Dzień 8, sobota
Koman > jezioro Koman/Fierze > Bajram Curri > Dolina Valbone > Krume > Kukes
Słońce przebija się przez niskie drzewka którymi obsadzony jest kemp, chciałoby się pospać dłużej ale prom nie będzie na nas czekał. Wyłazimy przed 8 z namiotu, montujemy jakieś śniadanie, szybkie poranne fotki, pakowanie i o 8:45 ruszamy w drogę, żegnając się z Marco.
Mijamy podstawę zapory wodnej - gigantyczna, potem krótki przejazd przez tunel i lądujemy na małym placyku, który jest "portem". Kilka busów, mała knajpka i tłumek ludzi - nie ma nic więcej - jedyna droga to prom albo powrót tunelem.
Około 9.00 przypływa "prom" - specjalnie piszę w cudzysłowie, bo to nie jest coś do czego przywykliśmy. Skrzyżowanie stalowej barki ze starym autobusem Setry - nawet nie pytam o kapoki ratunkowe i inne takie. Załadunek motongów jest trochę stresujący. Trzeba wepchnąć je po wąskiej desce tyłem na pokład, dobrze że ekipa pokładowych fachmanów robi to sprawnie i nasza pomoc jest raczej formalnością.
Podróż promem trwa 3 godziny, przebieramy się w lekkie ciuchy robiąc mały striptease na pokładzie. By dostać się do ciuchów muszę trochę poćwiczyć akrobatykę, skaczę z motonga na motong trzymając się rynienki dachowej na dachu autobusu - jak wpadnę do wody będzie niezły ubaw.
W końcu ok 9:20 ruszamy, nasza arka noego lekko dygocząc odpływa od brzegu. Zaczyna się orgia robienia zdjęć: skały, woda, kobiety i tak nontstop przez 3 godziny
A tak wygląda nasza amfibia w środku... ciekawe czy ma ABS
Na pokład może wejść podobno 10 motocykli, po 4 na każdej burcie i dwa na dziobie. W sumie to lepsze niż wożenie ludzi - za motonga biorą 22 euro, za człowieka tylko 2. Prom jest jedynym środkiem transportu do wielu osad, które po wybudowaniu zapory zostały odcięte od świata. Promem wożona jest żywność, potem transport zapewniają osiołki.
Aha, dziewczyny lubią gdy robi się im zdjęcia - mam wrażenie, że im więcej tym są bardziej szczęśliwe. Większość z nich świetnie mówi po Angielsku, pracują w Tiranie w kilku firmach (telco, energetyka, urząd statystyczny). Gadamy przez całą podróż, sporo dowiadujemy się jak się żyje w Albanii.
Valmira...
Irena...
Jeśli chcecie pozbawić się wrażliwości na piękno - jedzcie na ten prom, po trzech godzinach patrzenia na widokówki nic mnie już estetycznie nie ruszy, tak przynajmniej myślę, bo potem jednak mnie ruszyło
No dobra, jeszcze kila zdjęć dziewczyn...
Dobra, starczy - to jest forum motocyklowe a nie o pięknych dziewczynach... Potem były znowu skały, woda i chmurki i tak setki razy. Gdyby Szwajcaria była człowiekiem i widziała to co my, wpadła by w depresję i zadumę nad swoją brzydotą.
Dopływamy do "portu" w Fierze, teraz tylko wypakowanie kloców na brzeg i można jechać dalej. Na zdjęciach wyładunek wydaje się łatwy, jednak w realu lekko lekko marszczy poślady.
Jedziemy do Bajram Curii, małego miasteczka w którym odbywa się właśnie wiec wyborczy. Ulice zasłane ulotkami, plakaty na ścianach - ogólnie festyn i zabawa. Jemy jakieś mięsko, ale Barwinowi nie bardzo podchodzi - wali starym capem i... dobra, daruję wam moje skojarzenia.
Jedziemy do doliny Valbone, trochę szutrów, trochę asfaltów - ogólnie sporo kurzu i na początku widoki takie raczej średnie, ale z każdym kilometrem dolina nabiera uroku. Góry robią się bardziej strzeliste i znowu przełączam się w tryb foto. Co jakiś czas mijają nas wysłużone busy Mercedesa - kurzy się za nimi cholernie, więc łapiemy taktykę taką: najpierw dzida, wyprzedzamy blaszankę tańcząc na luźnych kamieniach, potem stop, szybkie fotki i znowu dzida.
Po kilkunastu km kończy się szutr i zaczyna asfalt, niestety kładziony przez chirurga plastycznego - nie ma na nim ani jednej zmarszczki, dziurki lub wyrywy - cholerna nuda.
Asfalt jest tak idealny a ruch tak mały, że z nudów pstrykam fotki w czasie jazdy - to zła i głupia praktyka - serio.
Gdzieś za tą granią jest dolina Teth, można dojść z buta w parę godzin.
Na końcu doliny postawiony jest spory zajazd, Barwin wciąga drugi obiad - tym razem zamawiamy bezpiecznie kuraka. Okolica szybko się modernizuje, kamyczki równo ułożone, trawka przystrzyżona - ehh, cywilizacja.
Ostatni rzut na góry i zawracamy z powrotem w dół doliny Valbone, innej drogi nie ma. Czy warto tu przyjechać ? Myślę że tak i to niekoniecznie z myślą tylko o dwóch kołach. Wokoło jest sporo tras pieszych, widoki piękne a odległości do ogarnięcia z buta.
Być w Albanii i nie zrobić zdjęcia bunkra ? Jakiś udało się nam znaleźć, ale wcale nie było ich tak wiele jak w moich wyobrażeniach
A tu dowód że posadziłem zadek na GS i nic mi się nie stało w pośladki
Wracamy przez Bajram Curri, potem drogą SH22 na północ do drogi SH23, którą będziemy jechać na południe do Kukes. Po drodze mijamy także znany kurort...
Droga SH23 to setki zakrętów, dobry asfalt potrafi niespodziewanie zamienić się w asfaltowe morskie fale, przełomy i uskoki - dzidowanie na ślepych zakrętach odradzam. Widoki za to piękne, bo roślinność nic nie zasłania.
Złapałem na drodze żółwia, ale Barwin nie chciał na kolację zupy żółwiowej - coś tam marudził o wegetarianizmie, zasadach i chrześcijańskiej etyce - tia, akurat
Łagodne wzgórza, jeziorka, jedziemy nieśpiesznie i delektujemy się. Szosa czasem asfaltowa, czasem szutrówka w budowie, nigdy nie wiesz co jest za zakrętem. W miasteczku Krume szutr i kurz na ulicach, stare Merce pojękując pokonują kolejne dziury, 300 metrów dalej leży za to już nowy aslaft. Kochajmy szutry - tak szybko znikają....
Dobijamy powoli do miasteczka Kukes, objeżdżamy odnogi jeziora, słońce powoli idzie spać. Chwilę krążymy po miasteczku, jest nawet jakiś hotel ale już z zewnątrz nie zapowiada się dobrze, odpalamy za miasto. Przy początku autostrady znajdujemy zjazd na jezioro, paręnaście zakrętów, trochę offu lądujemy na skraju pola. Barwin bierze się za namiot, ja wracam do sklepiku przy drodze - w tym wieczornym pośpiechu szukania noclegu zapomnieliśmy o zimnym piwie. Wieczorem fundujemy sobie jeszcze pływanie w jeziorku połączone z praniem ciuchów. To był długi ale piękny dzień, mimo że zrobiliśmy niewiele km, to liczba wrażeń i widoków była olbrzymia.
Przelot dnia: 200 km