Astra w ręce mechaników, mamy trochę wolnego. Jagna i Aga postanawiają zasmakować nieco wolności, biorą więc Szkodnika i ruszają na podbój Chibin, do Kirowska.
To najważniejszy ośrodek narciarski na Półwyspie Kolskim.
Góry dookoła miasta są ładne, ale ciężko “odfiltrować” zasłaniające je elementy przemysłowe…
Centrum miasta też dość ładne i zadbane, niestety nie udało nam się znaleźć żadnego miejsca, w którym można by napić się kawy…
Szkodnik wzbudza jak zwykle sporo uwagi, teraz jeszcze powiększa się ona dwoma kobietami w środku.
Kiedy parkujemy w Kirowsku, podchodzi jakiś mężczyzna i pyta, czy może nam zrobić zdjęcie.
Ależ proszę bardzo!
Przybieramy ładne pozy oraz uśmiech, a pan na to:
“Ale mogłyby panie się odsunąć i nie zasłaniać skody?”
Cóż za brak elementarnego dobrego wychowania!
W Kirowsku zauważam jeden jedyny pomik, na którym nie ma ani Lenina, ani czołgu:
Jest za to górnik z kopalni apatytów (apatyt, Ca5(PO4)3, czyli źródło fosforu).
Chłopaki dzwonią, że astra jak nowa i mamy wracać.
Astra jak nowa, ale chłopaki coś nie bardzo…
Zostawiamy z Agą niepocieszonych Ślązaków i jedziemy dalej obie Szkodnikiem.
Za Kandałakszą, na wysokości Morza Białego w końcu udaje nam się nie przeoczyć tego:
Koło polarne, po naszemu podbiegunowe.
Obowiązkowo:
-postój
-fota
-warzenie kafeja
-odsłuchanie i odtańczenie Cili
A więc naprawdę jedziemy powoli na południe, do domu…
Przekroczenie “Poliarnego Kruga” oznacza, że nie będzie już w nocy słońca.
Ale ciemno też nie będzie
Chłopaki coś dziś wybitnie nie w kondycji
Więc znowu ich pozostawiamy samych sobie i jedziemy babskim teamem
- Jagna, nie wydaje ci się , że coś stuka? (jedna Aga ma litość i nie mówi do mnie po śląsku

)
- eee, nie, to muzyka tak…
- mówię ci, coś stuka…
- wiater jęczy, zawrzyj Aga lepiej ten dach (grr, mnie też się śląski udziela…)
Po jakiś 10 km...
- no stuka…
- ale jedzie, to co się przejmujesz…
i po 20 km…
- teraz jeszcze dzwoni…
- no faktycznie… to może jednak zjedź na ten parkplac…
A na parkplacu stare, dobre najazdy betonowe

tylko trochę pokruszone
Tylko trochę wlokłyśmy tłumik po asfalcie
Ciut trytytek i szkodnik jak nowy
Jesteśmy już w połowie wysokości Morza Białego i mamy plan na Wyspy Sołowieckie.
Dostaliśmy od Projektu Aurora namiar na garaż motocyklowy w Kiem, jest wieczór, można by skorzystać
Fazi konstruuje jakiegoś pseudo - rosyjsko - polskiego smsa wyjaśniającego kim jesteśmy i co byśmy chcieli.
Odpowiedź typowo rosyjska: zapraszamy!
Jednak przez trytytkowanie szkodnika, warzenie kafeja, itp, itd jak zwykle mamy spóźnienie, więc koło 22 wysyłamy kolejnego smsa pt “jeszcze 50 km, zaraz będziemy”
Odpowiedź brzmi: “Piju konjak. Ustał żdat’.”

hm?
Co pije, to rozumiemy, ale dalej? Coś przestał, ale co? Oczywiście, żadnego słownika przy sobie nie mamy
Google jednak podpowiada, że “żdat’” oznacza “czekać”.
Tylko jak to rozumieć? Spóźniamy się i przestał na nas czekać, jednym słowem obraził się (wersja Jagny) czy też znudziło mu się czekanie i zaczął pić bez nas? (wersja Fazika)
Telefon klaruje nieco sytuację, jedziemy w umówione miejsce.
Po drodze podziwiamy zapory na przejeździe kolejowym. Czyżby sam szlaban nie zapobiegał wybrykom słowiańsko - rosyjskiej ułańskiej fantazji?
Po północy jesteśmy w końcu pod garażem:
Garaż jak garaż, ale jego piwnica

Okazuje się, że wersja Fazika była bliższa prawdy, kilka koniaków już padło
Na ścianie zdjęcia Pastora, Szparaga i spółki z zimy:
Szybko okazuje się, że jeszcze kilka koniakóww garażu się znajdzie
cdn.