Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.03.2014, 16:33   #16
bathory
 
bathory's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
bathory jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
Domyślnie

Ponieważ nie chcemy nadwyrężać gościnności tutejszych ludzi postanawiamy rozbić namiot w pobliżu garażu Nesima. Jego samego zdaje się nie ma w wiosce bo nie widać auta. Zaczyna padać. Podchodzi do nas mężczyzna, który gestami pokazuje nam, żebyśmy spali u niego. Z początku się opieramy nie chcąc się narzucać, w końcu jednak ustępujemy. Idziemy do niego do domu, na drugim krańcu osady. Obmywamy ręce i twarze i siadamy w głównym pokoju. Tym razem jest nas więcej, oprócz Selima (gospodarza) również jego syn Efe, Rassul i Mehmet, których spotkaliśmy przed wioską oraz syn Nesima - Feizi. W izbie obok zdaje się są też córki Selima. I tradycyjnie na środku pokoju ląduje wielka taca, małe szklaneczki, dzbanek z czajem i kolacja. Atmosfera jest mniej napięta, jakby mniej oficjalna jak w domu Nesima. Szybko zaczynamy się komunikować. Rassul wpada na dobry pomysł i zaczynamy porozumiewać się pokazując przedmioty i zjawiska i mówiąc ich nazwy, my po polsku i angielsku, oni po kurdyjsku i turecku. Całkiem nieźle nam to idzie, jest sporo zabawy. Robimy sobie też pamiątkową sesję zdjęciową. W końcu poprzedniego dnia Nesim dał nam adres aby przesłać mu zdjęcia, będzie więc ich więcej















Wreszcie po najedzeniu się i wypiciu morza herbaty zbieramy się do snu. Selim z Efem przygotowali nam posłanie w osobnym pokoju. Z rozkoszom kładziemy się w świeżej pościeli i próbujemy zasnąć. Pół godziny później dochodzi nas dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Słyszymy jak ktoś wpada do mieszkania i zaczyna robić jakieś zamieszanie. Otwierają się drzwi naszego pokoju i staje w nich wyraźnie pobudzony Nesim. Nerwowo gestykuluje i krzyczy. Każe nam się zbierać. Niechętnie więc się pakujemy przeczuwając, że coś może być nie tak. Może faktycznie trzeba mieć pozwolenie na wejście na Suphana? Może nasz gospodarz dowiedział się o tym gdzieś w mieście? Wychodzimy z domu, w biegu żegnając się z Selimem i dziękując mu za gościnę. Na zewnątrz pada. Pakujemy się do forda, Nesim cały czas coś mówi. Szkoda nam Seilma i Efego, bo zdaje się, że Szef nieco ich zrugał. Na szczęście jednak nie wyjeżdżamy nigdzie daleko. Trafiamy do domu Nesima. Kiedy już siedzimy na podłodze u niego w pokoju Nesim się uspokaja. Za chwile pojawia się herbata. Chyba czujemy o co chodzi. Szef chyba czuł się odpowiedzialny za nas, jako ten który nas pierwszy ugościł ale chyba bardziej jako najważniejsza osoba w osadzie. Może też było mu w jakiś sposób głupio, że jego gości przejął ktoś inny. W każdym razie znowu musimy wypić sporo czaju nim spokojnie będziemy mogli zalec i wreszcie odpocząć po nieudanej ale ciężkiej próbie zdobycia czterotysięcznika.
Rano ponownie siedzimy z Nesimem przy herbacie i pasterskim śniadaniu. Czas jednak się zbierać. Pakujemy nasz dobytek z powrotem na motocykle i żegnamy się z naszym kurdyjskim przyjacielem. Nesim pyta, czy dałbym „nóż Rambo“ jego synowi“. I weź tu odmów człowieku za taką gościnę? Bez większego żalu rozstaje się więc z moim Gerberem. Jeszcze ostatnie wspólne zdjęcie i zapalamy maszyny. Pozostawiamy samotną górską osadę i niezdobytą górę, której wierzchołek cały czas tonie w chmurach. Suphan Dagi nie był dla nas łaskawy.



















Najwyższa pora myśleć o opuszczeniu gościnnej Turcji. Jedziemy więc ponownie na północ aby odbić w kierunku irańskiej granicy. Szybko dopada nas deszcz, temperatura też nie rozpieszcza, jest jakieś 10 stopni. Po kilku godzinach zjeżdżamy do przydrożnej knajpy. Musimy trochę wyschnąć i się ogrzać. Przy okazji zjeść obiad i skorzystać z netu. Knajpę prowadzi bardzo przyjemny jegomość, który serwuje nam bardzo dobrą rybkę. Przy okazji wypijamy kilka herbat i ze dwie kawy, internetu niestety nie ma ale spisujemy na laptopie przeżycia ostatnich dni i zgrywamy zdjęcia. Na koniec gość kasuje nas tylko za rybę, piliśmy za gratis Czy tak nie może być wszędzie?



Szeroka dwupasmowa droga prowadzi nas wprost na wschód. Tym razem na nocleg zjeżdżamy jeszcze za dnia chcąc jak najszybciej schować się przed tym co niesie ze sobą potężna czarna chmura. Zaraz po wejściu do namiotu zaczyna kropić. Jednak deszczowy kataklizm przeszedł gdzieś bokiem.
Z rana prace porządkowe, głównie wokół twarzy i głowy Ernesta, który postanowił pozbyć się nadmiaru owłosienia. Ja zgodnie z autorską tradycją, na wyjazdach się nie golę więc mam problem z głowy





Docieramy do miasta Dogubayazit i próbujemy się w nie zgłębić aby znaleźć kafejkę. Miasto odstręcza, jest jakieś brzydkie i chaotyczne. Postanawiamy je opuścić. Tabliczka informacyjna pokazuje, że do granicy zostało około 30 km. Po drugiej stronie ulicy, ze szczytem ukrytym w chmurach, piętrzy się góra marzenie - Ararat.



Chwilę później mijamy stację benzynową i coś nas kusi aby zawrócić i zajechać tam. A może akurat mają internet? No i jak się okazuje mają Na stacji siedzi grupka facetów, jeden z nich - Musa - mówi całkiem nieźle po angielsku. Mamy więc internet i możemy sobie pogadać. Nie brakuje też oczywiście herbaty. Większość z nich pracuje w zakładzie, znajdującym się tuż za stacją. Kierownik stacji chwali się swoim małym arsenałem, strzelbą i pistoletem. Ponoć ma też kałacha ale nie tutaj Musa coś wspomina, że będą musieli iść na obiad. Okazuje się, że zapraszają również nas. Na stołówce jesteśmy niezłą atrakcją. I jak zwykle wszyscy są bardzo życzliwi i przyjaźni. Zjadamy pyszny posiłek w doborowym towarzystwie. Wysyłamy relację do Polski, załatwiamy sobie w razie czego miejsce na pozostawienie motocykli, w razie gdyby nas nie wpuścili z nimi do Iranu. Obiecujemy też, że wracając zajedziemy tu i zdamy relację.











Przed granicą ciągnie się 11 kilometrowy korek ciężarówek. My mijamy go bokiem i podjeżdżamy do bramki dla osobówek. Na tureckiej granicy nie ma większych problemów. Ostatni urzędnik przed irańską bramą po zajrzeniu w nasze paszporty woła: Dzień dobry! Okazuje się, że studiował w Szczecinie a teraz mieszka z żoną - polką w Dogubayazit. Jest miło ale komputer wyrzuca mu, że Ernest musi jechać na prześwietlenie. Trwa to chwilę, którą spędzam na rozmowach z kurdyjskimi pracownikami jadącymi do Iranu. Wreszcie metalowa brama otwiera się przed nami i wjeżdżamy na ziemię irańską.



__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/
bathory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem