16-17 Sierpień 2013
Wypad z serii ,, plan jest taki, że go nie ma''.
Jak wiadomo, takie są najlepsze.
Zgadaliśmy się z Kosmalem i Ramonezą na małego spontana gdzieś na południu Dolnego Śląska. Dołączyłam do chłopaków w Lwówku Śląskim.
Początkowo chcieli, lecieć w dół, wzdłuż samej granicy, ja jednak przekonałam ich, by obrać azymut w stronę Jeleniej Góry.
Pomysł okazał się dobry, i od razu po wyjechaniu z miasta trafiliśmy na świetne drogi, zaczynając od szutrów, poprzez leśne drogi, pola, aż po bardzo błotniste i grząskie czeluście jeleniogórskich lasów.
(Zdjęcia niestety made in handy, nikt nie wziął aparatu, Arturowi się rozpęknął w Sowich, ja zapomniałam, a Kosmal nie chciał się chwalić goproherotrzy, którą bunkrował w plecaku

)
Ogrom błota i wody przeraził nieco Tenerkę Kosmala, że ta, cała zdruzgotana i zbuntowana zgubiła sprężynkę od stopki.
Kosmal też się zbuntował, nakrzyczał na Tereskę, przełożył przez kolano i postanowił, że sprężynkę odnajdzie choćby nie wie co.
A kto szuka ten znajdzie.
Trochę wysiłku kosztowało Kosmala przyodzianie Tenery w zagubiona sprężynkę, ale akcja zakończyła się powodzeniem.
Gnając tak dróżkami, czasem zawracając by odnaleźć inną drogę przejazdu i mi zdarza się mały upadek.
Za bardzo pochyliłam xteka na zakręcie. Chciałam mniejszym łukiem skręcić i klops. Xtek leży a chłopaki zniknęli mi z oczu.
Nie udało mi się podnieść motóra. Użyłam więc klaksonu i po chwili przyczłapał do mnie Kosmal pomóc podnieść.
Przebiliśmy się przez las prosto na pole. Duże pole. Kilka pól.
Całkiem niedaleko nas jeździł traktorzysta, więc spytaliśmy go czy możemy przejechać na drugą stronę pola. Zgodził się bez problemu.
Przejechaliśmy na drugą stronę. Ale niestety każda nasza próba wjazdu w las po kilku metrach kończyła się fiaskiem.
Albo kończyła się droga, a zaczynało stromę urwisko, albo była kompletnie nie przejezdna dla naszych maszyn.
Tutaj Ramoneza stwierdza, że musimy zawrócić.
A tutaj Ramoneza błaga matkę naturę by nasze motóry sama zawróciła na tej wąskiej ścieżce.
Zawracanie motocykli zajęło nam chwilę, było naprawdę wąsko i stromo.
W końcu się udało i znów wylądowaliśmy na polu.
Po kilku minutach krążenia udało nam się wyjechać z pola.
Jako, że godzina juź późna, zaopatrzyliśmy się w pierwszym lepszym sklepie w prowiant na wieczór i ruszyliśmy w poszukiwaniu jeziora, które gdzieś tam miało być.
Po przedarciu się przez krzaczory udało się dotrzeć na plażę.
Szybkie rozkładanie namiotów, rozpalenie ognicha i już mogliśmy przystąpić do nocnych Polaków rozmów
Po kolacji, rozmowach, oglądaniu spadających meteorytów, wyszukiwaniem na niebie Małego Wozu oraz innych konstelacji, udaliśmy się spać.
A rano przywitał nas całkiem niezły widoczek. I wcale nie chodzi mi o latającego w kalesonach Ramonezy.
Zebraliśmy się i skoczyliśmy na kawę do Jeleniej Góry.
Potem kierunek Góra Szybowcowa w Jeżowie Sudeckim.
Kosmal odważa się wyciągnąć kamerkę.
Tutaj czaimy się, i nadsłuchujemy głosów lasu.
By po chwili ujrzeć ekipę endurowców w Niemiec.
Powoli kierujemy się lasami w stronę Złotoryi.
Tereny wciąż są wymagające.
Strome podjazdy dają w kość. Zwłaszcza, gdy motórom trzeba pomóc.
W lesie natrafiamy tak samo w jak w dniu poprzednim ogromne kałuże, wielkie koleiny, i dużo dużo błota, które zresztą chciało wciągnąć Afrę Ramonezy.
Udało się wyciągnąć Afre, trzeba jeszcze spróbować wyjechać pozostałymi motkami.
Udało się wyjechać.
Zaczęliśmy zbliżać się do Złotoryi. Tam ja przejęłam pałeczkę prowadzącego i pokazałam chłopakom moje tereny i miejscówki.
Chciałam też pokazać gdzie można motkiem poskakać.
Niestety przy przejeździe przez hopę, źle najechałam, skończyło się to moim głośnym wrzaskiem ' STOP' i upadkiem, i wrażeniem jakby mi się noga paliła.
Okazało się, że xtek upadł podnóżkiem prosto na moją kostkę.
Miałam miękkie, turystyczne buty i dało się to odczuć, a właściwie odczuwałam jeszcze przez 4 tygodnie.
Polatałam jeszcze z chłopaki po okolicach Złotoryi, następnie odprowadziłam kawałek, a oni już sami pognali w swoje strony.