uff...
kolejna impreza polsko - rosyjska…

znów trzeba pić ...
choć tym razem jakoś normalniej, bardziej swojsko, może dlatego, że zwyczajniejsi motocykliści, a nie żadne MC

kolejne koniaki, a potem ostatnie polskie piwo znalezione gdzieś w bagażniku…
oczywiście spanie w garażu znów nie wchodzi w grę, mamy iść do domu i tyle…
Nadal mamy plan na Sołowki, czyli Wyspy Sołowieckie, prom płynie tylko raz dziennie, o 7 rano.
Dżes obiecuje pobudkę o 6.30, żebyśmy zdążyli dojechać do portu i kupić bilety.
Mamy z Dżesem i spółką ciekawą dyskusję lingwistyczną.
Otóż poznaliśmy od MC - chłopaków z Zapoliarnego dwa nowe słówka rosyjskie, dość często przez nich używane.
Brzmią one dość podobnie i w końcu zapytaliśmy, gdzie leży różnica.

Chodzi mianowicie o słówka “ch.. owy” oraz “achu..enny”. Różnica okazała się dość konkretna

Pierwsze oznacza dokładnie to samo co po polsku i jest zdecydowanie negatywne i wulgarne,
natomiast drugie jest bardziej łagodne a znaczy mniej więcej “zajebisty”.
Zdarzyło nam się użyć tego drugiego określenia przy Dżesie i wywołało to niemałą konsternację

oraz komentarz “lepiej tego przy ludziach nie używajcie”
Ale po kolejnym koniaku chłopaki jakoś sami mówią “achuj...enna maszina”
Gada się nam fajnie, w końcu patrzymy, że jest już 5 rano… Idziemy do mieszkania Dżesa, rozkładamy się na podłodze, niestety ciężo spać , jak ktoś paca cię łapą w ucho albo w głowę
Kot Dżesa:
Po jakiejś godzinie dzwoni pierwszy budzik.
6.30
Wstajemy na prom?
Wszyscy nieżywi…
W końcu o 6.50 zrywamy się i biegniemy do auta.
Wsiadamy. Do portu jeszcze jakieś 15 km… nie ma sensu… pewnie prom właśnie odpływa…
ale... w sumie... to jest Rosja... na pewno nie wypływa o czasie, damy radę…
Gdzieś o 7.15 wpadamy do biura, kupujemy bilety i biegniemy na prom, z którego właśnie zdejmują trap
I chyba po nas widać, że spaliśmy niecałą godzinę ...
Ale za to możemy wyspać się ciut na kołyszącym statku gdzie na Morzy Białym
A teraz krótko, czemu Sołowki.
Aga wyczytała w przewodniku, że warto. Bo piękny zabytkowy monastyr, podobno najważniejszy w kraju i ogólnie ładnie.
Jagna znowu chciała zobaczyć na własne oczy kawałek tego, co pisał Sołżenicyn w “Archipelagu Gułag”.
Na Sołowkach funkcjonował od 1920 jeden z cięższych sowieckich łagrów: Солове́цкий ла́герь осо́бого назначе́ния (СЛОН). Przebywało tam nawet po 65 tys. ludzi. I większość tam została…
Sołżenicyn szacuje, że w sowieckich obozach systemu uśmiercono od początku rewolucji do roku 1956 ok. 60 milionów ludzi. Historyk Robert Conquest, podaje liczbę 42 milionów ludzi, którzy zginęli bezpośrednio w obozach (ich zgony zostały oficjalnie „zaksięgowane” przez służby obozowe), oraz trudną do oszacowania (od 10 do nawet 30 milionów) liczbę ludzi, którzy nie zmarli w samych obozach, lecz w trakcie transportu oraz na skutek chorób i wycieńczenia już po wypuszczeniu z obozów. Robert Conquest (na podstawie danych archiwalnych) podaje też liczbę osób, które przewinęły się przez te obozy: w latach 1931-1932 w obozach przebywało stale około 2 miliony ludzi, w latach 1933-1935 – 5 milionów, w latach 1935-1936 – 6 milionów. W czasie drugiej wojny światowej nastąpił gwałtowny rozwój obozów i w latach 1942-1953 przebywało w nich już stale ok. 10-12 milionów ludzi, czyli mniej więcej
5% całej populacji ZSRR.
Niewyobrażalne.
Jednak współczesna Rosja nie bardzo chce o tym pamiętać. Owszem, są jakieś tablice, informacje też nie są już tajne, ale…
Tylko dzięki mojej wrodzonej upartości udało nam się namierzyć “muzeum” łagru, mieszczące się w dwóch pokojach jednego z dawnych baraków.
Mniejszej tabliczki “Muzeum” już chyba nie dało się zrobić… A w środku wszystko wyłącznie po rosyjsku i to raczej w ilościach symbolicznych…
Jagna poczuła się więc rozczarowana rosyjskim podejściem do historii i pozostało zwiedzić sam monastyr i okolice.
Sołowki są ładne same w sobie:
Monastyr ogromny:
i ciągle remontowany, bo w końcu niszczał od 1920 roku…
Niestety kobiety obowiązuje okrycie głowy oraz spódnica. I taki efekt mamy nieciekawy:
Fazi przytulony od serca
Remont trwa:
Po zwiedzeniu wszystkiego co się da, ciągle mamy godzinę do powrotnego promu.
I chyba ogarnia nas zmęczenie…
A niektórych nawet morzy sen…
W końcu prom przypływa i znów jesteśmy w Kiem. Idziemy pożegnać się z Dżesem i spółką, który opowiadam jak bardzo był zdziwiony kiedy obudził się koło południa a nas nie było
Taka ładna fotka z podwórka Dżesa:
I wracamy znów na M18… Jesteśmy jednak tak zmęczeni, że już chyba po godzinie szukamy ustronnego miejsca do rozbicia…
Znajdujemy ładne jeziorko z kaczkami:
i zupełnie przeciętną ilością komarów:
I delektujemy się pierwszą prawie ciemną nocą:
cdn.