Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.01.2013, 16:59   #32
grabbie
 
grabbie's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
grabbie jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
Domyślnie

DZIEŃ 5 - CZARNOGÓRA PŁONIE

Noc pod mandarynkami minęła bardzo spokojnie. Spałem jak kamień. Poranek jest chłodny ale to ten przyjemny, rześki chłód, kiedy wiesz, że w ciągu dnia temperatura i tak przekroczy 30 stopni Celsjusza. Poranna toaleta w lodowatej wodzie ostatecznie budzi mnie do życia. Poranna kawa na turystycznym gazie jest tu już tylko deserkiem i ucztą dla mojego podniebienia. Pakuję śpiwór, matkę do spania i już jestem gotowy do startu. Bardzo mi się spodobała opcja spania bez namiotu. Nie podejrzewam jeszcze, że za jakiś czas będę zmuszony spać bez niego . Szybko troczę manatki do motocykla, żegnam się z ludźmi z Polski, których poznałem wczoraj a w międzyczasie poznaję nowych Polaków. Młoda para z Wrocławia przyjechała tu samochodem pod namiot - bardzo sympatyczni i przemili ludzie. Nic to jednak, na koń wsiadłem i wyruszyłem dalej.



Kontynuuje jazdę drogą E65, która okrąża całą Bokę Kotorską. Można było wcześniej przepłynąć promem z Kamenari aby zaoszczędzić kilometrów lecz ja wybrałem dłuższą i bardziej malowniczą trasę. Toczę się powolutku wzdłuż zatoki, co chwilę robiąc zdjęcia. Powietrze jest jeszcze bardzo chłodne a słońca nie widać zza gór. Cała dolina zatoki wypełniona jest gęstym dymem, który w bezruchu wisi w powietrzu. Widoczność jest mocno ograniczona i nie da się w pełni upajać widokiem gór, które mnie otaczają. To chyba znak, że trzeba tu jeszcze będzie kiedyś wrócić.



Jadąc leniwie i niespiesznie docieram przed południem do Kotoru. Nie miałem bladego pojęcia o tej miejscowości. Zeszłego wieczoru dopiero poznani Polacy opowiedzieli, że warto się tu zatrzymać choćby na chwilę, że to piękne miejsce. Nie mylili się. W mojej skromnej ocenie Kotor to taki drugi Dubrownik. Pięknie zachowane stare miasto, otoczone zachowanymi w całości średniowiecznymi murami obronnymi. Różnica między Dubrownikiem a Kotorem polega na tym, że ten ostatni nie jest na wybrzeżu z widokiem na pełne morze a znajduje się w bardzo klimatycznej zatoce otoczony stromymi, surowymi, skalistymi górami. Przypomina to trochę fiordy w Norwegii. Boka Kotorska to taki najdalej na południe wysunięty fiord Europy.



Zostawiłem motocykl na parkingu przed główną bramą i wszedłem na starówkę. Tak jak w Dubowniku, uczucie podróży w czasie towarzyszy mi przez wszystkie metry przebyte wewnątrz starego miasta. Małe zwiedzanie zacząłem od piekarni, gdzie nabyłem słynny Burek i zajadałem się tym ze smakiem. Bardzo smaczna i syta przekąska. Następnie mała kawa w restauracji na jednym z placów i pocztówkowy szał do rodziny i znajomych w Polsce. Na sam koniec udałem się na wycieczkę na zabytkowe mury obronne, które wspinają się na wysoki na coś około 260m n.p.m. szczyt, sterczący tuż nad małym miasteczkiem. Na szczycie znajdują się ruiny Twierdzy Św. Jana. Cały kompleks fortyfikacji składa się z kilku, różnie prowadzących murów obronnych, wspinających się po bardzo stromym zboczu oraz twierdzy na szczycie góry. Nie było łatwo tam dojść, zwłaszcza w długich spodniach ale było warto. Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach.... gdyby tylko nie ten dym. Okazuje się również, że Kotor jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO i jest jednym z najlepiej zachowanych, średniowiecznych miast w południowo-wschodniej Europie.



Spociłem się na wylot tym całym chodzeniem. Jest już po południu i słońce zaczęło solidnie smalić. Zauroczony tym miejscem wyjeżdżam z Kotoru. Jest piekielnie gorąco i podobnie tłoczno. Ze zdwojoną uwagą przemierzam uliczki miasta w kierunku parku narodowego Lovocen.



W parku Lovocen znajduje się pewien góra, na którą można legalnie wjechać pojazdem. Jest to drugie co do wysokości wzniesienie w parku i ma wysokość 1657m n.p.m. czyli coś koło naszej Śnieżki w Karkonoszach. Na szczycie znajduje się mauzoleum Piotra II Njegosa, jednego z władców Czarnogóry. Do celu prowadzi bardzo kręta, stroma i piekielnie malownicza droga. Co chwilę przystaję żeby nacieszyć oczy i zrobić kilka zdjęć.



Tutaj czas na krótki spacer. Od parkingu do samego mauzoleum jest chyba ze 300 schodów. Wygląda na to, że jednak nie ma nic za darmo. Trzeba się trochę zmęczyć żeby podziwiać widoki z samego szczytu. Gdyby nie to, że Czarnogórę nękają w tym roku straszliwe pożary to pewnie byłoby stąd widać przynajmniej ćwierć tego kraju. Widoki są piękne i jest bardzo mało ludzi, co mi osobiście bardzo odpowiada.

Powoli zjeżdżam z gór. Po drodze kupuję w przydrożnym straganie miejscowy ser i suszone mięso. Kolacja dzisiaj będzie pierwsza klasa. Zjeżdżam tak górskimi drogami do Cetinje, administracyjnej stolicy Czarnogóry. Po drodze mijam wóz straży pożarnej, który z armatki gasi przydrożne zarośla. Parę kilometrów dalej jadę pomiędzy zaroślami, które płoną żywym ogniem. Nad tym wszystkim latają samoloty, które zrzucają wodę na tereny ogarnięte pożarem. Dopiero kilka dni później w telewizji dowiaduje się, że okolice Cetinje to region najbardziej dotknięty pożarami.



Stolicę mijam bez sentymentów. Jest strasznie gorąco, ruch jest bardzo intensywny a w powietrzu siwy dym. Nie jest to wymarzona sceneria na zwiedzanie czegokolwiek. Bez przystanku kieruje się z powrotem w kierunku wybrzeża. W centrum odnajduje drogę E60, na wylocie z miasta tankuję paliwo i cisnę tranzytem do Budvy.



Ostatni zjazd do morza jest pełen wspaniałych widoków. Kilkadziesiąt kilometrów wybrzeża wraz z turystycznymi miejscowościami jest jak na dłoni. Dojeżdżam nad samą wodę. Tu ponownie pojawia się sporych rozmiarów miasto i klimat turystyczno-jarmarczny. Chciałem zobaczyć Sveti Stefan i zobaczyłem. Na plaży, którą widać na zdjęciu leżaczek w pierwszym rzędzie kosztuje 30EUR za dzień! Jakaś masakra. Na samą wysepkę nie da się wejść. Wejścia pilnują strażnicy. Podobno jest to teraz jakiś super ekskluzywny kompleks wypoczynkowy dla super ekskluzywnych gości. Wszystko super ale to nie moja bajka.



Jadę dalej w tabunie turystów z całego świata w kierunku miejscowości Bar, który wydaj się być mało interesujący. Chciałem zobaczyć Stari Bar ale miałem już tej jazdy dość. Do tego ten dym, przez który daleko nie widać. W miejscowości Bar odbijam na mało wyraźną drogę nr ... nawet nie ma numeru :P. Wyjeżdżam z miasta przez jakieś osiedlowe dróżki, pomiędzy jednorodzinnymi domkami. Dróżka jest na mojej papierowej mapie ale w odnalezieniu jej bardzo pomaga mi gps. Wspinam się kiepskim asfaltem co raz wyżej i wyżej i oddalam się od miejskiego zgiełku i turystycznego badziewia. Jadę w góry, w kierunku miejscowości Virpazar i parku narodowego Jeziora Szkoderskiego. Jestem na drodze sam - jest pięknie .



Po kilkudziesięciu kilometrach górskiej, krętej i miejscami pozapadanej drogi docieram do Virpazar. Zatrzymuje się w tej malowniczej miejscowości na chwilę. Rozglądam się za miejscem do spania. Jest tu bardzo fajny klimat, który nieco psuje już trzeci nagabywacz, który wciska mi w ręce ulotki "zaprzyjaźnionego" hoteliku. W pewnym momencie odnajduje wzrokiem auto na tablicach z wrocka a chwilę później spotykam ponownie tę parę, którą poznałem w Morinj w Boce Kotorskiej. Gadamy chyba z godzinę, wymieniamy się przygodami i doświadczeniami. W końcu wymieniamy się też kontaktami. Może spotkamy się w Polsce na dobrym piwie. Ja ostatecznie decyduje się jechać dalej w stronę słynnych meandrów Jeziora Szkoderskiego.



Wznoszę się kolejnymi serpentynami ku górze. Za mną jezioro Szkoderskie w pełnej krasie a przede mną morze szczytów i wzniesień, pomiędzy które jezioro wcina się jęzorami swojej zarośniętej wody. Droga zrobiła się wąska na jeden samochód, do tego bardzo ciasne i częste zakręty i zarośla na poboczach sprawiają, że trzeba jechać bardzo powoli i ostrożnie. Zupełnie nie widać czy coś jedzie za zakrętem. Po kilkudziesięciu kilometrach docieram do winnicy, na skraju której znajduję miejscowego rolnika, sprzedającego swoje specjały. Gość sprawnie włada angielskim i już po chwili dowiaduje się, że facet prowadzi statystykę krajów, które odwiedziły to miejsce. Na stole stał taki ażurowy globus, do którego wrzucano szklane kulki - każda kulka oznaczała kraj. W tamtej chwili w globusie było aż 86! krajów z całego świata. Nawet Wietnam i Oman były na liście . Po miłej pogawędce zakupuję małą flaszeczkę wina Vranac, z tej właśnie winnicy i na pożegnanie dostaje jeszcze paczuszkę świeżych fig. Bardzo miłe spotkanie!. Jadę dalej już w zupełnej prawie ciemności. Dojeżdżam do miejscowości Rijeka Crnojevica. Według mojego poprzedniego rozmówcy mam tutaj szukać hoteliku w budynku z kamiennym mostem. Tak poznaje Ivana i jego hotelik.




Ivan ma dla mnie pokój za 15 Eur. Jestem tutaj sam. W ogóle miejscowość ma może 300m długości i znajduje się tutaj kilkanaście domów. Większą część miejscowości stanowi nadbrzeżny deptak z ogródkami licznych restauracyjek i kawiarni. Z tego miejsca mam zamiar wypożyczyć jutro kajak i popływać po jeziorze Szkoderskim. Póki co, zanim zrzuciłem graty dostałem od gospodarza zaproszenie na rakije. Zainstalowałem się w pokoju i po pewnym czasie ponownie zasiadłem z gospodarzem do stołu. Rozmawialiśmy przy miejscowym piwie o różnych sprawach, o życiu w tym miejscu i o historii tego hotelu, która jest niesamowicie ciekawa. Sam Ivan jest postacią, na podstawie której można by chyba niejedną książkę napisać. Późnym wieczorem odwiedzamy wspólnie Ivana przyjaciela, który prowadzi tawernę na końcu miejscowości. Tam dowiaduje się czym różni się dobra rakija od złej... oczywiście próbujemy obydwu... W pokoju znajduje się bardzo późno, walnąłem jeszcze winko zagryzając serem i suszonym mięsem - pycha!. Był to najprzyjemniejszy wieczór do tej pory. Idę spać.
grabbie jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem