JORDANIA, CZYLI – PODRÓŻE KSZTAŁCĄ
Granicę, mimo arabskiego typowego rozgardiaszu, pokonujemy w miarę sprawnie i udajemy się do Umm Qays ( Gadara ) aby odwiedzić ruiny jednego z miast Dekapolis – czyli ligi skupiającej wolne, rzymsko - greckie ośrodki handlowe.
Załącznik 1858
Ruiny, mimo pięknego widoku na Jezioro Galilejskie po izraelskiej stronie, nas nie powalają, niestety spotykamy się po raz pierwszy z pazernością Jordańczyków, traktujących turystów jak chodzące portfele, z których należy wyłuskać jak najwięcej kasiory.
Oto „ biznesmen” w supermarkecie, który mieści się pod parasolem, winszuje sobie za kawę i dwie małe wody 4 JD czyli w przybliżeniu 4 Euro. Pytam, ile w takim razie za kawę? Jeden JD ( turystom nie podaje się ceny w dinarach i filach, po prostu cenę się zawyża do pełnego dinara ). Ponieważ kawę już wypijam, więc płacę tego dinara i oddaję mu wodę. Nie jest zadowolony.
Przez cały pobyt w Jordanii tylko raz w sklepie spożywczym w Akabie sprzedawca policzył nam uczciwą, i nawet nie zaokrągloną cenę za towar. Na pytanie czemu zawdzięczamy taką wspaniałomyślność, pada odpowiedź – bo jest ramadan…
Podróże kształcą.
Tego samego dnia zwiedzamy następne miasto Dekapolis – Jerash, gdzie dostaję biegunki i zostaję opieprzony przez jakiegoś ortodoksa, że palę faję – a przecież jest ramadan. Zbywam go wzruszeniem ramionami i uprzejmym – wal się na ryj.
Załącznik 1859
Załącznik 1870
Chyba zacznę się skracać, bo coś za długie to opowiadanie wyjdzie a tu jeszcze cały Izrael przed nami.
A więc trochę więcej zdjęć i mniej pisania.
W Pelli wynajmujemy pokój w hotelu, którego właściciel ostrzega nas przed jak się wyraża „ kids” w pobliskiej wiosce, w której chcemy coś zjeść. Kids, okazują się młodocianymi bandytami, którzy całymi chmarami wyłaniają się z wiejskich lepianek i usiłują zerwać nasze bagaże z motocykli, urywają nam biało – czerwoną a na końcu obrzucają nas pomidorami. Salwujemy się haniebną ucieczką ale naprawdę nie było śmiesznie.
Byłoby lepiej, gdyby Miłościwie Panujący zrezygnował z pokazu siły w postaci licznych umundurowanych i uzbrojonych po zęby patroli wojskowych na drogach w okolicy Wzgórz Golan, gdzie podczas sprawdzania dokumentów, szczeniak w mundurze mierzy do ciebie z wielkokalibrowego działka umieszczonego na transporterze, na korzyść większej ilości policji w wioskach, trzymającej w ryzach swoich włościan. Za karę odpuszczamy sobie zwiedzanie Pelli, poza tym mamy już trochę dość łażenia po ruinach.
Takie same „ kids” próbują później obrzucać nas kamieniami na Drodze Królewskiej.
Na przedmieściach Ammanu spotykamy młodego człowieka w mundurze armii jordańskiej, jak się później okazuje lekarza okrętowego, którego ojciec jest Jordańczykiem a matka Rosjanką. Zaprasza nas na kawę do siebie do domu gdzie poznajemy rodziców i żali się, że źle mu się żyje w Jordanii, wewnątrz czuje się Rosjaninem i prędzej czy później wyprowadzi się do Matuszki Rosiji. Nie podzielam jego optymizmu co do nowej ojczyzny ale oczywiście nie mówię mu tego.
Załącznik 1860
Piotr nie czuje się dobrze ale na szczęście odwiedzamy Baptist Site – miejsce gdzie prawdopodobnie odbył się chrzest Chrystusa.
Piotr myje ręce w cudownej misie z prawdopodobnie cudownie uzdrawiającą wodą i tak jakby czuł się lepiej.
Załącznik 1861
Stąd już tylko mały skok do Morza Martwego.
Kąpiel jest może mało przyjemnym ale ciekawym doświadczeniem. Zanurzamy się w gęstej, oleistej solance, starając się nie zamoczyć twarzy, a już na pewno oczu. Wyporność wody jest taka, że kiedy nie dotyka się stopami dna to ma się wodę na poziomie piersi.
Po kąpieli konieczny jest prysznic no i nie można oczywiście mieć żadnych ran ani zadrapań.
Przy okazji czujemy się obywatelami lepszej kategorii bo za wstęp na plażę płacimy 7 JD a Jordańczycy 4 JD
Śpimy w Madabie. Następnego dnia wjeżdżamy na górę Nebo. Z niej to biblijny Mojżesz miał zobaczyć Ziemię Obiecaną, do której jednak nie było mu dane wkroczyć z plemionami izraelskimi.
Załącznik 1862
Odwiedzamy zamek krzyżowców w Keraku, którego ostatni komendant – wesołek Renauld de Chatillon kazał strącać skazańców z murów w dolinę, uprzednio zabiwszy im głowę w drewnianą skrzynkę aby nie stracili świadomości podczas powolnego umierania. Sam Renauld traci życie z rozkazu Saladyna po klęsce krzyżowców w bitwie pod Hittin w lipcu 1187r.
Fotografie zrobione przez nas w kanionie Wadi Mujib nie oddają jego ogromu i piękna. Polecam podjechać tam sobie w wolnej chwili i zobaczyć to na własne oczy.
Załącznik 1863
Załącznik 1871
14 września docieramy do Wadi Musa aby następnego z przemiłym polskim przewodnikiem, który pozwala podpiąć się do swojej grupy, zwiedzić Petrę.
No co ja tu będę opowiadał – niech przemówią fotografie.
Załącznik 1864
Załącznik 1865
Załącznik 1866
Załącznik 1873
Załącznik 1874
W Petrze, choć to prawie niemożliwe robi się jeszcze goręcej więc spoceni i brudni ruszamy na podbój pustyni Wadi Rum.
Niestety zatrzymuje nas młody ale niestety już skorumpowany policjant z patrolu jordańskiej drogówki i nie pokazując niczego co przypominałoby radar proponuje nam opłatę w wysokości 15 JD per capita. Dla świętego spokoju, mimo protestów Piotra, decyduję się uszczuplić swoje zasoby dinarowe ale żądam pokwitowania a Piotr robi w tym czasie zdjęcia radiowozu aby wysłać je do Króla Abdullaha II ze skargą. O dziwo pomaga !!! Niedoszły łapówkarz po naradzie ze starszyzną w radiowozie oddaje pieniądze a pozostali pokazują jakiś gest. Tylko nie wiem czy było to „good luck” czy też „fuck off & drive to hell as fast as You can”. Oceńcie to sami.
Załącznik 1875
Co nie udało się policjantom, udało się czarnemu potomkowi Nabatejczyków w Wadi Rum. Kroi nas po 70 JD na łba za wątpliwej wygody namiot na pustyni, bez kolacji, bez możliwości umycia się, mizerne śniadanie i trzygodzinną przejażdżkę po pustyni, podczas której niemiłosiernie poobijał nasze kufry, podróżujące w tylnej części dychawicznego dżipa.
Podróże kształcą.
Załącznik 1867
Załącznik 1868
Umordowani i brudni docieramy do Akaby aby nieco odpocząć ale tu znowu walą nas w łeb cenami w Royal Diving Club ( 110 JD za noc ).
Załącznik 1876
Za pomocą usłużnego taksówkarza który, nota bene, zdarł z nas jak szoferak ze słupka na Okęciu zmieniamy słowo „Royal” na „Bedouin” w nazwie hotelu i od razu jest lepiej ( 20 JD za osobę ze śniadaniem i kolacją ).
Załącznik 1869
Załącznik 1879
Niewątpliwą atrakcją owego hotelu był basen oraz recepcjonistka pochodzenia libańskiego w wieku dojrzałym ale jeszcze całkiem teges… która, ilekroć zażywałem wieczornej kąpieli, siadywała przy stoliku na skraju basenu i pod osłoną tegoż stolika rozsuwała nogi abym mógł dojrzeć zarysy kształtnych ud…a może i nieco głębiej.
Ośmielony paroma głębszymi tej wstrętnej whisky, co to o niej wcześniej pisałem, zaproponowałem jej, że ją być może odwiozę po pracy do domu na moim stalowym rumaku, czym urzeczona odrzekła, że nie trzeba albowiem ona mieszka w domku obok i podała mi numer owego.
Już, już witałem się z gąską kiedy zmroziło mnie spojrzenie Piotra, które w całkiem jasny sposób przekazywało tę oto niebanalną myśl – „ zastanów się co robisz idioto !!!”
Pomogło.
A rano, tak na zimno i trzeźwo stwierdziłem, że chyba miał rację ( wersja dla żony oczywiście ).
Dama owa poza zaletami swego fizis, miała także niezaprzeczalne zalety umysłowe tzn. była biegła w podliczaniu rachunków, i chociaż czasem popełniała błędy, to zawsze na korzyść swojego szefa oraz podobno posługiwała się angielskim i hiszpańskim. Hiszpańskiego nie znam ale okazało się także, że nie znam anglo-libańskiego w wykonaniu tej Pani bo nic a nic nie rozumiałem co ona talking to me za wyjątkiem numeru domku, który mi podała. To zrozumiałem nawet po pijaku. Załamany, podzieliłem się tą smutna wiadomością z sympatycznymi Szwedami, którzy busem podróżowali do Cape Town a oni na to ze śmiechem, że nikt jej nie rozumie i wszyscy mieszkańcy hotelu słuchając jej angielszczyzny, świetnie się bawią.
W Akabie, choć to prawie niemożliwe, jest jeszcze goręcej niż w Aleppo i w Petrze i między 11,00 a mniej więcej 19,00 po prostu nie da się żyć. Wieczorami jeździmy do oddalonego o 20km centrum ale powietrze wciąż jest gorące i nie daje wytchnienia.
W sklepie jubilerskim, gdzie kupujemy jakieś zegarki ( Akaba jest strefą bezcłową ) przy towarzyszącej targowaniu się, nieodłącznej kawie, sprzedawca informuje nas, że tu na motocyklach się nie jeździ bo jest za gorąco i Jordańczycy wolą poruszać się klimatyzowanymi autami.
Odnośnie strat własnych to Piotrowi kradną nie wiadomo po co olej silnikowy i szelki od plecaka a mnie wiatr lub ktoś złośliwy przewraca motocykl na płot i tracę szybę i lusterko.
Obaj mamy motocykle pomalowane w zielone kropki bo osioł jordański z obsługi hotelu malował właśnie na zielono hotelowe ogrodzenie.
Próbujemy podzidować nieco po plaży ale piasek jest za grząski a poza tym przeganiają nas miejscowi „gospodarze plaży”.
Załącznik 1877
Robimy trochę zdjęć na granicy jordansko-saudyjskiej.
Załącznik 1878
Odpoczywamy.
Wieczorkiem w dniu poprzedzającym nasz wjazd do Izraela pojawia się Kiub z Gajronem i gadamy sobie przy pifku o wrażeniach z podróży.
Ogólnie, to nasze wrażenia z kontaktów z Jordańczykami są złe i bardzo złe. Pomimo wyższego, niż w Syrii poziomu życia to wydaje się, że ulubioną rozrywką mieszkańców tego kraju jest łupienie turystów. I nie jest to tylko nasze odczucie.
Obiecujemy sobie z Piotrem, że po powrocie napiszemy o tym do Króla.
Załącznik 1872