Wątek: Lupidaria
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.10.2013, 11:47   #26
Lupus
 
Lupus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
Lupus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
Domyślnie

Wielki Muzyk ujął w dłonie pałeczki z linii sił ziemskiego pola magnetycznego zakończone elektronami i protonami wiatru słonecznego. Najpierw delikatnie, potem coraz śmielej zaczął malować nimi symfonię zielonkawego blasku grając na dzwonkach z atomów azotu i tlenu.
Powłoka rzeczywistości zaczęła się otwierać.
Tundra się doczekała.

To był najważniejszy slajd z tej wycieczki.
Najważniejszy.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Ta Wołga to twoja?
- Nie. Brata. Znaczy pamiątka po bracie…
- ?
- Był kapitanem łodzi podwodnej. Mył rano zęby w swojej kwaterze w Siewieromorsku kiedy w pobliżu wybuchł magazyn amunicji. Akurat stał wtedy przed oknem w łazience. Zginął na miejscu. Podmuch prawie urwał mu głowę..

Postawny karelski chłop mówi o tym tak całkiem normalnie, bez emocji. Ale nie potrzeba wielkiej wyobraźni żeby wiedzieć, że o śmierci brata nie mówi się łatwo.
Choćby wydarzyła się prawie 30 lat temu.
Dokładnie 14 maja 1984 r. Jedne źródła podają że przyczyną była wiązka radaru pozahoryzontalnego, inne że pet upuszczony przez najebanego ciecia.
Przyczyny nie są jasne tak samo jak skutki. Do dziś nie znana jest na przykład liczba ofiar. Mówi się o 200-300 ale dokładnych danych nie zna nikt. Sam fakt katastrofy był ściśle utajniony przez sowieckie władze. W sumie nic dziwnego - była to największa katastrofa, jaka zdarzyła się we flocie od czasów II wojny światowej. Poziom strat, zniszczonych w eksplozjach pocisków i amunicji był tak wysoki, że przez następne pół roku sowiecka flota przestała się liczyć jako realna siła bojowa..
Ile podobnych historii się tu wydarzyło? O ilu nigdy nie usłyszymy..?

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Karelskie historie dzielą się na te prawdziwe i na te prawdziwe naprawdę.

Siedzieli we trzech i niespiesznie popijali gorzałę zakąszając chlebem. Nieskończoność zaśnieżonego lasu wokół chałupy gwarantowała spokój. Całkowite zadupie – choćby nawet chcieli tego wieczora kogoś czwartego do flaszki, to nie byliby w stanie nikogo w okolicy znaleźć.
Kiedy nagle usłyszeli ciche pukanie do drzwi prawie pospadali z zydli z wrażenia.
Zachadi!- zagaił ten, który pierwszy doszedł do siebie.
Drzwi pomału, uchyliły się… odsłaniając puste podwórko przykryte świeżym śniegiem.
Od brzegu zamarzniętej Ładogi biegł do drzwi rząd drobnych śladów.
Po chwili na suchych deskach podłogi zaczęły pojawiać się odciski niewidzialnych, mokrych dziecięcych stópek.. jeden, drugi, trzeci… prowadziły wprost do stołu. Do chleba.

Karelia, hyyhyhyhy! KARELIA!!! Hyyyhyhyhy!!! – Wyrechotał spazmatycznie nasz gawędziarz – ten sam chłop którego brat zginął w Siewieromorsku zostawiając mu szarą Wołgę na zakolcowanych oponach.
Fajny facet. Takich prawdziwych historii znał całą masę. A wszystkie kończył rechotem podduszanej żaby i słowem KARELIA!
Nie wiem jaki nawóz to sprawia, ale z tej ziemi takie historie wyrastają gęściej niż tajga.
I wszystkie są prawdziwe.
Naprawdę.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Facet na chwilę zamilkł i popatrzył na mnie pytająco. Oczywiście nie skumałem o co mnie pyta samymi oczami. Zresztą gdyby użył paszczy też bym go nie zrozumiał – mówił tylko po fińsku, a jedyne co mu się przypomniało z języków obcych to „ruki w wierch!”. Był świadom swojej niemoty, więc wziął kawałek papieru i nabazgrał na nim „GOOOULLLL…!!!”
Acha - Pewnie mu chodzi o Euro 2012 czy tam inną piłkarską apokalipsę. Już zacząłem obmyślać plan konwersacji wokół tego wątku, ale Fin dopiero się rozkręcał - papierek zaczął się zapełniać malunkami, a on sam zaczął mówić i wywijać figury rękami. Popłynęła krótka opowieść, o tym że tam (kierunek wskazany ręcznie) za metsa (kilka choinek na kartce) jest jarvi (pofalowana plama za choinkami) - czyli mamy jezioro za lasem. I to jarvi pokryte jest lodem. I że wzmiankowane jäädytetty järven robi… no właśnie robi: „GOOOULLLL…!!!”
Normalnie wariat, myślę sobie. Ale za to sympatyczny. Na kawę zaprosił, przy obozie pomagał, pólkami dał się przejechać i w ogóle chciał być miły na swój niemy sposób. Nawet obiad chciał postawić, ale tego że päivä oznacza żarcie dowiemy się kiedy już nas tam nie będzie.
Można mu wybaczyć. Pokiwałem więc uspokajająco uszanką: tak, tak, oczywiście. Jarvi robi gola. Chodźmy się napić.

Następnego wieczora znaleźliśmy wspaniałą miejscówkę do spania. Przebieralnia nieczynnego zimą kąpieliska, nad sporym jeziorem. Wprawdzie ściany zaczynały się dobre 30 cm nad gruntem, a kończyły na wysokości brody, ale przynajmniej nie trzeba było wykopywać sobie placu pod namiot. Wykopaliśmy tylko jamę na ognisko, a spanie wymościliśmy sobie na równiutkim betonie w środku.
Zasiedliśmy więc do biesiady przy ognisku, a wtedy jezioro zaczęło robić GOOOULLLL…!!!

------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Tego wieczora nie zapomnę nigdy.

Jak opisać dźwięk którego nie słychać? Nie dało się też wyczuć choćby najmniejszych wibracji, nawet leżąc plackiem na tafli tego jeziora. TO COŚ po prostu dawało znać że jest - za pomocą jakiejś transmisji prosto w środek rdzenia kręgowego. Przychodziło gdzieś z głębin, zza horyzontu czy spod lodu i wzbudzało w człowieku jakąś wibrację. Coś jak infradźwięki wydawane przez zamykane ołowiane wrota do środka ziemi. Coś czego nie słychać, nie widać, ani nie czuć ale przenika do szpiku kości.
Umownie nazwaliśmy to „pękaniem lodu”. Ale ten lód miał się dobrze i wcale nie pękał.
Za to w nas coś się zmieniało. Jakby odnawiało. Odmładzało. Analogia do wiosennego pękania lodu nieźle pasowała – czuliśmy się bosko jak pierwsze kwiatki wiosną

Na kolację stosuję stary zimowy patent – zupa z torebki z kawałkami sucharów, zalana w połowie wrzątkiem z topionego śniegu i w połowie gorzałą. Świetny sposób żeby jednym kubkiem się nażreć, napić i rozgrzać. Po wypiciu połowy uzupełniam zawartość tym, czego akurat organizm wymaga. Metaliczny posmak chemii z kitajskiej zupy burzliwie reagującej z ruską gorzałą, dopełnia całości wrażeń.
Pierwsze wiosenne kwiatki miały więc solidny nawóz.
Łysy w pierwszej kwadrze walczy o miejsce z miliardem gwiazd. Ognisko zżera sosnowe gałęzie, śnieg się skrzy, a jezioro opowiada nam swoim podprogowym basem tajemnicze historie z dna świata.
Raj na ziemi. Dawno nie było mi tak dobrze jak tam i wtedy. I nie było komarów.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg DSC08739.jpg (1,016.9 KB, 3 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC08842.jpg (1,019.7 KB, 4 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC08918.jpg (894.7 KB, 5 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC09067.jpg (619.3 KB, 2 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC09115.jpg (509.5 KB, 4 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC09319.jpg (542.1 KB, 6 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC09547.jpg (1.00 MB, 3 wyświetleń)
Typ pliku: jpg DSC09540.jpg (995.5 KB, 3 wyświetleń)
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?"
"Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem
"Dlaczego więc się tak spieszysz?"
Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi.
Lupus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem