Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.01.2013, 20:43   #35
grabbie
 
grabbie's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
grabbie jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
Domyślnie

DZIEŃ 6 - DURMITOR WITA

Budzę się jeszcze przed 6 rano. Nie mogę już dłużej spać. Moc już zdobytych wrażeń i ciekawość następnych wyciąga mnie z łóżka migiem - nie do pomyślenia, gdy trzeba iść do pracy. Mój pokoik ma mały balkon nad wejściem do budynku. Wypełzam na chłód poranka i ogarniam otoczenie zaspanymi oczyskami. Jak okiem sięgnąć, wszędzie dym. Jest chyba jeszcze gorzej niż wczoraj. Wschodzące słońce ledwie tli się czerwienią zza chmur płonących zboczy. Czuje się trochę nieswojo. Człowiek ma wrażenie jakby dookoła był wielki pożar i nie do końca byłoby wiadomo czy uda się stąd wydostać.



Mój gospodarz już się krząta na dole. Zszedłem do knajpki i dostałem porcję pysznej kawy. Siedzimy tak z Ivanem i dalej gawędzimy. Oglądam fotki na jego komórce. Okazuje się, że 3 lata temu była tu olbrzymia powódź. Woda sięgała do połowy okien parteru. Aż dziw, że udało się to tak szybko wyremontować. Po półgodzinie pojawia się również małżonka gospodarza i zamawiam pyszne śniadanko. Konsumpcję uskuteczniam na piętrze, gdzie znajduje się specyficzny korytarzo-taras. Niby pomieszczenie, bo wchodzi się stąd do pokoi ale nie ma okna, jest tylko drewniana balustrada. Jest też malowniczy widoczek na stary most i nabrzeże miejscowości.



Po śniadaniu idę na krótki spacer, żeby obejrzeć miasteczko za dnia. Rozeznaje również temat kajaczków ale właściciel sprzętu, który ma knajpę obok ponoć zapił ostro wczoraj i raczej tak wcześnie się nie pojawi. Nie wiadomo w ogóle czy przyjedzie. Dowiaduje się przy okazji, że alkohol to tutaj częsta rozrywka wśród młodych... ale takie zapijanie nudów. Poza sezonem jest tu naprawdę pusto. Część hotelików jest zamykana a dobytku pilnuje jedna zaufana osoba, która siedzi na miejscu, pilnuje i .... pije. Ivan obiecuje mi, że jak następnym razem do niego przyjadę do on już kupi swój kajak i będę mógł pływać za darmo. Ja za to obiecuję podrzucić mu kilka dobrych, polskich piw. Ivan lubi piwo .



Po krótkim spacerze, piję jeszcze jedną kawę, rozliczam się z gospodarzem i powoli zbieram graty. W czasie przemiłego pożegnania dostaję jeszcze butelkę wody mineralnej i małą flaszeczkę białego wina. Na etykiecie butelki widnieje rysunek starego mostu wraz z budynkiem hoteliku. Z uśmiechem na twarzy odpalam motocykl i ruszam w drogę.



Po kilkudziesięciu minutach powolnej jazdy docieram do słynnego "zakrętu" jeziora szkoderskiego. Pamiętam fotki z przewodników i innych relacji z tego miejsca. Moje warunki nie były tak fotogeniczne :P. To znak, że trzeba się tu jeszcze kiedyś pojawić. Jest niesamowicie cicho i pusto. Żadnych samochodów czy turystów. Ciszę przerywa jedynie bzycząca motoróweczka, którą ktoś w dole przecina zielony kożuch jeziora. Spędzam tu chwilę na spacer i fotki po czym kieruje się dalej w stronę Podgoricy. Docieram do drogi E80 i pędzę w kierunku miasta.



Podgorica jest największym miastem Czarnogóry i nie zachęca do zatrzymania się tu na dłużej. Jest tu spory ruch, wysoka temperatura i mnóstwo dymu w powietrzu. Wjazd i wyjazd z miasta odbywa się nudnymi prostymi, przy których każdy buduje jak chce, co chce i ile chce. Uroku nie dodają też spore ilości śmieci walające się tu i ówdzie przy drodze. Szybko odnajduje właściwe drogi w centrum i wyjeżdżam z miasta w kierunku północnym, drogą międzynarodową wzdłuż kanionu Morace. Mimo iż jest to tranzytowa i całkiem szybka trasa warto tędy przejechać.



Jadę tędy około 70km na północ. Początkowo jedzie się w stosunkowo płaskim terenie z widokiem na coraz to wyższe wzniesienia przed sobą. Z każdym kilometrem krajobraz zdaje się zawężać w poziomie i wypiętrzać w pionie. Pojawiają się krótkie tunele i coraz ciaśniejsze zakręty a ostatni odcinek jest po prostu obłędny. Droga prowadzi w bardzo ciasnym wąwozie o stromych, skalistych zboczach. Całości nie sposób ogarnąć wzrokiem. Na niebo patrzy się pionowo do góry i widać go naprawdę niewiele . Ruch jest tu dość spory i żwawy a na przydrożnych zatoczkach zatrzymują się samochody z turystami na pokładzie. W ostatnim momencie wyprzedzałem nawet dwa tiry.

Po następnych kilkunastu kilometrach, na jednym z pełnych nawrotów odbijam na północny wschód w podrzędną, górską drogę w kierunku miejscowości Savnik. Droga nawet nie ma numeru. Krajobraz zmienił się ze skalistych pionowych ścian w malownicze, zielone wzniesienia. Na bardziej odległych planach widać ostre i wysokie szczyty okolicznych gór. Jadę dnem doliny i wspinam się systematycznie ku górze. Miłym zaskoczeniem jest tu totalny brak ruchu samochodowego. Droga jest co prawda często brudna i w nie najlepszym stanie ale za to jestem praktycznie sam na drodze.



Po kilkunastu kilometrach robię przystanek. Miałem wrażenie, że w moim tylnym kole ubyło trochę powietrza i nie myliłem się. W ruch poszedł komresorek od ADVfactory a ja miałem przerwę na dokończenie suszonej szynki zakupionej wczoraj. Przepyszne drugie śniadanie . Jadę wyżej i wyżej w kierunku jakiejś przełęczy. W ostatnim momencie zaczynają się nawet serpentyny. Widoki robią się piękniejsze i perspektywa ciekawsza. Co kilkanaście metrów w pionie zatrzymuje się i robię zdjęcia. Dookoła żywego ducha! Po horyzont widzę tylko góry - żadnych miast i miejscowości. Piękny krajobraz.



Mijając najwyższy punkt tej asfaltowej drogi mignęła mi pewna szutrowa dróżka w lewo. Nie wytrzymałem. Szybko zawróciłem motocykl i zacząłem wspinać się szutrową drogą jeszcze wyżej. Kiedy wyjechałem z niskiego lasu na otwartą przestrzeń moim oczom ukazał się cudowny krajobraz. Wjechałem na jedną z polanek na dziko i zrobiłem przystanek żeby nacieszyć oczy tym widokiem. Nie miałem tego miejsca na mapie i dzisiaj żałuje, że wróciłem do asfaltu bo ta szutrowa ścieżka prowadziła jak się okazało na skróty do miejsca, do którego jechałem. Patrząc po googlach to skrót miałby dobre 30 km u podnóża szczytów o wysokości 1600 do nawet 2000m n.p.m.! Nie mogę teraz znieść tamtej decyzji.



Jak tak sobie siedziałem na wysuszonej słońcem trawie, gapiąc się na piętrzące się po horyzont okraszone skałami wzniesienia, z domu za mną wyszedł w moim kierunku miejscowy człowiek z trzema krowami. Ja, z przyzwyczajenia w naszych stronach, jestem pełen obaw bo chyba jeżdżę mu po pastwisku. Spokojnie wstaję, siadam na motocykl i odpalam. Zaczynam toczyć się z górki i widzę, że mój tubylec z daleka zaczyna machać ręką, żebym chyba nie jechał. Widzę, że zaczyna biec w moją stronę a gęba cieszy mu się od ucha do ucha. Zatrzymuje się, wyłączam sprzęt i czekam. Tak poznałem przesympatycznego pasterza, z którym gawędziłem 15 minut. Ja nie rozumiałem jego a on mnie. Na migi i inne bliżej nieokreślone gesty dowiaduje się, że tu od czterech miesięcy nie spadła ani kropla z nieba - stąd tyle pożarów. Staram się wytłumaczyć, że jadę do Durmitoru, że jestem z Polski itp itd. Na koniec z uśmiechem ściskam zmęczoną pracą dłoń uśmiechniętego jegomościa i ruszam dalej. Nie wiem czemu ruszyłem z powrotem do asfaltu.



Droga szybko zaczyna sprowadzać mnie w dół. Mijam jakąś wioseczkę, w której widok motocykla zrobił jakieś dziwnie ogromne poruszenie pośród podsklepowej społeczności.. Być może byłem jakąś atrakcją w tym miesiącu. Przy drodze znajduję punkt widokowy, z którego widzę w dole miejscowość Savnik. Zjeżdżam serpentynami do miasteczka, tankuję paliwo i robię mała przerwę na wystudzenie. Jest bardzo gorąco. Rzeka płynąca przez tę miejscowość jest przeraźliwie czysta i mieni się cudownym turkusowym kolorem. Tutaj zaczynam poszukiwania drogi, która wg mapy ma być gruntowa i wiedzie w kierunku kanionu jeziora Pivskiego ale po jego prawej stronie. Chciałem uniknąć nadkładania asfaltowej drogi i jechania do Pivy tradycyjnie drogą E762 od południa. Wg papierowej mapy wszystko było możliwe więc spróbowałem.



Z Savnika wyjeżdżam idealnym asfaltem trasy R5 na północ. Dziwnie się czuje pędząc 120km/h po tylu kilometrach nierównej i krętej wyrypy. Po niecałych 2 kilometrach skręcam w lewo. Nie do końca pewny wybranej drogi trafiam na ciekawy kemping z domkami z kamienia. Jadę dalej, mijam malownicze kotlinki z jeziorami i na rozwidleniu skręcam w lewo. Wg gpsa jadę dobrze i przede mną będzie miejscowość Duzi.



Początkowo wąska droga prowadzi przez teren płaskowyżu, następnie wspina się nieco i przybliża na skraj wąwozu rzeki Bukovica. Sądząc po wcześniejszych znakach jest tu mały ośrodek raftingu a na odcinku dobrych kilkunastu kilometrów bezpośrednio przy rzece nie ma żadnej drogi. Bukovica wpada później do jeziora Pivskiego. Miejscami droga znajduje się około 400 m ponad lustrem rzeki! Widoki są niesamowite mimo iż charakter wąwozu nie pozwala zobaczyć samej rzeki na jego dnie. Po kilkunastu kilometrach asfalt się kończy i zaczyna się zabawa .



Jadę dalej bardzo niewyraźną drogą. Chyba nikt dawno tędy nie jechał. Jest dziko, pusto i bardzo gorąco. Dróżka jest bardzo kręta i co chwila prowadzi raz stromo w dół żeby później równie stromo piać się w górę. Nawierzchnia bardzo szybko się zmienia z bardzo nierównych i luźnych podjazdów i zjazdów na ubite i czasem zawilgocone zacienione płaskie odcinki. Jadę na stojąco i dość szybko się męczę. Pod kurtka jest sauna.



Po prawie godzinnej jeździe docieram do jaśniejszej, szutrowej nawierzchni. Kierunek drogi zaczyna stale prowadzić w dół. Czuję, że niedługo dotrę do celu. Nagle moim oczom ukazuje się gość który prowadzi rower. Jest sam. Wyraźnie gęba nietutejsza. Ja jadę w dół, on idzie pod górę. Zatrzymuje się i witam z rowerzystą. Okazuje się, że facet jest z Niemiec, przyleciał z rowerem do Belgradu i jeździ sobie. Ma mały plecaczek na sobie i mały, jeden! pakunek na bagażniku. Żadnych sakw, worów itp.
- Znasz drogę którą jedziesz? Będziesz miał tu jeszcze ze 20km i się trochę pogorszy - mówię do niego.
- Wiem wiem, jadę takimi drogami od Zablijaka - odparł i rozbroił mnie tym.
- Aaa... to masz wodę? starczy Ci? Jest 37 stopni a po drodze cienia niewiele. Mam zapas wody, mogę Ci dać całą butelkę.
- Nie nie...dzięki. Za dużo ciężaru.... ale jakbym mógł się napić to byłoby świetnie.
Podaję towarzyszowi butelkę i po chwili dalej pytam (plecak miał niewiele większy od camelbaga):
- Może chcesz czekolady? albo prowiant jakiś, mam co nieco.
- Nie nie - odpiera z uśmiechem - mam też czekoladę ale jest pitna w takich warunkach
Śmiejemy się przez chwilę. Stałem z nim i rozmawialiśmy przez dobre 20 minut. Żegnamy się z uśmiechem, życząc szczęśliwej podróży i każdy rusza w swoją stronę. Jestem pełen podziwu dla gościa.



Szutrową drogą zjeżdżam po stromych zboczach do jakiejś miejscowości. Zaczyna się asfalt. Po pewnym czasie moim oczom ukazuje się kolejny głęboki wąwóz i turkusowe lustro jeziora Pivskiego. Dojechałem bez problemu i był to jak do tej pory najciekawszy odcinek w Czarnogórze.



Jadę na samo dno ale jak się okazuje stąd nie ma drogi wzdłuż jeziora. Muszę się wdrapać na szczyt drugiego brzegu, wpiąć w drogę E762 i dopiero po kilku kilometrach docieram do słynnego mostu. Poziom wody jest bardzo niski. Jadę prawym brzegiem drogą po przecinaną licznymi tunelami. Chcę zobaczyć tamę na końcu jeziora.



Po drugiej stronie tamy też jest droga. Wg mojej papierowej mapy dałoby się okrążyć drugą stroną jezioro i wrócić do miejscowości Pluźine na południu zbiornika. Przejeżdżam na drugą stronę i próbuję. Po kilku kilometrach jazdy drogą, na którą spadają skały z palących się nade mną terenów docieram do małej wioski. Tu droga się kończy i nie widzę szans na kontynuację jazdy. Jest mała ścieżka ale to nie na mój motocykl. Wracam.



Odbijam na Żablijak i jadę plątaniną zakrętów i tuneli wysoko w górę. Po drodze odbijam na słynnym skrzyżowaniu w "tunelu z dziurką". Widoki zapierają dech w piersiach.



Wydostaje się z wąwozu i powoli wjeżdżam do parku narodowego Durmitor. Jest pięknie. Okolica dzika a przestrzenie puste. Dookoła tylko natura i góry. Jadę cieniutka i krętą dróżką co raz wyżej i wyżej. Banan na twarzy to mało powiedziane. Z kilometra na kilometr z krajobrazu znikają nieliczne drzewka i robi się co raz bardziej księżycowo.



Ku mojemu niezadowoleniu w powietrzu stale unoszą się spore ilości dymu co ogranicza znacznie widoczność. Jednak w pewnych momentach, przy zachodzącym czerwonym słońcu obserwuje się pewien magiczny i niespotykany klimat.



Na przełęczy robię mały odpoczynek na czekoladę. Wychodzę też nieco wyżej żeby choć chwilę podziwiać to wszystko z troszkę innej perspektywy. Jest zimno i wietrznie ale z mojej gęby uśmiech nie znika choćby na chwilę. Na oglądałem się tego mnóstwo w internecie, w przewodnikach i w relacjach innych... Teraz stoję tu sam i z ogromną radością trochę temu wszystkiemu nie dowierzam. Mógłby mnie ktoś uszczypnąć .



Zjeżdżam w stronę Żablijaka. Dojeżdżając do tej turystycznej miejscowości mijam masę domków rodem z podhala z lat 70tych. Na względnie płaskim terenie sterczą trzy i cztero-piętrowe chałupy o bardzo stromych dachach. Każdy domek inny, każdy kryty innym materiałem, jeden stoi bliżej, drugi dalej, trzeci pod kątem. Taki niezbyt malowniczy bałagan. W centrum Żablijaka odnajduję w knajpie parę z Polski. Przyjechali na TDM 900. Jemy wspólnie obiad. Pytam ich o pola namiotowe. Na samym końcu miejscowości tuż przy wejściu na szlak nad jezioro Crno odnajduje malowniczo położone pole namiotowe. Piękne położenie i cudowny widok na góry przeważają - zostaje. Rozkładam namiot tuż przy domu gospodarza, od niego też załatwiam miejscowe piwko. Po jakimś czasie przyjeżdża kolejna para z Polski, tym razem samochodem. Gadamy wspólnie pół nocy, po czym kładę się spać. Nie spodziewałem się, że cokolwiek złego może mi się tutaj przytrafić. Myliłem się.
grabbie jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem