Słuchajcie, jest mały problem z małą DRką.
Podczas ostatnich offowych pojeżdzawek słychać było, że w tylnym zawieszeniu coś nie domaga, a przy lądowaniu wydobywał się dźwięk, jakby pędząca osa zderzała się z kolektorem wydechowym lokomotywy.
Takie: "bzzzzz, bum, bzyk, bumbum, bzyk".
Na wczorajszej imprezie, suto zakrapianej cytrynówką niewiadomego pochodzenia bez akcyzy (pewnie na rozpuszczalnikach, bo łatwopalna była) ów dźwięk przekazałam fonetycznie do Fazikowego ucha.
Ten tylko wzruszył ramionami, wychylił kolejnego stakana cytrynówki i mętnym wzrokiem spojrzał w sufit.
"Nie wiem. Ale na forum na pewno wiedzą".
Korzystając z najnowszej technologii ajfon gugiel po zaledwie 20 minutach udaje nam się wklepać: "bzzzzz, bum, bzyk, bumbum, bzyk, DR 350".
Cyk,na pewnym forumie wyskakuje Forumowy Znawca Wszystkiego i pisze, aby młotkiem puknąć lekko w sprężynę amora, gdyż na 100% nie siedzi ona na swoim miejscu.
Wzięliśmy to sobie do serca, dopiliśmy ostatnie 6 butelek cytrynówki, wytańczyliśmy do końca i chwiejnym krokiem ruszyliśmy do domu.
Mijając bramę garażu padło hasło "to co, pukamy?".
Pukamy!
Szukamy młotka, gdzie ten młotek, przecież każda kobieta ma w garażu kilka młotków, w tym co najmniej jeden od wybijania głupich pomysłów.
Niestety w tym stanie zacytrynienia nie udało nam się znaleźć żadnego, nawet tego od pomysłów. Ale co tam, Jagna, geolog od wierceń, ma w garażu udarowy młot spalinowy, który puka całkiem nieźle. Silnik dwusuw, 1,5 KM, 40 żuli mocy, 1620 puknięć na minutę wraz z płynną regulacją puknięcia.
W końcu na forumie nie pisali "nie dotyczy młotków udarowych".
Stajemy nad młotem w pionie, a on w poziomie.
Więc.
Młot do pionu, ssanie, ręczna pompka, cyk, cyk, linka w dłoń, pali na dotyk.
Rozgrzewamy silnik, na potencjometrze wybieramy program "pojedyncze puknięcie" o sile o 2 żuli. Powinno starczyć...
No dobra. Grot młota na sprężynę, dla przeciwwagi Fazikowe 73 kg samych mięśni z kościami. Nogi w rozkroku, dobre podparcie, szpilki wbite w fugi kafelek, palec na spuście.
3... 2... 1....
Stop!!! Fajek najpierw!!! Dobra, jeszcze raz i fotka na pamiątkę.
3.. 2... 1...
Odpalam puknięcie.
Niestety nie bardzo pamiętamy co działo się po tym puknięciu.
Fazi rano dziwi, dlaczego jego koszula wygląda jak wyciągnięta z sieczkarni, a Jagnie brak jednej szpilki.
Co jest grane?
Czy ta osmalona brew Fazika to efekt podpalania cytrynówki? Niestety nasza pamięć nie sięga tak daleko...
Śniadanie, warzimy kafeja, piękna pogoda za oknem, może by tak na motury
Nooo dooobraaa...
Planujemy trasę, garmin wgrany, ubranie, buty, kask, gdzie jest kask, aha tu jest kask...
Wleczemy się do garażu, podnosimy bramę...
Stoimy w milczeniu. Czas się jakby zatrzymał.
Wertujemy w mózgu wszystkie dostępne karty pamięci. Ze wczorajszej komunikat brzmi "error 404. Not found".
Bez słowa wracamy do kuchni. Kasujemy tracka, ściągamy kaski, ubranie. Dalej error 404.
Pomóżcie.
Co poszło nie tak?
Czy jedno małe puknięcie może wywołać takie efekt

Czy to na pewno ze sprężyną było coś nie tak?
A może 2 zcytrynione żule to jednak za dużo?
I co to do cholery robiło "bzzzzz, bum, bzyk, bumbum, bzyk"

PS. Dziś zwalczamy cytrynę maliną