szwankował układ zasilania, wydechowy i , pewnie, jeszcze kilka innych. Mimo grozy sytuacji, z zazdrością wsłuchiwał się w te dźwięki, albowiem dokumentowały głęboki stan tego czego, jemu, tej nocy, brakowało. Kłakus to zawsze ma lepiej, mimo, że gorzej…
Wraz z kolejnymi refleksami rosy osiadającej na jego patrzałkach , powoli krystalizował się plan działania na najbliższe godziny. Po pierwsze: trzeba wszystko wysuszyć , po drugie: zjeść, wypić, nabrać wiary w siebie, spakować się i ruszyć w dalszą drogę. Układanie planu czynności do wykonania, było zamierzonym działaniem, które miało przekierować myśli uparcie dotykające źródła niepokoju wewnętrznego, na bardziej przyziemne rzeczy. Niepokój, ów, pojawił się parę chwil po przebudzeniu a tak naprawdę to tkwił już w nim przez całą noc. Przed nim lśnił pięknie GS, dookoła prezentowały się malownicze góry, gdzie tu miejsce na niepokój? Poprawił patrzałki, naciągnął głębiej kapelusz. Trochę się boje – przyznał w duchu. Za dwie- trzy godzinki spakowany wyruszy drogą, w ślad za Afryką- lub sam na przedzie, w celu poszukiwania doznań przyjemnych przenoszonych za pomocą 300 kilowego klocka telepiącego się po coraz to mniej drogowych drogach.
Przed wyjazdem została uroczyście sporządzona Umowa Koalicyjna. Jej jedynym punktem było stwierdzenie , że pomimo bojowego wyglądu, obu uczestników, oraz wyższości terenowej Afryki nad Giesem, w przypadku napotkania, przesłanek o zbliżających się trudnościach Koalicjanci będą poszukiwać rozwiązań alternatywnych dla obranego kierunku jazdy. Zapis uwieczniony w postaci solennego przyrzeczenia ze strony Rafała był mitem założycielskim niniejszej wycieczki. Niestety, obserwacje poczynione w dniu poprzednim, poruszyły, unieruchomiony bezpiecznie pieczęciami Umowy Koalicyjnej, kamyczek strachu. Kamyczek urodził się rok temu podczas samotnego skrótu przez rumuńskie bezdroża, drzemał sobie, i nie dawał o sobie znać, aż do dzisiejszego dnia. Powoli przestawał być kamyczkiem zaczynał zmierzać w kierunku kamienia… Zgodnie z poczynionymi obserwacjami, Rafał, wykazywał, niezrozumiałą dla GejEsa, nadaktywność drogową, co mogło sugerować przyszłe trudności z dotrzymaniem warunków koalicyjnych.
Odgłos ptaków i budzącej się wsi przedarł się nagle do jego uszu. Helikopter wylądował.
Z namiotu wyskoczył Kłakus, obiegł 5 razy polane , przepłynął kilka razy rzekę, machnął 100 przysiadów i pompek jednocześnie, po czym stanął, przeciągnął się, podrapał po …, i
- Ale, piknie … Dzień dobry! Ruchy Kolego , Pakujemy się , jemy i jedziemy. Ale już! Połonina czeka!!!
W spojrzeniu GejEsa nie odbijał się ani gram z energii, którą emanował Kłakus. Systematycznie zabrał się do wyciągania i rozkładania mokrych części ekwipunku. W tym czasie Kłakus, świadom swej szybkościowej przewagi w pakowaniu, rozpoczął ablucje poranne. Otworzył jeden ze swych kufrów i wyciągnął przenośny prysznic. Kilkoma sprawnymi ruchami podłączył wodę z rzeki do układu chłodzącego w Afryce i już po chwili, przy dźwięcznym, pdum dum dum silnika, oddawał się kąpieli. Taaa, pewne udogodnienia to Afryka jednak ma – pomyślał GejEs obmywając się lodowatą, aczkolwiek czystą i bieżącą wodą z rzeki. Kiedy wreszcie wrócił, Kłakus siedział na składanym krzesełku i przy nie mniej składanym stoliku, popijał aromatycznie pachnącą kawkę. Na zapraszający gest Kłakusa GejEs wygodnie rozsiadł się na drugim krzesełku i skorzystał z hojnie oferowanej porannej kawy.
- Z tą połoniną, to Ty tak serio? – siorbnął znad kubka łyczek znakomitej Kłakowskiej kawy
- No wiesz, bez napinki. W końcu wyjazd jest rekreacyjny. Ale jakby tak po drodze jakaś się trafiła, to…No, przecież nie będziesz gejowatym esem. Nie? – przepił KOLEGA
- Ale wiesz, że po powrocie sprzedaje GS-a? Trochę słabo jakbym musiał go najpierw ponaprawiać. Nie? A po za tym, to patrz – w tym miejscu wyciągnął Umowę Koalicyjną – Pamiętasz? Podpisałeś?
- No weź nie marudź u nas w Kłakowie, umowy, podpisuje się po to, żeby je zrywać. Zresztą, po co Ty się nakręcasz na zapas. Spoko, wiem co jest, będzie dobrze. – Może i będzie, pomyślał GejEs i zamilkł.
Chwilę, jeszcze, pili kawę w milczeniu, rozglądając się dokoła. Drogą, co jakiś czas przejeżdżał sprzęt komunikacyjny produkcji radzieckiej. Za każdym razem, przejazdowi samochodu towarzyszył dźwięk klaksonu i widok podniesionej, w geście pozdrowienia, ręki. Ten zwyczaj , przypadł im do gustu i chętnie brali w nim udział pozdrawiając, pozdrawiających.

Wredny, czarny, mały i schowany gdzieś w krzakach, sędzia startowy odpalił pistolet hukowy. Kłakus, zerwał się i zaczął w tempie pakować swój dobytek. GejEsowi nie pozostało nic innego jak stanąć do nierównej walki. Gdy, w pocie czoła i nerwowych ruchach, rozkładał swoją wuderwaffe, czyli jednowarstwowy namiot, mimowolnie rzucił okiem na Rafała. Po prysznicu, stoliku, pracach wodno – kanalizacyjnych, śladu nie było. A ubrany, w ciuchy motocyklowe Kłakus, kończył domykanie kufrów. Znowu było jak zwykle.
Gdy, wreszcie, gotowy do drogi GejEs ,odpalił sprzęt, Rafał, po dokonaniu objazdu polany i bliższych okolic, czekał już niecierpliwie na drodze. Pojechali
trzykawki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem