Są rzeczy których nie da się opisać czy opowiedzieć, mimo że dość dobrze się je wyczuwa.
W tej niemożności werbalizacji niektórych zjawisk jest coś pierwotnego. To coś siedzi w nas dużo głębiej niż śledziona. Tak po prostu jesteśmy zakodowani, gdzieś w jednym z pierdyliona zakrętów naszego DNA.
Kiedy człekokształtna małpa natknęła się na krzak gorejący po trafieniu piorunem, zdołała tylko wydusić z pyska pełne zdumienia „ooyyaaapprrflleee…”
100 tys. lat później, kiedy zaśnieżone Chibiny niespodziewanie wynurzyły się zza przełęczy, zdołałem tylko wydusić z pyska pełne zdumienia „O JA PIERDOLEEeeeee…”
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Są rzeczy których nie da się opisać… Ale pamięta się je do końca życia.
Są krainy których nie da się pomylić z innymi. Takie, które już na zawsze zostaną w pamięci jak starzy przyjaciele.
Jeśli raz byłeś w wysokich górach to potem zdarza się że nawet przelotna, wychwycona kątem oka migawka w oknie wystawowym sklepu z telewizorami, może obluzować we łbie lawinę skojarzeń.
Nie potrafię opisać czym różni się obrazek nieba nad Pamirem czy Himalajami od nieba nad Sudetami, ale to COŚ w środku człowieka wie od razu na co patrzy. Może to rozrzedzone powietrze, może kąt padania promieni słonecznych, może sam kolor kosmosu coraz słabiej tuszowany przez rzedniejąca atmosferę.. Nie wiem. Ale to pierwotne COŚ wie od razu.
Szosa z Murmańska do Zapoljarnego leży dalej na północ niż Ojmiakon czy Anchorage, ale dopiero tu tak na prawdę widać tundrę. Golfsztrom robi za kaloryfer podgrzewający klimat i sprawia że królestwo tajgi sięga dalej na północ niż gdziekolwiek indziej.
Dopiero tam gdzie kończy się tajga zaczyna się Wielkie Nic – czyli tundra.
Po raz pierwszy widziałem tundrę pod koniec zeszłego wieku. Oczywiście latem. Tundra leżała przykryta niebem jak szaroniebieską kołdrą i czekała. Czekała od wieków. Od tysiącleci. Tylko Ona wie na co.
Teraz tundra uległa jakby całkowitej.. mineralizacji. Stała się bezkresną pustynią usypaną z maleńkich białych kryształków. Tylko szaroniebieska kołdra została taka sama.
I to poczucie oczekiwania też się nie zmieniło. Moje wewnętrzne COŚ zaplątane ogonem lub rogami w podwójną spiralę DNA, gdzieś głębiej niż śledziona, od razu Ją rozpoznało.
Cześć Tundro. Dalej tak czekasz?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiatr szeptem przegania drobiny śniegu nad białą pustynią. Niskie Słońce celuje długimi cieniami gdzieś w dal.
Tylko kreska drogi przebitej pługiem wirnikowym daje jakiś punkt zaczepienia oczom. Jak cuma trzymająca umysł ciągle po tej samej stronie czaszki. Bez niej wyleciał by w tą przestrzeń i pognał radośnie w pizdu by nigdy nie wrócić.
Może dowiedział by się na co czeka Tundra? Może podsłuchał by jak Wiatr szepce śnieżnym kryształkom swoje pedalskie dobranocki? Kto wie..?
Teraz jednak przemawia do nas Niebo.
Mówi do nas jednolitym błękitem swojej kopuły.
Mówi do nas o tym czego nie ma.
Mówi ze nie ma na nim chmur.
Obiecuje.
Obiecuje coś specjalnie dla nas.
Obiecuje że nocą zobaczymy zorzę..
BO NIE MA CHMUR!!!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mariusz Wilk pisał że powłoka rzeczywistości tu, na północy Rosji jest jakaś cieńsza. Delikatniejsza. Że to co nierzeczywiste jest tu bliżej. Tuż za ścianą. Że daje się wyczuć, prawie dotknąć tej nierzeczywistości.
Górnicze miasto Zapoljarnyj jest rzeczywiste aż do bólu. Gdyby nie standardowe środki przeciwbólowe postawione w garażowym klubhausie przez chłopaków z lokalnego klubu, brzydota tego Mordoru byłaby trudna do zniesienia.
Oprócz spożywczych środków przeciwbólowych jeden z chłopaków przyprowadził też środek optyczny… jedną z najpiękniejszych dziewczyn jakie w życiu widziałem.
Gość odsłużył swoje w rosyjskiej piechocie morskiej, a teraz pracował w straży pożarnej. Wątpię żeby miał dużo roboty. Pożary pewnie gasły na sam jego widok. Był tak wielki że mógłby uczyć polarne niedźwiedzie tańca towarzyskiego. Tylko i wyłącznie dlatego żaden z nas nie przedsięwziął żadnych prób kurtuazyjnego podrywu jego dziewuchy. Czterostrzałowy NLW, który dyndał mu przy pasie dodatkowo umacniał nasz szacunek dla rosyjskiej piechoty morskiej.
Rzeczywistość garażowa nabierała więc ciepła w miłej i bardzo grzecznej atmosferze.
A na zewnątrz zapadała noc.
Noc bez chmur.
Ból rzeczywistości Mordoru został szybko i skutecznie uleczony. Naprawiliśmy parę flaszek i nasze maszyny trochę też. Skumplowaliśmy się z załogą z Zapoljarnego. I z załogantką.
Ech.. wyobraziłem ją sobie w dżakuzi na promie.. i polazłem na dwór trochę ochłonąć.
Wlazłem w śnieżną noc i poczłapałem się odlać. Ruskie Garaże wyposażone są we wszystko za wyjątkiem kibli. Za potrzebą chodzi się więc po prostu za garaże. Latem pewnie nieźle tu śmierdzi, ale zima ma swoje zalety. Za winkiel prowadzi grupa ścieżek wydeptanych w śniegu. Zasada jest prosta – nie wolno dojść do końca ścieżki, bo można wdepnąć w minę. Najdalej odchodzi więc założyciel ścieżki, a każdy następny kończy kawałek bliżej. Kiedy pojemność ścieżki zostaje wyczerpana, wytycza się nową gównostradę.
Po ciemku ciężko było mi wybrać właściwy punkt zrzutu, więc postanowiłem założyć nową ścieżkę. Bohatersko wgramoliłem się więc na kupę jakiegoś gruzu zasypaną śniegiem, wycelowałem w kierunku działa fortecznego widocznego kawałek dalej i zacząłem znaczyć teren siecią żółtych linii.
Dopiero wtedy zauważyłem, że na niebie zaczęło się coś dziać.
Powłoka rzeczywistości właśnie zaczynała przeciekać.
Człekokształtna małpa patrząc w niebo wydusiła z pyska pełne zdumienia „O JA PIER-DO-LE !!!”
To wewnętrzne COŚ schowane głębiej niż śledziona, gwałtownie szarpnęło splotem podwójnej spirali DNA i włączyło nagrywanie materiału na przyszłe sny.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?"
"Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem
"Dlaczego więc się tak spieszysz?"
Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi.
|