Do Rumunii dojeżdżam przez Bułgarię, gdzie pierwszy raz podczas odprawy celnej sprawdzają mi kufry. Moim celem jest przejechanie trasy Transforgarskiej i Transalpiny. Już na początku legendarnej 7C pojawiają się bardzo przyjemne winkle. Ruch jest niewielki, więc mogę bawić się aż do kresu umiejętności. Na całej trasie asfalt jest dobrej jakości. Spodziewałem się większej wspinaczki, jednak nawet na przełomie jest łatwo. Na kilka km od szczytu pojawia się bardzo dużo zakrętów (słynny podjazd), przejeżdżam przez kilka zadaszeń chroniących od spadających odłamków skalnych. Ruszam na Transalpine. Ta trasa podoba mi się bardziej, tutaj już są strome podjazdy. Ruch pozostaje bez zmian. Przez większość czasu jest mi zimno. Cała droga ma ok. 130 km , a pod koniec spotykam polską ekipę na turystykach. W końcu opuszczam Rumunię, lecz droga jest bardzo męcząca- w niektórych miejscach kilometrowe korki, na które składają się praktycznie same tiry. Ze wszystkich państw, przez które przejechałem, to właśnie tutaj kierowcy najczęściej mnie przepuszczają.
Do Polski wracam przez Węgry, Słowację i Czechy, gdzie na 400 km od celu ponownie pęka mi linka sprzęgła. Sytuacje ratuje młody Czech, który pomaga mi prowizorycznie naprawić usterkę. Po 39 dniach, 11 719 kilometrach moja podróż dobiega końca. Teraz pozostały już tylko wspomnienia i plany na kolejną przygodę.