Pomimo, że nikt tego nie czyta, będę kontynuował.
Spałem jeszcze jak borsuk, gdy poprzez majaki senne usłyszałem okrutny harmider na korytarzu. Po chwili wszystko ucichło. W momencie gdy moja świadomość znów zaczynała odchodzić w niebyt, ktoś zaczął szarpać klamkę naszego pokoju. Przebudziłem się na dobre ale kołdra nie chciała mnie wypuścić. Znowu cisza. Po jakiejś chwili szarpanie za klamkę powtórzyło się. No K...#$%*&, co jest! Ale mi się nie chce wstawać! Cisza. No, ucichło, jeszcze pół godziny lenistwa. Gdy tylko dokończyłem tę myśl – jeb, dup, i cisza. Zabrzmiało to jakby ktoś z kopa zaatakował nasze drzwi. Tego już mi wystarczyło. Wciągnąłem gatki, przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi. Do środka wpadła waliza, a druga stała na moim progu. Wychyliłem się, ale na korytarzu nie było nikogo prócz tobołów walających się pod drzwiami różnych pokoi. Kopniakiem przesunąłem walizy zalegające na moim progu, a że kopniak był wyjątkowo celny, poleciały na przeciwległą ścianę korytarza. Wróciłem do pokoju ale spanka to chyba już nie będzie. Zapodałem po jednej kropli wody na każde oko, bo dżentelmen nie wychodzi z pokoju bez toalety. Wciągnąłem szmaty i wybrałem się przywitać z moim rumakiem. Już na korytarzu doszły mnie odgłosy jak z karczmy w godzinach szczytu.
Doszedłem do końca korytarza, skręciłem w prawo, potem w prawo, jeszcze raz w prawo, przez dziedzińczyk.... .
Ach kurde to nie ten fim.
Więc, gdy doszedłem do końca korytarza i spojrzałem na hol główny, ... ale jaja. W holu stało ze czterdziestu rabinów. Gęsto, chłop przy chłopie i wszyscy na raz do siebie mówili. Wszyscy jak dwie krople wody. Długie czarne szaty (chałat) przepasane długim pasem, czarne buty, na głowie czarny kapelusz lub jarmółka. Wszyscy mieli długie brody i wystające spod nakrycia głowy kręcone pejsy.
Musiałem się przez nich jakoś przebić do wyjścia. Raz kozie śmierć, idę. Doszedłem do ludzkiej ściany, chrząknołem, rzekłem I’m sorry i chcę ruszać... . Na nic. Jak by mnie nie było. Nikt na mnie nie spojrzał. Nawet nie przestali rozmawiać.
Trzeba wprowadzić wariant B.
Prawa noga poszła do przodu, pierwszego złapałem (delikatnie) za bary i przesunąłem. Teraz lewa noga. Następny został potraktowany barkiem i dalej do przodu. Potem łokieć i znowu noga. Jak we śnie. Chyba byłem przezroczysty, i rzadki jak powietrze. Nikt na mnie nie spojrzał, nie przestawał mówić do swoich słuchaczy. Wyglądało to tak naturalnie jakby wichura spychała ich z miejsca na które po chwili wracali. Cała ta masa ludzka rozstępowała się pod wpływem moich kuksańców, a gdy przeszedłem, zstępowała się ponownie.
Miałem ruchy kota z nadwagą i po krótkiej chwili byłem po drugiej stronie. Odwróciłem się i z tej strony wyglądało to kłębowisko tak samo jak z tamtej. Macie fart, pomyślałem, że nie mam zbroi crosowej na sobie.
Wyjrzałem przed hotel. Na uliczce stały dwa autokary blokując całkowicie przejazd. Rumuni na daremnie trąbili z obu stron zablokowanej ulicy. Po chwili i tak zawracali szukając objazdu. Przed bocznym bagażnikiem autokaru leżały dwa worki z rozsypanym ziarnem i stało kilku żydów kłócąc się z kierowcą. Wzruszyłem ramionami i poszedłem na zaplecze hotelu do mojego mustanga. Pooglądałem, pomacałem, przesmarowałem łańcuch i ruszyłem z powrotem do pokoju. W holu było już nieco luźniej, a że miałem już wprawę w pokonywaniu takich przeszkód, poszło mi w miarę sprawnie. Pani moja była już gotowa na śniadanko które mieliśmy w cenie, więc nie tracąc czasu ruszamy oboje przez coraz luźniejszy hol do restauracji.
Tu znowu zonk ?! Sala wygląda nieco inaczej niż wczoraj. Na środku stoi wielki stół (poskładany z mniejszych, restauracyjnych), naokoło krzesła, w tym niektóre zajęte przez nowych gości w kapeluszach. Pod ścianą obok kuchni jest kilka stołów na których stoją parujące podgrzewacze i nie ma żadnych innych miejsc do siedzenia. Obsługi nigdzie nie widać, więc wbijam centralnie pod podgrzewacze. Podnoszę pokrywkę – trochę wody i trzy marchewki. Drugą i na plecach czuję uderzenie wzroku panów siedzących przy stole. Jednak nie jestem przezroczysty. Zauważyli mnie. W drugim też były jakieś jarzyny w wodzie. Już wiedziałem, że tu nie dla mnie to koszerne jedzonko. Z kuchni wychyliła się jakaś młoda dziewoja z obsługi. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo śmiejąc się pod nosem. Mrugnięcie należało odwzajemnić, co uczyniłem, i co nie uszło uwadze mojej drugiej połówki. Panienka podeszła i poprosiła nas wyjątkowo, do baru obok hotelu na śniadanie. Klimaty w barze zdecydowanie bardziej nam pasowały. Śniadanko było dobre, zresztą tak jak kawa i ciacho. W sumie zeszło nam ze czterdzieści minut. Pora ruszać do pokoju, pakować się i w drogę. Wychodzimy i kierując się do pokoju przechodzimy przez pusty już hol.
Dobrze, że się za bardzo nie napędziliśmy bo przed klatką ABSy zagrały. Tym razem ludzki mur zablokował klatkę schodową. Dodatkowo mur był w trakcie modłów, więc cały zwrócony w stronę Jerozolimy. My byliśmy jeszcze dalej od Jeruzalem więc teraz mogliśmy podziwiać ich z tyłu. Z ich strony widok na Jerozolime kończył się schodami i kawałkiem muru z niedużym lustrem. Modlitwa do lustra (z mojego punktu widzenia) wyglądała dość dziwnie. Innego przejścia nie było, więc starając się jak najmniej przeszkadzać, prześlizgnęliśmy się do schodów i do swojego pokoju. Szybkie pakowanie i co teraz? Jak przejdziemy z kuframi, kaskami, workiem i namiotem przez „ich świątynię”. Co robić? Głęboki oddech i jak gdyby nigdy nic ruszamy. Panowie jednak skupieni na modlitwie znowu nas nie zauważali więc poszło gładko.
Z uwagi na szacunek dla ludzi i ich religii odpuściłem sobie robienie zdjęć. Dlatego pozwalam sobie zamieścić kilka fotek z internetu. Oczywiście dla oddania klimatu i moich emocji.
Na dole szybkie objuczenie rumaka i w drogę...... cdn.