Wracam do pierwszego dnia i pierwszego podjazdu, zwanego „Krowią drogą”. Dla niewtajemniczonych (choć pewnie mało tu takich) są to bardzo wystające kępy traw,
między nimi błoto, wydeptane przez krowy błoto i jaszcze raz kępy traw. I placki krowie też są. Parę ku..ew każdy wyrzucił z siebie, bo tylko jedynka, sprzęgło i podpieranie się kulasami - motocykl za nic nie chciał kierunku utrzymać.
Po kilkuset metrach, albo inaczej: po 15-20 mniutach nierównej walki dotarliśmy na polanę tuż przed ostrym podjazdem, był czas na uspokojenie oddechu i ustalenie „tracka”.
Wybór niewielki: albo pełne błoto, tzn. pod górkę, śladami racic, albo wąską ścieżką pod górkę – też błotem, albo poprzecznymi bruzdami do góry.
To właśnie była opcja dla lekkiego Damiana – nie wiem kiedy znalazł się na szczycie. No przyznam, że mi się spodobało, a do tego zachwyt Roberta i Wojtka, że tak sprytnie i z gracją wyjechał – brawo, brawo …
Przecież widziałem na YT jak goście po grzbietach nierówności wyjeżdżają, jak to lekko „terenowy” przeskakuje po garbach. Spragniony ochów i achów pomyślałem: czas na mnie !!!
Ot, nabrałem prędkości, niby na stojąco, niby pozycja ta sama co na filmach … Już na drugim garbie tył uciekł w lewo, no dobra, balans był, ale ten tył to uciekł tak ponad pól metra. Rozwój wydarzeń był już bardzo szybki: tył przstawiło do innej bruzdy, dwumetrowy jeździec przysiadł na rumaku, mocno efektownie zamachał nogami, manetka jeszcze odkręcona …
-Sprzęgło złap, to chociaż przednie koło opadnie!!!! Niestety klamka była ubłocona ….
Wojtek: - Powinieneś się wypier.. lić co najmniej trzy razy na tym podjeździe, nie wiem jak to zrobiłeś, że jesteś cały

?
Ja: tętno 200, oczy jak stare 5 zł, suchość w gardle …
Prawie jak lekki …