Odcinek 8, czyli złego psa prędzej wilki zjedzą
Poranek. Wiosna, ciepło, słońce, chillout…o, jak ta kicia, Giulietta zdaje się jej było…
A to Giulio:
Poranne widoki z Panoramy na miasto i Erg Chebbi:
Ech, aż się nie chce ruszać… Ale droga wzywa…
Od dziś ekipa kierowców Dacii to Sambor + kontuzjowany Jasio, reszta na dwóch kółkach. Po burzy piaskowej ani śladu, w końcu piękna pogoda.
Jedziemy asfaltem do Alnif, obserwując do drodze efekty przedwczorajszej ulewy:
ciekawe, że na tym pustkowiu ktoś to sprząta, dzieci najczęściej...
i ładne widoczki dookoła:
Pierwszy na dziś odcinek do przejechania nie za długi, chyba niecałe 100 km
Asfalt świetny, więc zaczynam tęsknić za moją maszynką nr 2 , czyli Jagnięciną (bmw f650gs)
Ech, odkręciłabym na asfalcie… włączyła grzane manetki… schowała się za szybą… no i najważniejsze, nie bolała mnie aż tak końcówka pleców
Mam najsłabszy motocykl w ekipie, więc na asfaltach siłą rzeczy jadę najwolniej, nic tu nie wskóram.
Na szczęście bracia gieesowcy (jest chyba jakaś więź między właścicielami bmw

) polubili jakoś jazdę za mną (albo widok moich pleców?) i tak sobie we trójkę zamykamy peleton. A za nami Dacia.
Czasem jeszcze dołącza do nas Waldek:
Ooo, widzę moją zadartą trąbę w rogu zdjęcia. Błotnik za cholerę nie chce się odgiąć bardziej w dół, i zasłania pięknie lampę, ale to zauważę dopiero po zmroku
W Alnif przerwa na obiad (ja znów poszczę, wczorajszego wieczora mój żołądek ponownie powiedział dobitne: NIE!) oraz kolejne problemiki techniczne.
Tym razem zaginął prąd w DR Krzycha. Jeszcze nie wiadomo, czy to aku, czy to ładowanie…
Ponieważ ostatnio to głównie inni ujeżdżali moją DR, postanawiam się jej bliżej przyjrzeć. Nie podoba mi się jej łańcuch (co jest doskonale widoczne od czasu utraty osłony łańcucha, szlag by trafił).
Po Wilczo - Jagnięcych konsultacjach postanawiamy go przestawić aż o 3 ząbki. Najwyraźniej łańcuch kończy gwałtownie swój żywot. Oby dotrwał do końca...
Za Alnif zjeżdżamy z asfaltu na drogę do Ikniouln. Jechałam tamtędy w zeszłym roku, fajnie będzie porównać
Droga jest zupełnie przyzwoita i sunie za nami Dacia. Oczywiście odpowiednio wolniej. Myślę jednak, że właściciel wypożyczalni nie byłby zbytnio zadowolony
Droga wiedzie przez kilka wsi, jest ładnym szutrem, ma może ze trzy ostrzejsze kamieniste podjazdy, trochę serpentyn a na końcu kilka brodów (tych jesienią nie było). Wszystkiego góra 70-80 km,
No i nieskończona ilość pięknych widoków dookoła:
Wilczyca sunie:
A tu Jagna, za nią GS-Brothers i gdzieś tam w tyle Daćka
GS-y mają największe problemy na tym odcinku, niestety manewry 300kg maszyną nie są łatwe.
Bracia, przerażeni z początku faktem, że ich wymuskane beemki mogłyby zaliczyć jakiś upadek, zaciskają zęby i podnoszą maszyny...
Jak tylko stajemy w zasięgu wzroku wsi, to po pięciu minutach mamy tłum:
Oj, będą się kiedyś zakochiwać w takich oczkach:
A tu się pogubiliśmy w październiku, bo zamiast zawierzyć w drogowskaz, pojechaliśmy lepiej wyglądającą drogą… A tam czekały (w szczególności na Milenę i mnie) serpentyny z luźnego żwiru i kamieni. Które trzeba było pokonać dwa razy, bo droga okazała się niewłaściwa…
A należało skręcić w prawo:
teraz więc mocno się zastanawiamy na każdym rozjeździe, albo czekamy na Sambora…
Czasem na drodze leżą kamyczki, co właśnie oderwały się od skały, albo łacha piachu naniesiona przez spływającą wodę. Czasem ktoś lekko fika na piasku albo jakieś niespodziewanej skałce, ale to nic groźnego.
Ja, pomimo moich porannych tęsknot za Jagnięciną, jestem bardzo zadowolona z mojej DR. Kilka razy już obliczam w głowie trajektorię upadku, bo moto jest tak przechylone, że MUSI upaść, po czym jakimś cudem prostuję się, odbijam nogą, jadę dalej. Jagnięcina tak nie potrafi… Albo raczej: Jagna na Jagnięcinie tak nie potrafi
A tu taki „mały” kamyczek na drodze. Maciek zajął strategiczne stanowisko i czeka na przyjazd Dacii
chyba trzeba kamyczek odsunąć…
eeee, Daćka nie takie rzeczy w życiu omijała!
(szkoda, że na zdjęciu nie widać bieżnika tylnych opon. Miał mniej więcej 0,001 mm)
to suniemy dalej:
Jagna:
Jagna raz jeszcze (a co, polansuję się ciut)
GS-Brothers tradycyjnie za mną:
Wilczyca zwiedza pobocze:
Krzysiek:
A tu przedstwiciel FAT:
Waldek:
A tu daleko, daleko sunie duma rumuńskiej motoryzacji:
Kończą się górskie serpentyny i kamienie, zaczyna porządny szuter:
Zieleń najzieleńsza z możliwych, wiosenna (tak, tak, istnieje taka pora roku…)
Na koniec kilka wspomnianych już małych brodów. KTM ze zdziwienia aż kufer otworzył
Jak widać, dojeżdża tu także ogólnodostępna komunikacja wioskowa...
Za Ikniouln dobijamy do asfaltu (coś mi się kołacze, że jesienią jeszcze go nie było…)
Jest filmowy zachód słońca:
Lądujemy w Boumalne Dades, w ładnym pensjonacie, tradycyjna kolacja z tajinem w roli głównej.
Ostrożnie próbuję jeść, uff, żołądek jakoś przyswaja gotowane warzywa…
cdn…