Następnie drogą, na której przez 120 km przez pustynię prawie nie było zakrętów osiągamy Palmyrę.
Załącznik 1836
Bierzemy dwupokojowy olbrzymi apartament ze śniadaniem i miłą rodzinną atmosferą w cenie w pierwszym hoteliku przy wjeździe do miasta.
Palmyra to sztandarowy zabytek w Syrii i niestety nieco komercyjny ale na pewno wart zobaczenia. Po krótkiej chwili wahania, zwiedzamy go motocyklami ośmieleni widokiem tubylców przemykających pośród antycznych kolumn swoimi pierdzipędami.
Załącznik 1837
Załącznik 1838
Załącznik 1839
Palmyra, początkowo niewielka oaza, w 3 wieku n.e. pod rządami Królowej Zenobii, wykorzystując słabość Rzymu, stała się wielką potęgą i opanowała cały Bliski Wschód. Dopiero legiony cesarza Aureliana pokonały armię Palmyry, Zenobię wzięły do niewoli a samo miasto spaliły.
Podziwiamy to co zostało ze wspaniałego miasta a po południu kierujemy się w stronę Damaszku.
Załącznik 1840
Po drodze wstępujemy do kawiarni na środku pustyni o szumnej nazwie Bagdad Cafe gdzie właściciel pokazuje nam jak mieszkają Beduini i ubiera mnie w tradycyjny arabski strój.
Załącznik 1841
Załącznik 1842
Załącznik 1845
Przed Damaszkiem wstępujemy do chrześcijańskiego miasteczka Malula o ciekawej zabudowie przypominającej nieco pueblo a mieszkańcy posługują się ponoć językiem staroaramejskim. Nam język ten próbowały zademonstrować dzieciaki ale ponieważ chciały za to pieniądze więc zostały pogonione kijami.
Załącznik 1843
Załącznik 1844
Mnie w z Maluli w pamięci najbardziej utkwiła budka z wszelakiej maści alkoholami – rzecz to niezwykła w kraju muzułmańskim a szczególnie w czasie ramadanu. Ucieszyłem się niepomiernie z widoku tej oazy albowiem z niewielką pomocą towarzyszy podróży zapasy najepki uległy całkowitemu wysuszeniu.
Tak więc, ponieważ budka nie była na szczęście pustynnym mirażem, skwapliwie nabyłem drogą kupna flaszkę poczciwego Johny Walkera. Potem okazało się, że miał smak i zapach pomadki starej i upadłej kobiety – mam nadzieję, że potraficie sobie to wyobrazić i piliśmy ją w skrajnej potrzebie i tylko leczniczo przez cały następny tydzień.
Aha, żeby była jasność, to Piotr nie wypił z tego nawet łyczka bo…wiadomo.
Damaszek chcieliśmy ominąć wielkim łukiem ale się nie udało i na jednej z ulic po której szaleli syryjscy kierowcy – wariaci, Piotr zostaje stuknięty przez jednego z pomylonych poganiaczy wielbłądów, któremu zachciało się zostać kierowcą taksówki. Na szczęście oprócz wygiętej tablicy rejestracyjnej nic się nie stało i blady ze strachu kierowca starej Dacii odzyskuje naturalną barwę twarzy.
Późnym wieczorem docieramy do Bosry z perspektywą wynajęcia jakiegoś hoteliku i porannego zwiedzenia bazaltowego amfiteatru.
Niestety w mieście egzystował tylko jeden mega wypasiony hotel i jako monopolista podyktował takie ceny ( jak pamiętam było to 150 Euro za pokój ) , że pomimo zmęczenia uśmialiśmy się z Piotrem serdecznie. Władca Recepcji zadzwonił jeszcze łaskawie do jakiegoś Big Bossa i ten obniżył cenę do 130 Euro i to miała być cena ostateczna i nie negocjowalna. W związku z tym, że hotel świecił pustkami – pożyczyliśmy obsłudze i bossom powodzenia w biznesie i udaliśmy się na granicę syryjsko – jordańską w celu poszukania tańszego lokum.
I rzeczywiście śpimy w hoteliku na granicy za 27$ za pokój z widokiem na zasyfione nieużytki.
I tu uwaga natury ogólnej. Syryjczycy ( jeśli nie siadają za kierownicę ) to bardzo mili uczynni i uprzejmi ludzie a przy tym bardzo domyci i chodzący w nienagannie czystych galabijach lub europejskich ubiorach. Niestety jeśli nie zaczną sprzątać swojego otoczenia to za 10 lat będą poruszać się niezłymi asfaltami w tunelach pośród śmieci, których większość to torby foliowe, niestety.