Wklejam tu początek bardzo osobistej relacji Pastora z naszej wariackiej imprezy "Aurora, czyli zorze w Mordorze", pewnie nie będzie zachwycony ale jajec mi nie utnie może wkleje coś jeszcze

"Jak opisać dźwięk którego nie słychać? Nie dało się też wyczuć nawet najmniejszych wibracji, nawet leżąc plackiem na tafli tego jeziora. TO COŚ po prostu dawało znać że jest - za pomocą jakiejś transmisji prosto w środek rdzenia kręgowego. Przychodziło gdzieś z głębin, zza horyzontu czy spod lodu i wzbudzało w człowieku jakąś wibrację. Coś jak infradźwięki wydawane przez zamykane ołowiane wrota do środka ziemi. Coś czego nie słychać, nie widać, ani nie czuć ale przenika do szpiku kości.
Umownie nazwaliśmy to âpękaniem loduâ. Ale ten lód miał się dobrze i wcale nie pękał.
Za to w nas coś się zmieniało. Jakby odnawiało. Odmładzało. Analogia do pękania lodu nieźle pasowała â czuliśmy się bosko jak pierwsze kwiatki wiosną "