Dzień 11, wtorek
Ulcinj > Bar > Budva > Kotor > Dubrovnik > Slano
Pobudka w naszym "apartamencie" jest równie romantyczna jak pobudka w więziennej celi. Trzech spoconych kolesi, bajzel na kojach, na podłodze walają się wyprawowe graty. Dojście do łazienki wymaga zwinności baletnicy i gibkości wiewiórki. Jeden nieuważny krok i można wpaść na kufer albo jakieś żelastwo.
Widok z okna rekompensuje nam ciasnotę, wielkomiejski tłok - tego nam brakowało
Ulcinj za dnia traci trochę wieczornego uroku. Leziemy głównym deptakiem w poszukiwaniu jakiegoś żarcia na śniadanie.
Jemy jakiegoś hambuksa na śniadanie, popijamy zimną colą - na parę godzin musi wystarczyć. Mieszkanie w hotelu ma ten minus, że trudno odpalić benzynowy palnik po środku pokoju nie powodując pożaru całego budynku. Wracamy do hotelu, pakujemy cierpliwie graty i znosimy z drugiego piętra do garażu. Zbyt ciasno by spakować się w środku, wyciągamy motongi na uliczkę i juczymy.
Wyjeżdżamy z miasta, lecimy jedyną drogą na północ (E851) wzdłuż wybrzeża. Zakręty, widoczki, umiarkowany ruch. Bez zatrzymania mijamy Bar i Budvę. W obu jest sporo do zwiedzania, ale wszystkiego nie mamy szans zobaczyć. Na dziś celem jest zwiedzania Kotoru i Dubrovnika - inne miejsca muszą poczekać.
Tankujemy gdzieś po drodze, przy okazji cyka fotkę Tomkowej DL w wersji kamperskiej. Jestem pełen podziwu, że ten motong to wytrzymuje bez marudzenia. Ilość bagaży jest odwrotnie proporcjonalna do doświadczenia - można zabrać połowę tych gratów i mieć większy fun z wycieczki.
Lecimy dalej, tylko na małą sekundę zatrzymuję się by zrobić zdjęcie Świętego Stefana. To bardzo fajna osada z unikalną siatką ulic i starą zabudową.
Docieramy do Kotoru. Tomek już tu był, Barwin woli odpocząć w cieniu. Zrzucam buzer, łapię aparat i biegnę zrobić zdjęcia w trybie turbo, ale i tak znikam na 40 minut.
Mógłbym włóczyć się w takich miasteczkach godzinami, najchętniej wieczorem ze statywem i dużą lustrzanką. Dziś to niestety jest wyścig z czasem - cykam te fotki mocno bezmyślnie. Pakujemy się na motongi i wyjeżdżamy z Kotoru tym samym tunelem (Tunel Vrmac) którym przyjechaliśmy - długim i smrodliwym. Jedziemy szosą wzdłuż wybrzeża, ale zamiast wjechać na prom, jak ostatni idioci jedziemy dalej.
Zanim się zorientowałem, lecimy drogą E65 wzdłuż całej zatoki Kotorskiej. Małe urokliwe drogi prowadzą nas ponownie do Kotoru. Nadkładamy 70 km, widok piękne ale pętla nieco bezsensu.
Ostatni rzut oka na zatokę Kotorską i wracamy na właściwą trasę (E65) w stronę Herceg-Novi.
Bez przeszkód mijamy granicę, drogi w Chorwacji sprawiają wrażenie nieco lepiej oznakowanych i w lepszym stanie, ale różnica nie jest jakaś dramatycznie widoczna.
Dojeżdżamy do Dubrovnika, gęsto od autokarów i samochodów, szukamy miejscówki, dopiero na drugim parkingu znajdujemy jakieś wolne szpary. Mury miejskie robią imponujące wrażenie, obleganie takiego miasta musiało być wyjątkowo frustrujące.
Pakujemy motongi na specjalnym parkingu dla dwukołowców. Jest tak ciasno, że musimy nieco poprzestawiać inne motongi by wstawić bemę z kuframi. Po raz kolejny 1:0 dla Rogala. Zrzucamy grube ciuchy i wszyscy idziemy zwiedzać Dubrovnik.
Tłum turystów, kręcą się pod nogami jak mrówki w mrowisku. Trochę odwykliśmy aż od takiej ciżby. Ceny w knajpach już mocno europejskie - nawet aż za bardzo. Szukamy bankomatu, w małym sklepie kupujemy jogurty i banany - to dziś nasz obiad.
Wystarczy jednak odejść od głównego deptaku i można znaleźć miejsca gdzie toczy się normalne życie. Ktoś coś gotuje, ktoś suszy ciuchy - mimo turystów ttrzeba żyć. Wolę takie obrazki niż wersję pocztówkową dla turystów. Czy łatwo jest tu żyć - chyba nie. Wszędzie schody, wszystko trzeba wnieść i znieść.
Idę wzdłuż murów miejskich. Niestety zgapiłem się by na nie wejść, a można to zrobić tylko przy samym wejściu i to płacąc jakąś zupełnie niesymboliczną kwotę.
Nie, to nie Alcatraz - to szkolne boisko w Dubrovniku. Mają dzieciaki niezły widok
Wyjeżdzamy z Dubrovnika, jedziemy nieśpiesznie na północ. Coś dla ekstremalnie starych i bogatych turystów - transport statkiem
W małym miasteczku Slano znajdujemy fajny kemping. Obok nas stoi kilka namiotów Czechów, którzy także wracają na Afrykach z Albanii. Zrobili ponad 1500 km szutrami - podziwiam i zazdroszczę.
Wieczorne zakupy, idziemy jeszcze trochę popływać zanim słońce zrobi pa,pa.
Barwin bawi się jakimś małym robalem, wie wiem czy chce go jeść na surowo, smażyć czy po prostu szuka przyjaciela

Ja cieszę się letnim piwem mocząc dupsko w wodzie. Dużo dziś nie ujechaliśmy, ale co napstrykałem fotek to moje
Przebieg dnia: 262 km