Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.12.2013, 14:39   #27
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,669
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 7 godz 30 min 48 s
Domyślnie

Kolejne dni to gonienie terminów. Wspinaczka autem na pamirskie przełęcze zabiera trochę czasu niż motocyklem i kilometry pokonuję wpatrzony bardziej we wskaźnik temperatury niż w pamirskie widoki. Na przełęczy Ak Bajtal (4655 m)spotykamy grupę motocyklistów z Kujaw, którym transportowałem motocykle. Kilka beemek i moja DR650, na razie bez żadnych problemów. Jedziemy w przeciwne strony. Robimy sobie kilka fotek i zmykamy niżej. Pogoda fantastyczna, ale na północy jakieś dziwne ciemne chmury. Oj, chyba coś popada…














Wszyscy czekają na mnie w Karakul, wyciągamy Jarkową beemkę i odpalamy ją na pych. Ron zostaje w aucie, a ja wsiadam na kapryśnego adwenczera i ruszam w stronę granicy. Filip pojechał pierwszy, reszta ruszy za mną. Wiem, że beemka przerwie i gdzieś stanie. Mam nadzieję, że stanie się to, gdy droga będzie prowadziła już pod górę, ciężko się odpala beemkę na pych. Zwłaszcza na wysokości 4000 metrów. Spróbujcie przebiec w motocyklowych ciuchach kilkanaście metrów pchając ćwierć tony, a będziecie wiedzieli o czym piszę. Beemka była naprawdę kapryśna, nie przerwała aż do granicy pomimo tego, że asfalt się skończył i zaczęły wertepy typowe dla gruntowych dróg. Po angielsku to to corrugation, a po polsku? Nie wiem, nazywamy od lat te nierówności kurwikami. Określenie się przyjęło.










Jeszcze przed granicą zaczął padać śnieg. Gdy wjeżdżaliśmy na Kizyl Art to nic nie było kizyl (czerwone), a wszystko było ak (białe). Granica poszła szybko, na przejściu była znajoma zmiana. Trochę się obawiałem zjazdu do doliny Ałajskiej – jak mocno popada, to te kilkanaście kilometrów potrafi zabrać kilka godzin. Tym razem nie było jednak źle – pół godziny i byliśmy na kirgiskim posterunku. Beemka raz przerwała, ale szarpnięcie za „lejce” przywróciło jej moc. Zaraz za granicą niebo zrobiło się stalowe, nadciągała burza. Nie było szansy byśmy uciekli przed nią do Sary Tasz. Z góry sypnęło lodem. Grad walił o szyby kasków i szybko pokrył nawierzchnię kulistymi kawałkami.
Planowaliśmy zajrzeć tego dnia do base Campu pod Pikiem Lenina, ale burza ostudziła nasze zapędy. Cała dolina Ałajska była pokryta śniegiem i lodem. Pchanie się pod Lenina ciężkimi motocyklami było proszeniem się o kłopoty, przenocowaliśmy w Sary Tasz.











Jarek był wściekły na beemkę, pod nim nie chciała jechać, a pode mną nie płatała psikusów. Przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie zabierać jej do Chin, ale ryzyko było zbyt duże, mogła stanąc na amen w każdej chwili, nie miała rozrusznika. W zatłoczonym Kaszgarze byłaby problemem. Pchanie jej na pustyni Taklamakan było średnią atrakcją. Nie, definitywnie musieliśmy się z nią rozstać. Załatwiłem transport do Osz i następnego ranka pojechała do znajomego wynajętym autem. Jarek wsiadł na beemkę, a ja z Ronem zabraliśmy dwóch autostopowiczów z Izraela i ruszyliśmy na wschód.
Droga prowadząca do Irkesztam jest idealna. 5 lat temu, gdy po raz pierwszy jechaliśmy do Chin zabrała nam kilka godzin, teraz prowadzi tam idealny asfalt. Wokół biała sceneria. Musimy się jednak zatrzymać, Ron uzupełniał wodę i źle zakręcił korek od chłodnicy. Temperatura błyskawicznie skoczyła. Gdy dojechaliśmy do granicy naszych motocyklistów już nie było. Przekroczyli granicę. Trochę nas to zaskoczyło, ale wiedziałem, że i tak muszą na nas poczekać. Tymczasem na kirgiskim posterunku przerwa obiadowa. 2 godziny. Czekamy, nic się nie dzieje. W końcu nadjeżdżają 3 rowerzystki. Polki. Jedna dość mocno pokiereszowana. Ron wchodzi w rolę lekarza, decyzja jest jasna. Dziewczyna do auta, a Ron na rower. Z jednego na drugi posterunek jest pewnie ze 3 kilometry – Ron na pewno zapamięta je na długo.















Granica chińska jest otwarta o określonych godzinach, w sobotę czy w niedzielę jest zamknięta. Przekroczenie granicy własnym pojazdem to wciąż spore wyzwanie. To konieczność załatwiania chińskich dokumentów na motocykl, praw jazdy itp. A żeby było jeszcze weselej to nie wpuszczają tam motocyklistów samodzielnie tylko w towarzystwie przewodnika. Gdy jechałem tam pierwszy raz oburzało mnie to trochę, teraz doceniam towarzystwo Musy. Spędziliśmy razem sporo czasu, zaprzyjaźniliśmy się i ze szczerą radością witamy się na granicy.
Na przełęczy jest kontrola dokumentów i bagaży, ale prawdziwe przejście znajduje się 150 kilometrów dalej. Nie zdążymy tam chyba dzisiaj się odprawić. Droga jest koszmarna, zaczął znów padać śnieg, później deszcz, a w końcu grad. Jedziemy każdy sobie wśród setek ciężarówek i maszyn, które budują drogę. My poruszamy się głównie objazdami. W końcu po 4 godzinach dojeżdżamy do właściwego przejścia granicznego. Tu wielkim kłopotem staje się… brak zepsutej beemki. Wszystkie papiery były przygotowane na całą grupę i oczywiście nie można po prostu wykreślić jednego motocykla z listy - potrzebny jest nowy dokument. Póki co motocykle muszą zostać na przejściu, my pakujemy się całą ekipą w dwa auta i ruszamy do hotelu.








Wuqia jest nowe, wzniesione praktycznie od zera. Poprzednie zmiotło trzęsienie ziemi. Kolejnego dnia łazimy po nim sprawdzając siłę nabywczą juanów. Dokumenty udaje się załatwić dopiero kolejnego dnia i w końcu docieramy do Kaszgaru. Jest wreszcie ciepło, ba gorąco. Z ujgurskimi gospodarzami idziemy na kolację. Trwa właśnie ramadan, Ujgurzy są muzułmanami i w tym czasie jeść mogą wyłącznie po zachodzie słońca. Knajpy się zapełniają błyskawicznie, ale o alkoholu nie ma mowy. Jednak w sklepach bez kłopotów można go kupić. Uczestnicy imprezy szybko przyswajają sobie niezbędne słownictwo. Chiński nie jest taki trudny – każdy bezbłędnie potrafi zamówić sobie piwo…







__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem