Pisze się, a tymczasem...
W Tangerze trochę się gubimy... niestety tym razem, znowu nie mamy mapy na gpsa tylko jako taką papierową

Jeździmy po nigdy nie zamieszkanych dzielnicach bloków... Takie trochę slumsy, trochę squoty. W sumie to w całym Maroku co krok widać takie bloki lub zwykłe domy... budowane, budowane i nagle opuszczone. Dziwne.
Z miasta udaje się wyjechać dzięki pomocy przechodniów i kompasowi w Garminie

. To zatrzymywanie przechodniów nie było wcale łatwe. Podjeżdżając do nich, widzieli oni tylko czarnego mesia 190 jakich tam pełno, zaglądali do środka - tam ciemno. Przyglądali się bliżej i widzieli 3 białych oraz jednego tamtejszego... więc od razu startowali z wyjaśnianiem drogi do "tamtejszego" po arabsku. Biedny Hubert niestety ni w ząb nie kumał
Była juz noc, więc miejscówę na nocleg łatwo znaleźć nie było... rano wyglądała tak:
W nocy Rafał zamierzał jechać dalej tą drogą
Wyjechać pomógł nam nauczyciel fizyki wraz z ojcem, akurat przechodzili...
Zanim się zebraliśmy, my pomogliśmy wyjechać komuś innemu
Z Tangeru wyjeżdżaliśmy w jedynym słusznym kierunku

Już w Polsce słyszeliśmy o niesamowitej, typowo marokańskiej przyprawie... Ponoć poprawia smak KAŻDEJ potrawy

Musieliśmy ją znaleźć. Ponoć najłatwiej w okolicy miast Chefchouan i dalej na wschód (google patrzy to nie piszę gdzie

)
Podróż urozmaicały nam widoki znane już nam, z wycieczek z nie tak dalekiej przeszłości
Po kilku kilometrach w bardzo komfortowym wnętrzu naszego niemieckiego samochodu, dotarliśmy do "niebieskiego miasta" - Chefchouan. Jakkolwiek to się pisze.
Trochę niebieskie było, ale głównie to było deszczowe.
Tutaj konsumujemy tradycyjny marokański Tajin... notabene

chyba najlepszy podczas całej wycieczki.. a jeszcze nie doprawiany!!
Powiem szczerze... nasze poszukiwania okazały się banalnie proste. Być może jest to głupie i nieroztropne, oraz bardzo "turystyczne" ale daliśmy się skusić handlarzowi przypraw na małą wycieczkę kulturoznawczą w góry okalające to piękne miasto.
Zabraliśmy się w 6 w 190 i pojechaliśmy w chmury

Jechaliśmy takim terenem z którego niejeden właściciel (nawet!!) GSa by zawrócił bo zbyt hardcore

Tutaj ujawniła się pierwsza i ostatnia usterka mechaniczna w samochodzie... przestało działać wisko wiatraka i trzeba było zaimprowizować naprawę. Okazało się, że do naprawy wiska w Mercedesie-(Bęc) 190d 2.0 wystarczy komplet 5 dwugroszówek. Farmer i jego wspólnik byli pod wrażeniem.
Po długich wybojach dotarliśmy na miejsce
Za tymi drzwiami kryła się Bursztynowa Komnata północnej afryki
Pan był bardzo miły i w typowy sposób uraczył nas opowieścią o powstawaniu przypraw w tym rejonie świata...
Jakieś badylki...
Nie wiem... miska
Po całej tej szopce, okazało się że nie dysponujemy "spustem" zdolnym przetrawić ilości przypraw którymi "częstowali" nas miejscowi i zadowoliliśmy się byle zawiniątkiem. (Jakiego w sumie w polsce próżno szukać....)
Droga powrotna do miasta była już całkiem wesoła

Szybko udało się znaleźć hotelik za 5 Eu za łeb, nażarliśmy sie baranów, ponapijali wódki z miejscowymi. Wieczór był... smaczny
CDN...